Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz страница 11

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz

Скачать книгу

ten zaszczyt należy,

      Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży;

      Za nim szedł kwestarz, Sędzia tuż przy bernardynie.

      Sędzia u progu rękę dał Podkomorzynie,

      Tadeusz Telimenie, Asesor Krajczance,

      A pan Rejent na końcu Wojskiej Hreczeszance.

      Tadeusz z kilku gośćmi poszedł do stodoły,

      A czuł się pomieszany, zły i niewesoły.

      Rozbierał myślą wszystkie dzisiejsze wypadki:

      Spotkanie się, wieczerzę przy boku sąsiadki;

      A szczególniej mu słowo «ciocia» koło ucha

      Brzęczało ciągle jako naprzykrzona mucha.

      Pragnąłby u Woźnego lepiej się wypytać

      O pani Telimenie, lecz go nie mógł schwytać;

      Wojskiego też nie widział, bo zaraz z wieczerzy

      Wszyscy poszli za gośćmi, jak sługom należy,

      Urządzając we dworze izby do spoczynku.

      Starsi i damy spały we dworskim budynku;

      Młodzież Tadeuszowi prowadzić kazano,

      W zastępstwie gospodarza, w stodołę na siano.

      W pół godziny tak było głucho w całym dworze

      jako po zadzwonieniu na pacierz w klasztorze;

      Ciszę przerywał tylko głos nocnego stróża.

      Usnęli wszyscy. Sędzia sam oczu nie zmruża;

      Jako wódz gospodarstwa obmyśla wyprawę

      W pole i w domu przyszłą urządza zabawę.

      Dał rozkaz ekonomom, wójtom i gumiennym,

      Pisarzom, ochmistrzyni, strzelcom i stajennym

      I musiał wszystkie dzienne rachunki przezierać.

      Nareszcie rzekł Woźnemu, że się chce rozbierać.

      Woźny pas mu odwiązał, pas słucki, pas lity,

      Przy którym świecą gęste kutasy jak kity,

      Z jednej strony złotogłów w purpurowe kwiaty,

      Na wywrót jedwab czarny posrebrzany w kraty;

      Pas taki można równie kłaść na strony obie,

      Złotą na dzień galowy, a czarną w żałobie.

      Sam Woźny umiał pas ten odwiązywać, składać;

      Właśnie tym się zatrudniał i kończył tak gadać:

      «Cóż złego, że przeniosłem stoły do zamczyska?

      Nikt na tym nic nie stracił, a pan może zyska.

      Bo przecież o ten zamek dziś toczy się sprawa.

      My od dzisiaj do zamku nabyliśmy prawa

      I mimo całą strony przeciwnej zajadłość

      Dowiodę, że zamczysko wzięliśmy w posiadłość.

      Wszakże kto gości prosi w zamek na wieczerzę,

      Dowodzi, że posiadłość tam ma albo bierze;

      Nawet strony przeciwne weźmiemy na świadki:

      Pamiętam za mych czasów podobne wypadki».

      Już Sędzia spał. Więc Woźny cicho wszedł do sieni,

      Siadł przy świecy i dobył książeczkę z kieszeni,

      Która mu jak Ołtarzyk Złoty zawsze służy,

      Której nigdy nie rzuca w domu i w podróży.

      Była to trybunalska wokanda: tam rzędem

      Stały spisane sprawy, które przed urzędem

      Woźny sam głosem swoim przed laty wywołał,

      Albo o których później dowiedzieć się zdołał.

      Prostym ludziom wokanda zda się imion spisem;

      Woźnemu jest obrazów wspaniałych zarysem.

      Czytał więc i rozmyślał: Ogiński z Wizgirdem,

      Dominikanie z Rymszą, Rymsza z Wysogirdem,

      Radziwił z Wereszczaką, Giedroić z Rdułtowskim,

      Obuchowicz z kahałem, Juraha z Piotrowskim,

      Maleski z Mickiewiczem, a na koniec Hrabia

      Z Soplicą; i czytając, z tych imion wywabia

      Pamięć spraw wielkich, wszystkie procesu wypadki,

      I stają mu przed oczy sąd, strony i świadki;

      I ogląda sam siebie, jak w żupanie białym,

      W granatowym kontuszu stał przed trybunałem,

      Jedna ręka na szabli, a druga do stoła,

      Przywoławszy dwie strony, «Uciszcie się!» woła.

      Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału

      Usnął ostatni w Litwie woźny trybunału.

      Takie były zabawy, spory w one lata

      Śród cichej wsi litewskiej, kiedy reszta świata

      We łzach i krwi tonęła; gdy ów mąż, bóg wojny,

      Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny,

      Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych,

      Od puszcz Libijskich łatał do Alpów podniebnych,

      Ciskając grom po gromie, w Piramidy, w Tabor,

      W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i Zabor

      Biegły przed nim i za nim.

Скачать книгу