Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz страница 13

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz

Скачать книгу

      Księga druga

      Zamek

      Polowanie z chartami na upatrzonego — Gość w zamku — Ostatni z dworzan opowiada historię ostatniego z Horeszków — Rzut oka w sad — Dziewczyna w ogórkach — Śniadanie — Pani Telimeny anegdota petersburska — Nowy wybuch sporów o Kusego i Sokoła — Interwencja Robaka — Rzecz Wojskiego — Zakład — Dalej w grzyby!

      Kto z nas tych lat nie pomni, gdy, młode pacholę,

      Ze strzelbą na ramieniu świszcząc szedł na pole,

      Gdzie żaden wał, płot żaden nogi nie utrudza,

      Gdzie, przestępując miedzę, nie poznasz, że cudza!

      Bo na Litwie myśliwiec jak okręt na morzu,

      Gdzie chcesz, jaką chcesz drogą, buja po przestworzu:

      Czyli jak prorok patrzy w niebo, gdzie w obłoku

      Wiele jest znaków widnych strzeleckiemu oku;

      Czy jak czarownik gada z ziemią, która, głucha

      Dla mieszczan, mnóstwem głosów szepce mu do ucha.

      Tam derkacz wrzasnął z łąki, szukać go daremnie,

      Bo on szybuje w trawie jako szczupak w Niemnie;

      Tam ozwał się nad głową ranny wiosny dzwonek,

      Również głęboko w niebie schowany skowronek;

      Ówdzie orzeł szerokim skrzydłem przez obszary

      Zaszumiał, strasząc wróble, jak kometa cary;

      Zaś jastrząb, pod jasnymi wiszący błękity,

      Trzepie skrzydłem jak motyl na szpilce przybity,

      Aż ujrzawszy wśród łąki ptaka lub zająca,

      Runie nań z góry jako gwiazda spadająca.

      Kiedyż nam Pan Bóg wrócić z wędrówki dozwoli,

      I znowu dom zamieszkać na ojczystej roli,

      I służyć w jeździe, która wojuje szaraki,

      Albo w piechocie, która nosi broń na ptaki,

      Nie znać innych prócz kosy i sierpa rynsztunków,

      I innych gazet, oprócz domowych rachunków!

      Nad Soplicowem słońce weszło i już padło

      Na strzechy i przez szpary w stodołę się wkradło;

      I po ciemnozielonym, świeżym, wonnym sianie,

      Z którego młodzież sobie zrobiła posłanie,

      Rozpływały się złote, migające pręgi

      Z otworu czarnej strzechy jak z warkocza wstęgi;

      I słońce usta sennych promykiem poranka

      Drażni jak dziewczę kłosem budzące kochanka.

      Już wróble skacząc, świerkać zaczęły pod strzechą;

      Już trzykroć gęgnął gąsior, a za nim jak echo

      Odezwały się chórem kaczki i indyki

      I słychać bydła w pole idącego ryki.

      Wstała młodzież. Tadeusz jeszcze senny leży;

      Bo też najpóźniej zasnął. Z wczorajszej wieczerzy

      Wrócił tak niespokojny, że o kurów pianiu

      Jeszcze oczu nie zmrużył, a na swym posłaniu

      Tak kręcił się, że w siano jak w wodę utonął,

      I spał twardo, aż zimny wiatr w oczy mu wionął,

      Gdy skrzypiące stodoły drzwi otwarto z trzaskiem,

      I bernardyn, ksiądz Robak, wszedł z węzlastym paskiem,

      «Surge puer!» wołając i ponad barkami

      Rubasznie wywijając pasek z ogórkami.

      Już na dziedzińcu słychać myśliwskie okrzyki;

      Wyprowadzają konie, zajeżdżają bryki,

      Ledwie dziedziniec taką gromadę ogarnie,

      Odezwały się trąby, otworzono psiarnie;

      Zgraja chartów, wypadłszy, wesoło skowycze;

      Widząc rumaki szczwaczów, dojeżdżaczów smycze,

      Psy jak szalone cwałem śmigają po dworze,

      Potem biegną i kładą szyje na obroże:

      Wszystko to bardzo dobre polowanie wróży;

      Nareszcie Podkomorzy dał rozkaz podróży.

      Ruszyli szczwacze z wolna, jeden tuż za drugim;

      Ale za bramą rzędem rozbiegli się długim.

      W środku jechali obok Asesor z Rejentem;

      A choć na siebie czasem patrzyli ze wstrętem,

      Rozmawiali przyjaźnie, jak ludzie honoru

      Idąc na rozstrzygnienie śmiertelnego sporu:

      Nikt ze słów zawziętości ich poznać nie zdoła;

      Pan Rejent wiódł Kusego, Asesor Sokoła.

      Z tyłu damy w pojazdach; młodzieńcy, stronami

      Cwałując tuż przy kołach, gadali z damami.

      Ksiądz Robak po dziedzińcu wolnym chodził krokiem

      Kończąc ranne pacierze; ale rzucał okiem

      Na pana Tadeusza, marszczył się, uśmiechał,

      Wreszcie kiwnął nań palcem, Tadeusz podjechał;

      Robak palcem po nosie dawał mu znak groźby:

      Lecz mimo Tadeusza pytania i prośby,

      Ażeby

Скачать книгу