Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz страница 16

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz

Скачать книгу

miłą;

      Czasem, jakby chciał mówić: «Wszystko się skończyło»,

      Kiwnął żałośnie głową; czasem machnął ręką:

      Widać, że mu wspomnienie samo było męką,

      I że je chciał odpędzić. Aż się zatrzymali

      Na górze, w wielkiej, niegdyś zwierciadlanej sali.

      Dziś wydartych zwierciadeł stały puste ramy,

      Okna bez szyb, z krużgankiem wprost naprzeciw bramy.

      Tu wszedłszy, starzec głowę zadumaną skłonił

      I twarz zakrył rękami; a gdy ją odsłonił,

      Miała wyraz żałości wielkiej i rozpaczy.

      Hrabia, chociaż nie wiedział, co to wszystko znaczy,

      Poglądając w twarz starca czuł jakieś wzruszenie,

      Rękę mu ścisnął; chwilę trwało to milczenie,

      Przerwał je starzec, trzęsąc wzniesioną prawicą:

      «Nie masz zgody, mopanku, pomiędzy Soplicą

      I krwią Horeszków; w panu krew Horeszków płynie,

      Jesteś krewnym Stolnika, po matce łowczynie,

      Która się rodzi z drugiej córki kasztelana,

      Który był, jak wiadomo, wujem mego pana.

      Słuchaj pan historyi swej własnej rodzinnej,

      Która się stała właśnie w tej izbie, nie innej.

      Nieboszczyk pan mój, Stolnik, pierwszy pan w powiecie,

      Bogacz i familiant, miał jedyne dziecię,

      Córkę piękną jak anioł; więc się zalecało

      Stolnikównie i szlachty, i paniąt niemało.

      Między szlachtą był jeden wielki paliwoda,

      Kłótnik, Jacek Soplica, zwany Wojewoda

      Przez żart; w istocie wiele znaczył w województwie,

      Bo rodzinę Sopliców miał jakby w dowództwie,

      I trzystu ich kreskami rządził wedle woli,

      Choć sam nic nie posiadał prócz kawałka roli,

      Szabli i wielkich wąsów od ucha do ucha.

      Owoż pan Stolnik nieraz wzywał tego zucha,

      I ugaszczał w pałacu, zwłaszcza w czas sejmików,

      Popularny dla jego krewnych i stronników.

      Wąsal tak wzbił się w dumę łaskawym przyjęciem,

      Że mu się uroiło zostać pańskim zięciem.

      Do zamku nieproszony coraz częściej jeździł,

      W końcu u nas jak w swoim domu się zagnieździł.

      I już miał się oświadczać: lecz pomiarkowano,

      I czarną mu polewkę do stołu podano.

      Podobno Stolnikównie wpadł Soplica w oko,

      Ale przed rodzicami taiła głęboko.

      Było to za Kościuszki czasów; pan popierał

      Prawo trzeciego maja i już szlachtę zbierał,

      Aby konfederatom ciągnąć ku pomocy,

      Gdy nagle Moskwa zamek opasała w nocy.

      Ledwie był czas z moździerza na trwogę wypalić,

      Podwoje dolne zamknąć i ryglem zawalić.

      W zamku całym był tylko: pan Stolnik, ja, pani,

      Kuchmistrz i dwóch kuchcików, wszyscy trzej pijani,

      Proboszcz, lokaj, hajducy czterej, ludzie śmiali.

      Więc za strzelby, do okien. Aż tu tłum Moskali,

      Krzycząc: »Ura!«, od bramy wali po tarasie;

      My im ze strzelb dziesięciu palnęli »A zasie«.

      Nic tam nie było widać; słudzy bez ustanku

      Strzelali z dolnych pięter, a ja i pan z ganku.

      Wszystko szło pięknym ładem, choć w tak wielkiej trwodze:

      Dwadzieścia strzelb leżało tu na tej podłodze;

      Wystrzeliliśmy jedną, podawano drugą.

      Ksiądz proboszcz zatrudniał się czynnie tą usługą,

      I pani, i panienka, i nadworne panny:

      Trzech było strzelców, a szedł ogień nieustanny.

      Grad kul sypały z dołu moskiewskie piechury;

      My z rzadka, ale celniej dogrzewali z góry.

      Trzy razy aż pode drzwi to chłopstwo się wparło,

      Ale za każdym razem trzech nogi zadarło,

      Więc uciekli pod lamus; a już był poranek.

      Pan Stolnik wesół wyszedł ze strzelbą na ganek,

      I skoro spod lamusa Moskal łeb wychylił,

      On dawał zaraz ognia, a nigdy nie mylił;

      Za każdym razem czarny kaszkiet w trawę padał

      I już się rzadko który zza ściany wykradał.

      Stolnik, widząc strwożone swe nieprzyjaciele,

      Myślił zrobić wycieczkę, porwał karabelę

      I z ganku krzycząc sługom wydawał rozkazy;

      Obróciwszy się do mnie, rzekł: »Za mną Gerwazy!«

      Wtem strzelono spod bramy... Stolnik się zająknął,

      Zaczerwienił się, zbladnął, chciał mówić, krwią chrząknął:

      Postrzegłem

Скачать книгу