Dziady. Adam Mickiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziady - Adam Mickiewicz страница

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dziady - Adam Mickiewicz

Скачать книгу

ion>

      Adam Mickiewicz

      Dziady

       Wydane w formacie ePUB przez Imprint Sp. z o.o. - 2012 rok.

      Dziady

      Upiór

      Serce ustało, pierś już lodowata,

      Ścięły się usta i oczy zawarły;

      Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata!

      Cóż to za człowiek? — Umarły.

      Patrz, duch nadziei życie mu nadaje,

      Gwiazda pamięci promyków użycza,

      Umarły wraca na młodości kraje

      Szukać lubego oblicza.

      Pierś znowu tchnęła, lecz pierś lodowata,

      Usta i oczy stanęły otworem,

      Na świecie znowu, ale nie dla świata;

      Czymże ten człowiek? — Upiorem.

      Ci, którzy bliżej cmentarza mieszkali,

      Wiedzą, iż upiór ten co rok się budzi,

      Na dzień zaduszny mogiłę odwali

      I dąży pomiędzy ludzi.

      Aż gdy zadzwonią na niedzielę czwartą,

      Wraca się nocą opadły na sile,

      Z piersią skrwawioną, jakby dziś rozdartą,

      Usypia znowu w mogile.

      Pełno jest wieści o nocnym człowieku,

      Żyją, co byli na jego pogrzebie;

      Słychać, iż zginął w młodocianym wieku,

      Podobno zabił sam siebie.

      Teraz zapewne wieczne cierpi kary,

      Bo smutnie jęczał i płomieniem buchał;

      Niedawno jeden zakrystyjan stary

      Obaczył go i podsłuchał.

      Mówi, iż upiór, skoro wyszedł z ziemi,

      Oczy na gwiazdę poranną wywrócił,

      Załamał ręce i usty chłodnemi

      Takową skargę wyrzucił:

      „Duchu przeklęty, po co śród parowu

      Nieczułej ziemi ogień życia wzniecasz?

      Blasku przeklęty, zagasłeś i znowu,

      Po co mi znowu przyświecasz?

      O sprawiedliwy, lecz straszny wyroku!

      Ujrzeć ją znowu, poznać się, rozłączyć;

      I com ucierpiał, to cierpieć co roku,

      I jakem skończył, zakończyć.

      Żebym cię znalazł, muszę między zgrają

      Błądzić z długiego wyszedłszy ukrycia;

      Lecz nie dbam, jak mię ludzie powitają;

      Wszystkiegom doznał za życia.

      Kiedyś patrzyła, musiałem jak zbrodzień

      Odwracać oczy; słyszałem twe słowa,

      Słyszałem co dzień, i musiałem co dzień

      Milczeć jak deska grobowa.

      Śmieli się niegdyś przyjaciele młodzi,

      Zwali tęsknotę dziwactwem, przesadą;

      Starszy ramieniem ściska i odchodzi

      Lub mądrą nudzi mię radą.

      Śmieszków i radców zarówno słuchałem,

      Choć i sam może nie lepszy od drugich,

      Sam bym się gorszył zbytecznym zapałem

      Lub śmiał się z żalów zbyt długich.

      Ktoś inny myślał, że obrażam ciebie,

      Uwłaczam jego rodowitej dumie;

      Przecież ulegał grzeczności, potrzebie,

      Udawał, że nie rozumie.

      Lecz i ja dumny, żem go równie zbadał,

      Choć mię nie pyta, chociaż milczeć umiem;

      Mówiłem gwałtem, a gdy odpowiadał,

      Udałem, że nie rozumiem.

      Ale kto nie mógł darować mi grzechu,

      Ledwie obelgę na ustach przytrzyma,

      Niechętnie lica gwałci do uśmiechu

      I litość kłamie oczyma;

      Takiemu tylko nigdym nie przebaczył,

      Wszakżem skargami nigdy ust nie zmazał,

      Anim pogardy wymówić nie raczył,

      Kiedym mu uśmiech okazał.

      Tegoż dziś doznam, jeśli dziką postać

      Cudzemu światu ukażę spod cieni;

      Jedni mię będą egzorcyzmem chłostać,

      Drudzy uciekną zdziwieni.

      Ten dumą śmieszy, ten litością nudzi,

      Inny szyderskie oczy zechce krzywić.

      Do jednej idąc, za cóż tyle ludzi

      Muszę obrażać lub dziwić?

      Cóżkolwiek będzie, dawnym pójdę torem:

      Szydercom litość, śmiech litościwemu.

      Tylko, o luba! tylko ty z upiorem

      Powitaj się po dawnemu.

      Spojrzyj

Скачать книгу