Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен страница 17

Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен

Скачать книгу

i zapytał, czy chce być jego żoną, królową wszystkich kwiatów. To przecież co innego niż szkaradny syn ropuchy lub kret w aksamitnym futrze.

      – Ach, czy ja jestem tego warta? – szepnęła zawstydzona Odrobinka.

      – Jesteś tego warta, bo jesteś dobra, śliczne dziecię, inaczej nie pokochałby cię ten wielki ptak i nie przyniósł aż tu na skrzydłach. Kto umiał zdobyć przyjaźń jaskółki, ten godzien zostać królową elfów. Cóż to było za szczęście! Ze wszystkich kwiatów wyfruwały lekkie, przejrzyste duchy, pojedynczo lub parami, i spieszyły złożyć królowej życzenia i cudne dary. Najbardziej ucieszyła ją jednak para przezroczystych skrzydeł wielkiej muchy. Zaraz je przywiązano do ramion dzieweczki i mogła, jak inne elfy, przelatywać z kwiatka na kwiatek. Cieszyła się tym niezmiernie.

      A jaskółka usiadła w swoim gniazdeczku i śpiewała jej pieśń weselną. Śpiewała, jak tylko potrafiła najpiękniej, lecz smutno jej było, że się musi rozstać z Odrobinką.

      – Nie będziesz się nazywała odtąd Odrobinką-Calineczką – przemówił mąż do królowej.– Nie podoba mi się to imię. Będziesz nazywała się Mają.

      Przez całe lato jaskółka cieszyła się wielkim szczęściem młodej pary i śpiewała jej cudne piosenki.

      Lecz przyszedł na nią czas odlotu.

      – Bądź szczęśliwa! Bądź zdrowa! – powtarzała smutnie, wybierając się w daleką podróż.

      I przyleciała z powrotem do Danii, do swego gniazdka nad oknem człowieka, który wam opowiedział tę bajeczkę.

      – Kiwit, kiwit! – zawołała.

      I stąd znamy całą historię.

przełożył Franciszek Mirandola

      Dzielny żołnierz cynowy

      Było raz dwudziestu pięciu żołnierzy cynowych, braci rodzonych, gdyż ulano ich z jednej cynowej łyżki. Trzymali karabiny w ramionach, twarze ich obrócone były prosto ku wrogowi, mundury mieli czerwone i niebieskie, słowem – wyglądali prześlicznie. Pierwszy wyraz, jaki usłyszeli w świecie po zdjęciu nakrywki z pudełka, gdzie leżeli, było to: ˝żołnierze cynowi˝. Wyraz ten krzyknął mały chłopiec, klaszcząc w ręce. Dostał ich na urodziny i zaraz ustawił w bojowym szyku na stole. Żołnierze podobni byli najdokładniej do siebie, jeden się tylko różnił od reszty. Posiadał jedną jeno nogę, bowiem ulano go ostatniego i cyny zabrakło. Mimo to stał na jednej nodze równie pewnie jak inni na dwu, a właśnie jego to spotkał przedziwny los.

      Na stole, gdzie stali żołnierze, było dużo jeszcze innych zabawek, a najbardziej zwracał uwagę prześliczny pałac z papieru. Można było zazierać przez maleńkie okienka do wnętrza i oglądać komnaty. Wokoło stały drzewka, oraz lśniła niewielka szyba lustrzana, mająca wyobrazić jezioro. Pływały po niem łabędzie z wosku przeglądały się w nurtach. Najpiękniejszą jednak z wszystkiego była maleńka panienka, stojąca w otwartych podwojach pałacu. Wycięta jak i pałac z papieru, miała jedwabną sukienkę i niebieską szarfę przez ramię z błyszczącą gwiazdą, tak wielką, jak jej twarzyczka. Podniosła uroczo rączki, bo była tancerką, a także nóżkę rzuciła tak wysoko w górę, że żołnierz nie mógł jej dostrzec i myślał, iż jak on, posiada tylko jedną nogę.

      – Byłaby z niej w sam raz żona dla mnie, – westchnął. – Tylko za wielka to pani, mieszka w pałacu, ja zaś w pudełku wraz z dwudziestu czterema innymi.

      …Gdzieżbym ją podział? Ale muszę się koniecznie z nią zaznajomić.

      To rzekłszy, legł jak długi za tabakierką i z tego ukrycia patrzył nieustannie na piękną damę, stojącą wytrwale na jednej nodze, bez stracenia równowagi.

      Pewnego wieczoru włożono do pudełka dwudziestu czterech żołnierzy i wszyscy mieszkańcy domu poszli spać. Gdy noc nastała głęboka, ożyły wszystkie zabawki, szkatułka grająca zaczęła wydzwaniać różne piosenki, a żołnierze łomotali w pudełku, bo chcieli wziąć udział w zabawie. Ale nie mogli podnieść wieczka. Dziadek do orzechów wycinał koziołki a rysik biegał ochoczo po tabliczce. Powstał taki hałas, że zbudzony kanarek jął świegotać i to wierszem. Bez ruchu pozostali jeno cynowy żołnierz ukryty za tabakierką i tancerka w pałacowej bramie. Stała prosta jak świeczka z wzniesionymi ramionami i nóżką wyrzuconą w powietrze, on zaś nie spuszczał z niej oka.

      Wybiła północ i… nagle… trzask… odskoczyło wieczko tabakierki. Ale nie było w niej tabaki, tylko mały, czarny diablik.

      – Wypatrzysz sobie oczy! – powiedział diablik do żołnierza. Żołnierz udał, że nie słyszy.

      – Zaczekaj do rana a zobaczysz, co się stanie! – pogroził mu diablik.

      Gdy nastał ranek, a dzieci wstały, któreś z nich postawiło żołnierza w otwartym oknie. Po chwili, nie wiadomo czy to z winy przeciągu, czy też za sprawą złego diablika, okno zatrzasnęło się, a biedny żołnierz spadł z trzeciego piętra wprost na głowę. Był to skok niesłychany. Żołnierz utkwił na hełmie i bagnecie, głową na dół, pomiędzy kamieniami bruku i stał tak z nogą w górę wzniesioną.

      Służąca i mały chłopiec zbiegli zaraz po schodach i szukali długo. Ale nie dostrzegli go wcale, chociaż omal nań kilka razy nie nadeptali. Mógł zawołać: – Tu jestem! – i byłoby po wszystkim, ale miał mundur na sobie, przeto osądził, że nie wypada głośno krzyczeć.

      Po chwili spadł deszcz nawalny, gdy zaś ustał, nadbiegli dwaj ulicznicy.

      – Ha! – zawołali. – Oto mamy żołnierza cynowego! Musi sobie popływać trochę.

      Zrobili łódkę z kawałka gazety, wsadzili żołnierza i puścili go ściekiem ulicznym. Biegli po obu stronach i klaskali z uciechy w dłonie. Ach, jakież biły fale wokoło łódki i jak rwącym był prąd wody w ścieku. Deszcz musiał spaść straszliwy. Papierowa łódka chwiała się, miotała w górę i na dół, kręciła w kółko, a biedny żołnierz drżał całym ciałem. Mimo to jednak zachowywał się dzielnie, nie pobladł, spoglądał przed siebie i ściskał karabin w ramionach. Łódka wypłynęła niespodzianie w długi, ciemny kanał. Było tu czarno jak dawniej w pudełku.

      – Cóż teraz będzie ze mną, – pomyślał żołnierz i dodał z westchnieniem – Ach! Gdyby wraz ze mną siedziała w łódce śliczna tancerka, nic bym sobie nie robił z dwa razy większej nawet ciemności.

      W tej chwili zjawił się wielki szczur, mieszkający w kanale.

      – Czy masz paszport? – spytał. – Pokaż zaraz paszport!

      Ale żołnierz milczał, ściskając tylko jeszcze mocniej karabin. Łódka płynęła dalej, a za nią szczur. Zgrzytał zębami straszliwie i wołał na wióry i słomę;

      – Łapcie go! Łapcie go! Nie opłacił cła i nie pokazał paszportu!

      Prąd rwał coraz prędzej i żołnierz dostrzegał już światło w wylocie kanału, jednocześnie jednak posłyszał szum, który by strachem przejął serce najdzielniejszego męża. Wyobraźcież sobie! Ściek wpadał kaskadą do głównego kanału, a przeto żołnierzowi zagrażało to samo, co nam, gdybyśmy porwani byli z łódką przez ogromny wodospad.

      Nie

Скачать книгу