Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен страница 19

Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен

Скачать книгу

Nie, nigdy!

      – ˝Kto wojuje mieczem, ten od miecza ginie˝, powiedział Syn Boży. Nie wyznajesz jego wiary. Może jesteś synem Izraela, który mówi za Mojżeszem: ˝Oko za oko, ząb za ząb˝? Synem Izraela, którego groźny Bóg jest jedynym Bogiem tego narodu.

      – Jestem chrześcijaninem!

      – Nie poznaję tego po twej wierze i po twoich czynach. Nauka Chrystusa jest pojednaniem, miłością i łaską!

      – Łaską! – rozbrzmiało po nieskończenie wielkiej przestrzeni i otworzyła się brama niebios, i dusza poszybowała ku szczęśliwości. Ale światło, które promieniowało stamtąd, było tak oślepiające i przenikliwe, że dusza cofnęła się, jak przed wyciągniętym mieczem. Rozbrzmiały tony tak łagodne, tak chwytające za serce, że żaden ziemski język nie może tego wyrazić. Dusza zadrżała i pochyliła się nisko, coraz niżej, ale wówczas niebiańska jasność wtargnęła w nią i poczuła to, czego nigdy przedtem nie czuła – ciężar swej dumy, swej zatwardziałości i grzechu.

      – To, co robiłam dobrego w życiu, robiłam dlatego, że inaczej nie mogłam, ale zło było we mnie!

      Dusza czuła się oślepiona czystym, niebiańskim światłem. Upadała bezsilna. Wydawało jej się, że zwinęła się w kłębek, niedojrzała dla niebieskich bogactw, nie śmiała zwrócić swych myśli do sprawiedliwego Boga jąkając:

      – Łaski!

      I oto zjawiła się łaska, nieoczekiwana łaska.

      Bóg niebios był w całej nieskończenie wielkiej przestrzeni, miłość Boga przeniknęła ją w niewyczerpanej pełni.

      – Duszo ludzka, bądź święta, cudna, pełna miłości i wieczna! – brzmiały i śpiewały głosy niewidzialne dookoła.

      My wszyscy będziemy w ostatnim dniu naszego ziemskiego życia drżeli tak, jak ta dusza przed blaskiem i cudownością Nieba. Będziemy głęboko upokorzeni, pokornie zginali się a mimo to będzie nas unosiła jego miłość, jego łaska będzie nas wyprostowywała. Wzniesieni na nowe tory, oczyszczeni, szlachetniejsi, lepsi, będziemy się zbliżali coraz bardziej do cudowności światła i pokrzepieni przez nie, wzniesiemy się do wiecznej jasności.

przełożył Franciszek Mirandola

      Dziewczyna, która podeptała chleb

      Była ubogim, ale dumnym i pysznym dzieckiem, była zła z natury, jak to powiadają. Gdy była zupełnie mała, największą przyjemność sprawiało jej chwytanie much i wyrywanie im skrzydełek, przez co przemieniały się w stworzenia pełzające. Chrabąszcze i żuki przekłuwała szpilką, podkładała im pod łapki zielony listek lub kawałek papieru i biedne stworzenie trzymało mocno w łapkach ów skrawek i obracało nim w kółko, aby uwolnić się od szpilki.

      – Chrabąszcz czyta! – mówiła mała Inger – Patrzcie no, jak obraca listek! W miarę jak rosła, stawała się gorsza, nie lepsza. Była ładna i to stało się jej nieszczęściem, inaczej świat byłby dla niej surowszy i nie wydarzyłoby się to, o czym będzie mowa.

      – Należy ci dobrze zmyć głowę – mówiła do niej własna matka – Jako dziecko przydeptywałaś mi często fartuch, obawiam się, że jak urośniesz, podepczesz mi serce.

      I tak też się stało.

      Pojechała na wieś na służbę do zamożnych ludzi, którzy traktowali ją jak własne dziecko. Chodziła pięknie ubrana, wyglądała ładnie i pycha wzrastała w jej sercu.

      Po roku ludzie, u których służyła, powiedzieli do niej:

      – Musisz przecież wreszcie odwiedzić swoich rodziców, droga Inger.

      Wybrała się w drogę, ale tylko po to, aby się pokazać w swoich strojach. Gdy doszła do wsi, zobaczyła parobków i dziewczyny stojących nad jeziorem i rozmawiających z ożywieniem, a tuż obok siedziała na kamieniu jej staruszka matka i odpoczywała. Była właśnie w lesie i zebrała wiązkę chrustu. Wtedy Inger zawróciła i odeszła. Wstydziła się, że ona, tak pięknie ubrana, ma matkę w łachmanach, która zbiera chrust. Nie robiła sobie żadnych wyrzutów z tego powodu, że zawróciła, była tylko zła.

      Znowu upłynęło pół roku.

      – Powinnaś kiedyś pójść do domu i odwiedzić swoich starych rodziców, moja droga Inger – powiedziała pani – Masz tu duży bochenek pszennego chleba, weź go ze sobą, rodzice ucieszą się, gdy cię zobaczą. Inger włożyła swoją najlepszą suknię i swoje nowe buty i szła ostrożnie, aby nie zabrudzić nóg. Gdy doszła do miejsca, gdzie droga prowadziła przez bagnisko, i gdzie rozlała się woda i błoto na dużej przestrzeni, rzuciła na ziemię bochenek chleba, aby stanąć na nim i przejść suchą nogą. Gdy postawiła jedną nogę na bochenku, a drugą uniosła do góry, chleb zaczął się coraz głębiej i głębiej pogrążać i dziewczyna zniknęła zupełnie. Widać było tylko wielką czarną kałużę, a na niej rozpryskujące się pęcherzyki. Oto jest całe opowiadanie.

      Ale co się stało z Inger?

      Dostała się do błotnej wiedźmy, która warzy piwo. Błotna wiedźma jest ciotką elfów, które są przecież dobrze znane. Napisano o nich wiele pieśni i malowano je nieraz, ale o błotnej wiedźmie wiedzą ludzie tylko tyle, że gdy w lecie parują łąki, to ona warzy piwo. Inger spadła właśnie do jej browaru, a długo tam nie można wytrzymać. Śmietnik jest w porównaniu z browarem błotnej wiedźmy jasną, wspaniałą komnatą. Każde naczynie cuchnie tam tak, że wszyscy ludzie mdleją i w dodatku wszystkie te naczynia stoją ciasno jedno obok drugiego, a jeżeli jest nawet pomiędzy nimi jakiś mały otworek, przez który się można przecisnąć, przeszkadzają pełzające dookoła tłuste węże i mokre ropuchy. Tu właśnie znalazła się Inger. Te ohydne, żywe gady były tak lodowato zimne, że dziewczyna drżała na całym ciele i kostniała coraz bardziej. Przyrosła mocno do bochenka chleba, który ją przyciągał tak, jak bursztyn przyciąga źdźbło słomy.

      Wiedźma była w domu a tego dnia miał zwiedzić browar diabeł i jego babka, stara jędza, która zawsze jest zajęta. Nie wychodzi nigdy bez swojej ręcznej robótki i tutaj także za— brała ją ze sobą. Szyła dla ludzi niepokoje, kładła im do butów, aby nigdy nie zaznali spokoju. Haftowała kłamstwa i robiła szydełkiem nierozważne słowa, które padały na ziemię. Czyniła to po to, aby szkodzić i niszczyć. Zobaczyła Inger, włożyła na nos okulary i obejrzała ją jeszcze raz.

      – Ta dziewczyna jest bardzo obiecująca – powiedziała – wezmę ją sobie na pamiątkę tych odwiedzin. Mogłaby być figurą w przedpokoju mego praprawnuka. I tak się mała Inger dostała do piekła. Nie każdy dostaje się tam prostą drogą, czasami można trafić i objazdem, o ile ma się po temu zdolności! Był to wielki przedpokój ciągnący się w nieskończoność. Kręciło się w głowie, gdy się patrzyło w przód lub w tył. Stała tu gromada łaknących, którzy czekali aż otworzą się wrota łaski – mogli długo czekać. Wielkie dziwne, kołyszące się pająki przędły łapami tysiącletnie pajęczyny. Pajęczyny te oplątywały nogi jak sieci i trzymały w uwięzi jak miedziane kajdany, a oprócz tego każdą duszę nurtował niepokój, męczący niepokój. Skąpiec zapomniał klucza do kasy, a wiedział, że klucz tkwił w zamku… Ale zbyt daleko zaprowadziłyby nas opisy wszystkich męczarni i tortur, jakich tu ludzie doświadczali. Inger męczyło strasznie, że musi stać tu jako figura. Stopy jej nadal przywierały do bochenka chleba.

Скачать книгу