Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен страница 7

Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен

Скачать книгу

usiadł znowu na balkonie i postawił światło za sobą w pokoju, wiedząc dobrze, że cień musi mieć przed niem tarczę ze swego pana. Ale cienia nie było. Podnosił się i siadał, przeciągał, kurczył – nic nie pomagało. Chrząknął kilka razy głośno – i to na nic.

      To mogło go rozgniewać.

      Lecz że w gorących krajach wszystko szybko rośnie, więc po tygodniu zauważył z przyjemnością, że nowy cień zaczyna mu z pod nóg wyrastać, kiedy idzie po słońcu; widocznie korzenie zostały. Po trzech tygodniach cień był całkiem przyzwoity, a gdy wrócił z podróży do ojczyzny, nieodstępny towarzysz każdego człowieka był tak duży, że mógłby oddać połowę bliźniemu.

      Powróciwszy do domu, uczony pisał książki o wszystkim, co na świecie poznał, co jest prawdą, co jest piękne i dobre. – Tak upłynęło dni wiele, lat wiele. Wiele lat upłynęło.

      – Uczony – już niemłody – siedział raz w swoim pokoju; wtem zapukano do drzwi.

      – Proszę! – rzekł, – ale nikt jakoś nie wchodził.

      Więc wstał, drzwi otworzył. Przed nim stał człowiek nadzwyczajnie chudy, który dziwnie mu się podobał. Zresztą był ubrany bardzo przyzwoicie i wyglądał na niepospolitą osobę.

      – Z kim mam honor? – spytał uczony.

      – Wiedziałem, że mię pan nie pozna – odparł z uśmiechem obcy. – Bo też stałem się o tyle człowiekiem, że już mogę nosić ubranie. Nie spodziewał się pan naturalnie spotkać mię w takim stanie? Czyż nie poznaje pan swojego cienia? Pewno pan nie przypuszczał, że powrócę kiedy? Ale powiodło mi się nadzwyczajnie, jestem dzisiaj bogaty i chciałem się wykupić.

      Zadzwonił kosztownymi brelokami, na ręku błysnął mu pierścień z brylantem, gruby, złoty łańcuch wisiał u zegarka.

      – Nie mogę przyjść do siebie – rzekł uczony. – Co to ma wszystko znaczyć?

      – Naturalnie, że to niezwykła historia – odrzekł cień z całą powagą – ale pan jesteś także człowiekiem niezwykłym, a ja od pierwszej chwili mego życia uczyłem się wstępować w twoje ślady. Nic też dziwnego, że skoro uznałeś, iż jestem zdolny iść o własnej sile, sam mię w świat wyprawiłeś. Dziś mam świetne stosunki i majątek. Ale opanowała mię tęsknota zobaczenia pana raz jeszcze, nim umrzesz, i odwiedzenia zarazem ojczyzny. Każdy ma przywiązanie do swojego kraju.

      Wiem, że masz pan cień inny, więc czy jemu czy też panu mam dług spłacić? Racz powiedzieć mi bez ceremonii.

      – Czy to naprawdę ty jesteś? – mówił tymczasem uczony. – To nie do uwierzenia! Nigdy bym nie przypuścił, że można swój własny cień spotkać, jako człowieka!

      – Powiedz mi pan tylko, ile mam zapłacić – nalegał gość – długów nienawidzę.

      – Jak możesz o tym mówić? – rzekł uczony. – Nie wiem o żadnym długu. Jesteś wolnym jak każdy! Cieszę się niezmiernie, że ci się tak powiodło. Siadaj, stary przyjacielu i opowiedz mi coś o sobie. I cóżeś tam zobaczył w tym domu zaczarowanym, który mi cię odebrał?

      – Najchętniej to panu opowiem – rzekł cień, siadając – musisz mi jednakże przyrzec, że nikomu nie powiesz tutaj w mieście, iż byłem twoim cieniem. Widzisz pan, chcę się żenić. Mam na to.

      – Ależ bądźże spokojny, mój kochany – rzekł uczony serdecznie – nikomu ani słówka nie powiem, kim jesteś rzeczywiście. Masz na to moje słowo.

      – Słowo – cień, – szepnął gość z dziwnym uśmiechem.

      Można było jednak poznać, że on sam rzeczywiście nie jest już cieniem, ale prawdziwym człowiekiem. Ubrany był doskonale: miał czarny, wykwintny garnitur, krawat czarny w najlepszym guście, cienkie lakierki, składany kapelusz, nie mówiąc o brelokach, brylantach w pierścieniu i kosztownym łańcuszku. Taki strój nie mógł przecież należeć do cienia.

      – Więc posłuchaj pan – rzekł, wygodnie opierając swoje lakierki na ramionach nowego cienia, który niby pies wierny spoczywał u nóg swego pana. Gość chciał mu przez to może okazać swą wyższość, a może przykuć go mocniej do ziemi; – ale cień nowy zniósł to pokornie, bez ruchu, nasłuchując w milczeniu, jakim to sposobem można się stać niezależnym.

      – Wiesz pan, kto mieszkał w domu naprzeciwko? – przemówił wreszcie gość z uśmiechem. To było najciekawsze. Wyobraź pan sobie – Poezja? Zabawiłem u niej trzy tygodnie, a to znaczy to samo, co żyć lat trzy tysiące i przeczytać wszystko, co stworzono i napisano. Mogę też powiedzieć śmiało: znam wszystko i wszystko widziałem na świecie!

      – Poezja! – cicho powtórzył uczony. – Tak, ona często bywa samotnicą w wielkich i ludnych miastach. Poezja!… Tak, widziałem ją na mgnienie oka, choć sen mi ciążył jeszcze na powiekach. Widziałem jednak: stała na balkonie i jaśniała jak zorza północna; kwiaty ją otaczały jak żywe płomienie. Opowiadaj, mój drogi, opowiadaj! Jakież to zajmujące! Więc cóż? Skoro wszedłeś przez drzwi wpółotwarte do pierwszego pokoju…

      – To był przedpokój panie. Mieliśmy jej przedpokój naprzeciw naszego balkonu. Tam nie było światła, tylko półmrok bardzo przyjemny, ale przez cały szereg drzwi otwartych widziałem mnóstwo komnat oświetlonych, coraz jaśniej, coraz wspanialej. Światło zabiłoby mię niezawodnie, gdybym był lekkomyślny i chciał się zbliżyć do dziewicy, stanowiącej punkt środkowy tego blasku, – ale jestem przezorny. Człowiek przede wszystkim musi być cierpliwy i przezorny.

      – Więc cóżeś w końcu ujrzał? – zapytał uczony.

      – Wszystko, panie, i to ci pragnę opowiedzieć, ale – doprawdy, to nie duma z mojej strony – lecz jako człowiek wolny, z moim wykształceniem, nie mówiąc o stanowisku, majątku, stosunkach, doprawdy chyba mam prawo wymagać, abyś mi pan ˝ty˝ nie mówił?

      – Ach, przepraszam! – rzekł uczony. – Rzeczywiście! To stare przyzwyczajenie, na które nie zwróciłem uwagi. Masz pan zupełną słuszność, postaram się pamiętać o tym, tylko mi opowiedz wszystko, co widziałeś u Poezji.

      – Najchętniej – rzekł cień – wszystko, bo wszystko wiem przecież i wszystko sam widziałem.

      – Więc jakże tam było dalej? – Jak wyglądało Jej mieszkanie? – pytał uczony z niezmiernym zajęciem. – Czy przypominało cichy gaj cienisty, czy świątynię? Czy niebo gwiaździste widziałeś nad sobą, z tym uczuciem, że stoisz na wysokiej górze?

      – Wszystko to, wszystko razem – rzekł cień. – Wprawdzie nie poszedłem dalej, bo jak panu wiadomo, światło tam oślepia, lecz z przedpokoju wszystko widać bardzo dobrze. Wygodnie mi tam było w tym półmroku; widziałem wszystko i wiem teraz wszystko. Nie darmo przebywałem na dworze Poezji.

      – Ale cóżeś pan widział na nim? Czy bogowie przeszłości przechadzają się po wielkich salach? Czy przebywają w nich bohaterowie, otoczeni blaskiem sławy? Czy niewinne dzieci igrają wesoło, opowiadając sobie sny cudowne?

      – Zapewniam pana przecież, że tam byłem, więc musiałem widzieć wszystko, co godnym było zobaczenia i dzisiaj wiem to wszystko. Pan na moim miejscu

Скачать книгу