Blask. Marek Stelar

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Blask - Marek Stelar страница 12

Blask - Marek Stelar

Скачать книгу

zadudniły na drewnianym parkiecie, skrzypnęły drzwi i milicjant poszedł sobie, zostawiając wszystkich z uczuciem lekkiej konsternacji. Wyglądało na to, że było po wszystkim. Zginął mały chłopiec, zadano kilka pytań, ciało zawieziono do kostnicy i już. Zapewne dołączy do kilkunastu innych przetrzymywanych w piwnicy szpitala, a w ciągu paru dni spocznie na cmentarzu. Po tygodniu niemal nikt już nie będzie o nim pamiętał. Może z wyjątkiem kilku jego pobratymców.

      Reszke położył rękę na ramieniu Putry i przerwał grobową ciszę.

      – Leoś, wpadnij za godzinę, opowiesz mi, co znowu tamci zmalowali. Ludwik, ty możesz wracać do roboty, a wy… – Popatrzył na Krugłego. – …pozwólcie ze mną na chwilę, dobrze?

      Wiktor pomyślał, że to będzie cud boski, jeśli dziś jeszcze zdoła dotrzeć do Marylki. Był głodny i zmęczony. Noc spędzona w samochodzie dawała mu się we znaki. Przepuścił w drzwiach Leosia i Karbasza i powlókł się za Reszkem, który zaprowadził go do jednego z miliona pokoi.

      – Siadajcie. Urzędnik wskazał krzesło na cienkich nóżkach, które stało z przodu biurka, a sam zasiadł za nim. Odsunął kałamarz i zszywacz, obok nich starannie położył kopiowy ołówek i czerwoną kredkę. Poprawił marynarkę i oparł łokcie o stół.

      – Skąd przyjechaliście?

      – Z Poznania, ciężarówką z pocztą. Dzisiaj rano. Dobrzy ludzie zabrali.

      – O, to z moich rodzinnych stron! – ucieszył się Reszke. – A skąd jesteście? – zapytał, przypatrując mu się znad okularów.

      – Z Zamościa.

      – Z daleka… Dokument jakiś macie? Kenkartę, dowód osobisty?

      Krugły wyciągnął zza pazuchy sfatygowaną skórzaną okładkę na dokumenty, a z niej starannie złożony pożółkły świstek papieru. Podał Reszkemu i patrzył, jak ten rozkłada go i zaczyna czytać.

      – Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego? – mruknął.

      – Taki papierek mi dali, kiedy już wróciłem do Polski.

      – W AK byliście? – zapytał Reszke, a właściwie stwierdził fakt, którego potwierdzenie miał przed oczami.

      Skinienie głowy wystarczyło za odpowiedź.

      – A gdzie trafiliście po ujawnieniu? Znaczy… – Pomachał papierkiem. – …widzę gdzie, ale gdzie dokładnie?

      – Nie ujawniałem się. Sami po mnie przyszli. Szachtłagier w Borowiczach. Jogła.

      – Hm… – Reszke pokiwał głową. – To dlatego tacy bladzi jesteście. Co robiliście za okupacji?

      – Na robotach byłem, w składzie wyrobów żelaznych pod Berlinem, jako pomocnik ślusarza. W czterdziestym drugim wróciłem do Zamościa i odtąd na kolei pracowałem. Na Ostbahn.

      – Wykształcenie?

      – Trzy klasy gimnazjum, przed wojną. Nie miałem czasu na tajne komplety, musiałem pracować. Wrócę do szkoły, jak Bóg da. I maturę zrobię.

      – Dobrze, to wam się chwali. Niemiecki znacie?

      – Dogadam się w razie potrzeby. Trochę szwargotałem w Templinie. Tam, gdzie na robotach byłem.

      – Hm… A w konspiracji co robiliście?

      – Drużyna ochrony radiostacji i wywiad kolejowy. Potem partyzantka: była wsypa i musiałem do lasu uciekać. Wysadzanie transportów amunicji, mostów, zasadzki na szkopów, akcja „Burza”…

      – To sporo, widzę, potraficie.

      Krugły skrzywił się lekko.

      – A potem zgarnęło was NKWD? – indagował Reszke.

      Krugły popatrzył mu prosto w oczy.

      – Nie NKWD. – Oblizał usta. – Ubowcy. Polacy. To oni mnie wydali w ich łapska.

      Do dziś dnia nie miał pojęcia, co stało się z „Waksmundem” i czy odnaleziono ciało Bolesławca. A jeśli tak, co było dość prawdopodobne, to jakim cudem ubecja nie powiązała tego z nim. Miał pewność, że nie powiązała. Gdyby tak było, nie wyszedłby już żywy z piwnic kamienicy Czerskiego. Nie zobaczyłby na oczy żadnego enkawudzisty ani nie pojechałby na Wschód, drążyć chodniki w kopalni, spławiać drewno i kopać glinę. Oni załatwiliby sprawę od razu, na miejscu, jedną kulą w tył głowy.

      Reszke zagryzł dolną wargę.

      – Rozumiem…

      – A ja nie. Dlatego nie chcę się w to wszystko mieszać. Polityka mnie nie interesuje. Ja swoje zrobiłem. Walka z okupantem już się dla mnie skończyła, w czterdziestym czwartym. Spełniłem swój obowiązek wobec ojczyzny.

      – Nie interesuje was polityka, mówicie… To powiem wam coś. Tu jest inaczej. Polityka też jest, nie przeczę, ale ja również trzymam się od niej z daleka. Mój związek z nią ograniczam do niezbędnego minimum. Ja byłem nauczycielem, zwykłym belfrem, wiecie? Zrobiłem coś, co należało zrobić dla ojczyzny, i zrobiłem to dla niej, a nie dla polityki. Nie po to tu przyjechałem, zostawiając za sobą wszystko: swój dom, starych rodziców. Może Polska nie jest taka, jaką sobie wymarzyliśmy, ale jakaś jest. Nie, źle powiedziałem: nie jakaś. Jest jak małe dziecko, a my jesteśmy właśnie jak rodzice. To od nas zależy, jaka ona będzie. To my trzymamy straż nad Odrą i Nissą. To my stoimy nad Bałtykiem. My, którzy tu jesteśmy. To wielka odpowiedzialność. Nasze dzieci i wnuki tu będą żyć. Pan jest młody, panie kolego, i z całym szacunkiem, jeszcze nie wszystko pan rozumie. W moim wieku na pewne sprawy patrzy się inaczej. Dojrzalej. Pan ma ile lat?

      – Prawie dwadzieścia pięć.

      – No, właśnie. A ja pięćdziesiąt, też prawie. Urodziłem się jeszcze w zeszłym wieku. Żyłem pod kajzerem i wtedy jeszcze nasze nazwisko pisało się „Reschke”, żyłem w wolnej Polsce, gdzie ojciec je spolszczył i żyłem pod hitlerowską okupacją; w czterdziestym dostaliśmy wezwanie na gestapo i propozycje powrotu do dawnej pisowni oraz podpisania folkslisty, z których nie skorzystaliśmy, narażając się na konsekwencje. Tak właśnie żyłem, ale żyłem i dalej chcę żyć. Chcę, żeby moje dzieci żyły. A tu… To miasto niczyje. Ani nasze, ani ich. Jeszcze nie nasze i już nie niemieckie. Tym miastem wielkie siły grają jak piłką. Ale jeśli ono będzie w końcu nasze, to zróbmy wszystko, żeby żyło się w nim jak najlepiej. Kto wie, co będzie za miesiąc, rok, dekadę. Może kiedyś znów zajmą je Niemcy albo zostanie wolnym miastem, jak Gdańsk przed wojną; nieważne, póki my tu jesteśmy rozwijajmy je dla nas, a nie dla nich, rozumie mnie pan, panie kolego? Rozumie pan, gdzie w tej chwili mam politykę? Akurat dobrze trafiliście, bo dopiero skończyły się uroczystości pierwszej rocznicy wyzwolenia miasta. Był towarzysz Bierut, Osóbka-Morawski, marszałek Żymierski, nawet Mikołajczyk był, niestety… Co tu się działo… Ale to minęło i skupiamy się na tym, co naprawdę

Скачать книгу