Blask. Marek Stelar
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Blask - Marek Stelar страница 12
Reszke położył rękę na ramieniu Putry i przerwał grobową ciszę.
– Leoś, wpadnij za godzinę, opowiesz mi, co znowu tamci zmalowali. Ludwik, ty możesz wracać do roboty, a wy… – Popatrzył na Krugłego. – …pozwólcie ze mną na chwilę, dobrze?
Wiktor pomyślał, że to będzie cud boski, jeśli dziś jeszcze zdoła dotrzeć do Marylki. Był głodny i zmęczony. Noc spędzona w samochodzie dawała mu się we znaki. Przepuścił w drzwiach Leosia i Karbasza i powlókł się za Reszkem, który zaprowadził go do jednego z miliona pokoi.
– Siadajcie. Urzędnik wskazał krzesło na cienkich nóżkach, które stało z przodu biurka, a sam zasiadł za nim. Odsunął kałamarz i zszywacz, obok nich starannie położył kopiowy ołówek i czerwoną kredkę. Poprawił marynarkę i oparł łokcie o stół.
– Skąd przyjechaliście?
– Z Poznania, ciężarówką z pocztą. Dzisiaj rano. Dobrzy ludzie zabrali.
– O, to z moich rodzinnych stron! – ucieszył się Reszke. – A skąd jesteście? – zapytał, przypatrując mu się znad okularów.
– Z Zamościa.
– Z daleka… Dokument jakiś macie? Kenkartę, dowód osobisty?
Krugły wyciągnął zza pazuchy sfatygowaną skórzaną okładkę na dokumenty, a z niej starannie złożony pożółkły świstek papieru. Podał Reszkemu i patrzył, jak ten rozkłada go i zaczyna czytać.
– Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego? – mruknął.
– Taki papierek mi dali, kiedy już wróciłem do Polski.
– W AK byliście? – zapytał Reszke, a właściwie stwierdził fakt, którego potwierdzenie miał przed oczami.
Skinienie głowy wystarczyło za odpowiedź.
– A gdzie trafiliście po ujawnieniu? Znaczy… – Pomachał papierkiem. – …widzę gdzie, ale gdzie dokładnie?
– Nie ujawniałem się. Sami po mnie przyszli. Szachtłagier w Borowiczach. Jogła.
– Hm… – Reszke pokiwał głową. – To dlatego tacy bladzi jesteście. Co robiliście za okupacji?
– Na robotach byłem, w składzie wyrobów żelaznych pod Berlinem, jako pomocnik ślusarza. W czterdziestym drugim wróciłem do Zamościa i odtąd na kolei pracowałem. Na Ostbahn.
– Wykształcenie?
– Trzy klasy gimnazjum, przed wojną. Nie miałem czasu na tajne komplety, musiałem pracować. Wrócę do szkoły, jak Bóg da. I maturę zrobię.
– Dobrze, to wam się chwali. Niemiecki znacie?
– Dogadam się w razie potrzeby. Trochę szwargotałem w Templinie. Tam, gdzie na robotach byłem.
– Hm… A w konspiracji co robiliście?
– Drużyna ochrony radiostacji i wywiad kolejowy. Potem partyzantka: była wsypa i musiałem do lasu uciekać. Wysadzanie transportów amunicji, mostów, zasadzki na szkopów, akcja „Burza”…
– To sporo, widzę, potraficie.
Krugły skrzywił się lekko.
– A potem zgarnęło was NKWD? – indagował Reszke.
Krugły popatrzył mu prosto w oczy.
– Nie NKWD. – Oblizał usta. – Ubowcy. Polacy. To oni mnie wydali w ich łapska.
Do dziś dnia nie miał pojęcia, co stało się z „Waksmundem” i czy odnaleziono ciało Bolesławca. A jeśli tak, co było dość prawdopodobne, to jakim cudem ubecja nie powiązała tego z nim. Miał pewność, że nie powiązała. Gdyby tak było, nie wyszedłby już żywy z piwnic kamienicy Czerskiego. Nie zobaczyłby na oczy żadnego enkawudzisty ani nie pojechałby na Wschód, drążyć chodniki w kopalni, spławiać drewno i kopać glinę. Oni załatwiliby sprawę od razu, na miejscu, jedną kulą w tył głowy.
Reszke zagryzł dolną wargę.
– Rozumiem…
– A ja nie. Dlatego nie chcę się w to wszystko mieszać. Polityka mnie nie interesuje. Ja swoje zrobiłem. Walka z okupantem już się dla mnie skończyła, w czterdziestym czwartym. Spełniłem swój obowiązek wobec ojczyzny.
– Nie interesuje was polityka, mówicie… To powiem wam coś. Tu jest inaczej. Polityka też jest, nie przeczę, ale ja również trzymam się od niej z daleka. Mój związek z nią ograniczam do niezbędnego minimum. Ja byłem nauczycielem, zwykłym belfrem, wiecie? Zrobiłem coś, co należało zrobić dla ojczyzny, i zrobiłem to dla niej, a nie dla polityki. Nie po to tu przyjechałem, zostawiając za sobą wszystko: swój dom, starych rodziców. Może Polska nie jest taka, jaką sobie wymarzyliśmy, ale jakaś jest. Nie, źle powiedziałem: nie jakaś. Jest jak małe dziecko, a my jesteśmy właśnie jak rodzice. To od nas zależy, jaka ona będzie. To my trzymamy straż nad Odrą i Nissą. To my stoimy nad Bałtykiem. My, którzy tu jesteśmy. To wielka odpowiedzialność. Nasze dzieci i wnuki tu będą żyć. Pan jest młody, panie kolego, i z całym szacunkiem, jeszcze nie wszystko pan rozumie. W moim wieku na pewne sprawy patrzy się inaczej. Dojrzalej. Pan ma ile lat?
– Prawie dwadzieścia pięć.
– No, właśnie. A ja pięćdziesiąt, też prawie. Urodziłem się jeszcze w zeszłym wieku. Żyłem pod kajzerem i wtedy jeszcze nasze nazwisko pisało się „Reschke”, żyłem w wolnej Polsce, gdzie ojciec je spolszczył i żyłem pod hitlerowską okupacją; w czterdziestym dostaliśmy wezwanie na gestapo i propozycje powrotu do dawnej pisowni oraz podpisania folkslisty, z których nie skorzystaliśmy, narażając się na konsekwencje. Tak właśnie żyłem, ale żyłem i dalej chcę żyć. Chcę, żeby moje dzieci żyły. A tu… To miasto niczyje. Ani nasze, ani ich. Jeszcze nie nasze i już nie niemieckie. Tym miastem wielkie siły grają jak piłką. Ale jeśli ono będzie w końcu nasze, to zróbmy wszystko, żeby żyło się w nim jak najlepiej. Kto wie, co będzie za miesiąc, rok, dekadę. Może kiedyś znów zajmą je Niemcy albo zostanie wolnym miastem, jak Gdańsk przed wojną; nieważne, póki my tu jesteśmy rozwijajmy je dla nas, a nie dla nich, rozumie mnie pan, panie kolego? Rozumie pan, gdzie w tej chwili mam politykę? Akurat dobrze trafiliście, bo dopiero skończyły się uroczystości pierwszej rocznicy wyzwolenia miasta. Był towarzysz Bierut, Osóbka-Morawski, marszałek Żymierski, nawet Mikołajczyk był, niestety… Co tu się działo… Ale to minęło i skupiamy się na tym, co naprawdę