Blask. Marek Stelar

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Blask - Marek Stelar страница 3

Blask - Marek Stelar

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Wracaj do domu, Wiktor. Marylka pewnie czeka.

      – Chodź ze mną. Prześpisz się u nas.

      „Waksmund” pokręcił głową, choć Krugły nie mógł tego widzieć.

      – Nie teraz. Przecież się tak jej nie pokażę, cały w jusze tego bydlaka. Nikt prócz nas nie może o tym wiedzieć, zrozumiałeś?

      – Jasne, co ja, dziecko jestem?! – obruszył się. – To przyjdź rano. Marylka ma z przydziału jajka w proszku, jeść się tego nie da, więc zalejemy spirytusem i zrobimy ajerkoniak.

      – Ech, ty dzieciaku… – „Waksmund” roześmiał się i klepnął go na ślepo w ramię, a potem uniósł twarz, wystawiając ją na deszcz i pozwalając, by zimna woda spływała po szyi za kołnierz kurtki. – Za późno… Nie po tym, jak zaszlachtowaliśmy tego wieprzka. Oddaj latarkę.

      Krugły wyciągnął przed siebie rękę i poczuł zimną dłoń Janka. Wcisnął w nią latarkę, a wtedy on roześmiał się cicho.

      – Jakeśmy do Szczebrzeszyna wchodzili, musiałem martwemu szkopowi palce wyłamać, żeby ją sobie wyciągnąć – powiedział wesołym tonem.

      – Wiem, chłopie, przecież razem byliśmy… Z dziesięć razy już opowiadałeś.

      – Słuchaj, Wikta… – powiedział nagle Janek. – Gdybym nie dał rady do was wpaść w najbliższym czasie, to powiedz Marylce, że wrócę. Najprędzej, jak będę mógł. Że nie musi czekać, ale ja będę o niej zawsze pamiętał, więc jeśli chce… – Urwał nagle. – Powiesz?

      – Powiem, powiem.

      – Na pewno?

      – Oj, na pewno, no! Jak do domu tak dojdziesz?

      – Poradzę sobie. Ciemno jest, nikt mnie nie zobaczy. Będę opłotkami szedł, jakby co, najwyżej powiem, że mnie zbóje napadli. Trzymaj się. Do zobaczenia w wolnej Polsce, bracie.

      – Uważaj na siebie. Zdrów!

      – Zdrów… – Szept Janka rozmył się w deszczu i Krugły zorientował się po chwili, że jest sam.

      Ostrożnie wymacując stopami grunt, dotarł do ulicy. Był przemoczony do suchej nitki i trząsł się z zimna. Woda chlupotała w butach, a ubranie ważyło pewnie tyle, co on sam. Był już prawie w domu. Skręcił w Szwedzką, dziękując w duchu za to, że za chwilę zzuje mokre buciory, zrzuci z siebie przemoczone łachy i usiądzie przy piecu, połykając w pośpiechu, niczym wygłodniałe zwierzę, przygotowane przez siostrę omaszczone kartofle.

      Przed sobą ujrzał nagle dwa żółte koła, a ułamek sekundy później snopy światła zalały fragment ulicy, przecinając ciemność i wyłuskując z niej nieliczne domy i kępy zieleni w ogrodach. Lśniące w nich miliony kropel deszczu wyglądały jak igły lecące na ziemię tylko po to, aby wbić się w nią z całą mocą i rozmiękczyć jeszcze bardziej albo trafić w niezliczone kałuże i rozprysnąć się w nich na kolejne, mniejsze kropelki.

      Krugły poczuł zapach tytoniu. Przetarł wilgotną twarz i zasłonił oczy, żeby widzieć cokolwiek.

      – Obywatel Krugły Wiktor, prawda? Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Pojedziecie z nami…

      Zdążył tylko wyrzucić sobie własną głupotę. Mógł się domyślić, dlaczego mimo wściekłości Bolesławiec nie podnosił głosu i o co mu chodziło, kiedy mówił, że to koniec. Że ten koniec jest aż tak bliski i że czeka na niego za rogiem, tuż przed własnym domem. Postanowił zagrać ostatnią kartą. Nie miał już nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Uzmysłowił sobie, że Bolesławiec nie uczestniczył w akcji jego zatrzymania, a tylko o niej wiedział; przecież nikt nie puściłby go na nią pijanego. I po prostu wykorzystał tę wiedzę, by w ostatniej chwili dokonać osobistej zemsty za wyimaginowane krzywdy.

      – To pomyłka – powiedział spokojnie do funkcjonariuszy. – Zapytajcie waszego porucznika Bolesławca. Władek wam powie, znamy się dobrze od dzieciaka…

      Może to da mu trochę więcej czasu. Może potraktują go lepiej, może nie trafi od razu na Żeromskiego, do kazamat w kamienicy Czerskiego, i zdoła coś wymyślić? Uciec jakoś, zanim znajdą ciało Bolesławca?

      – Porucznika? – Jeden z bezpieczniaków roześmiał się. – Władziu jeszcze nawet do Kujbyszewa nie wyjechał, a już sobie gwiazdki nadaje? A owszem, pogadamy z nim potem, a komendant to na pewno… A wy, chodźcie, chodźcie, nie będziemy tak stać w deszczu…

      A więc wszystko stracone. Krugły pomyślał jeszcze o Janku i o Marylce, która pewnie nawet nie wiedziała, co dzieje się pod oknem ich domu, a potem dwóch mężczyzn w mokrych płaszczach podeszło do niego i wykręcając mu ręce do tyłu, zaprowadziło do samochodu.

      1

      Szczecin, sierpień 2018

      Szum laptopa był jedynym dźwiękiem, jaki mącił ciszę poranka. Agata Prażmowska siedziała przy biurku, wpatrzona w ekran komputera, i nie wierzyła w to, co na nim widzi. Poczuła, jak w oczach wzbierają jej łzy, rozmazując obraz: twarz ładnej, młodej dziewczyny. Blada skóra była matowa jak płótno i miała taki sam kolor. Półprzymknięte oczy patrzyły niewidząco prosto w obiektyw. Na policzku widać było otarcie, a na wysokim czole kosmyk ciemnych włosów, zlepionych brudem i wilgocią. Biała plamka koło skroni, na samym skraju zdjęcia, nie była zabrudzeniem ani błędem generowania obrazu. Agata wiedziała, co to takiego. Fragment obleczonego w lateksową rękawiczkę palca patologa, przytrzymującego głowę dziewczyny. Podpis pod zdjęciem głosił: Policja prosi o pomoc. Czy znasz tę kobietę?

      Dziewczynę znaleziono dwa dni temu na ulicy Długosza, na Niebuszewie. Nie podano przyczyny śmierci ani żadnych innych informacji; po prostu suchy komunikat i prośba o pomoc w identyfikacji. Takie wiadomości w portalach informacyjnych i gazetach pojawiały się niezmiernie rzadko, częściej na stronach internetowych komend policji, gdzie i tak sporadycznie ktoś zaglądał. Musiał być jakiś powód, dla którego tym razem policja, zapewne w porozumieniu z prokuraturą, zdecydowała się na taki krok.

      Artykuł pojawił się na stronie gs24 kilka minut wcześniej. Niewiele osób zdążyło go udostępnić na swoich profilach w portalach społecznościowych, pod artykułem nie było jeszcze żadnego komentarza. Agata, nie spuszczając monitora z oczu, wzięła do ręki telefon i wykręciła numer, widoczny w treści artykułu.

      – Dyżurny komendy miejskiej w Szczecinie, aspirant Marek Obłoza, słucham?

      – Dzień… – Odchrząknęła. – Dzień dobry, dzwonię w sprawie tej dziewczyny, znalezionej dwa dni temu na Niebuszewie… Ja…

      – Tak?

      – Ja wiem, kim ona jest.

      – Znała ją pani?

      – Tak. Jestem adwokatem, byłam kiedyś zawodowo zaangażowana w jej sprawę…

Скачать книгу