Blask. Marek Stelar
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Blask - Marek Stelar страница 5
Rozejrzała się, wjeżdżając na skrzyżowanie, a kiedy je opuściła, spojrzała na Sablewskiego.
– Ona nie miała wpływu na to, jak jej rodzice, a właściwie matka, dali jej na imię. Tak jak nie miała wpływu na to, że mieszkała w komunalnym mieszkaniu w centrum, z toaletą na półpiętrze, bez ojca, tylko ze zmieniającymi się co kilka miesięcy obcymi facetami matki, przy czym niektórym z nich wydawało się, że skoro mogą obmacywać jej matkę, to mogą również i ją. Żyła z piętnem, o które nie prosiła. To była niegłupia dziewczyna, w innych okolicznościach chodziłaby do dobrego liceum, może wygrywała w przedmiotowych olimpiadach i szykowała się na studia medyczne albo prawnicze. Byłaby otoczona wianuszkiem chłopaków, którzy spijaliby słowa z jej ust, a nie takimi, którzy chcieli, żeby to ona spijała z nich coś innego, rozumie pan? Świat jest czasem parszywy. Ona żyła właśnie w tej jego części. Parszywej i patologicznej. Czemu pan tak na mnie patrzy?
– Jak?
Uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała przed siebie.
– Właśnie tak. Nie spodziewał się pan takich słów z ust kobiety?
– Powiedzmy, że jestem lekko, tak naprawdę leciutko, zaskoczony. – Pokazał dwa palce, kciuk i wskazujący, z niewielką przerwą między nimi.
– A ja jestem adwokatem. Pan myśli, że ludzie nie widują takich rzeczy jak wy, policjanci, ale myli się pan. Niektórzy widują jeszcze gorsze. A czasem nie mogą nawet o tym nikomu opowiedzieć, bo obowiązuje ich tajemnica zawodowa…
Skręciła w Grudziądzką. Mieli szczęście, tuż przed bramą szpitala z miejsca postojowego wyjeżdżał jakiś samochód. Zaparkowała tam. Zaciągając hamulec ręczny, spojrzała w bok, na ceglane budynki wyrastające wśród zieleni zza szpitalnego muru. Na sądówce była ostatni raz podczas studiów na wydziale prawa, na sekcji zwłok. To nie było miłe wspomnienie.
– Idziemy? – zapytał Sablewski, wysiadając z samochodu.
Zrobiła to samo, trochę zbyt mocno zatrzaskując drzwi.
Najgorszy wcale nie jest widok, tylko zapach, a właściwie smród. Odkryła to wtedy, na studiach. Połączenie woni środków dezynfekujących i trupiego odoru. Wyciągi wentylacji tego nie zmienią. Albo ona miała taki czuły węch, albo to tkwiło w jej głowie. Kilkanaście lat temu na stole sekcyjnym leżał młody chłopak, któremu na przyjęciu komunijnym inny z gości przeciął nożem biegnącą przy kręgosłupie arterię. Obcy człowiek, ofiara pecha i pijanego raptusa, któremu pośmiertny spokój zakłóciła ona i jej koledzy z roku, oglądający opanowane ruchy patologa i pomagającego mu w otwieraniu zwłok technika. Ale tym razem martwy człowiek, którego miała oglądać, nie był obcy.
Agata z Sablewskim stali przy chłodniach w prosektorium zakładu medycyny sądowej. Na jednym ze stołów obok leżały zwłoki przygotowane do przeprowadzenia autopsji. Agata nie patrzyła w tamtą stronę, tylko przygotowywała się na widok, jaki za chwilę miała ujrzeć. Technik sprawdził coś w papierach, a potem sięgnął do uchwytu na jednych z drzwi i pociągnął je. Z wnętrza komory powiało chłodem. Z ciemności wyjechała taca z ciałem i Agata poczuła, że zaraz się rozpłacze. Opanowała się jakoś, choć przyszło jej to z trudem. Sablewski zerknął na nią, ale powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza. Nie zapytał o nic, tylko przeniósł wzrok na prześcieradło, którym przykryte były zwłoki Dżesiki. Technik na szczęście odsłonił wyłącznie twarz, żeby nie było widać nacięć po otwarciu klatki piersiowej. Dziewczyna miała już zamknięte oczy, co sprawiało, że jej oblicze wydawało się spokojniejsza. Skóra zmatowiała i lekko pożółkła, a uwagę zwracały niknące już ślady wybroczyn na szyi, układających się w przedziwny wzór.
– Tak, to ona – powiedziała Agata i dodała po chwili, żeby nie było żadnych wątpliwości: – Dżesika Połaniecka.
Czuła, jak znów w oczach wzbierają jej łzy. Zamrugała gwałtownie i odwróciła głowę. Technik wciąż nie zasłaniał twarzy dziewczyny, jakby czekał na wyraźny sygnał Sablewskiego. A on wciąż go nie dawał. Zmusiła się, żeby spojrzeć na Dżesikę jeszcze raz. Na twarz i na szyję.
– Została uduszona, tak? – zapytała nieswoim głosem.
– Ściśle rzecz ujmując, prawdopodobną przyczyną zgonu było zadzierzgnięcie – wyjaśnił Sablewski po chwili milczenia, jakby nie mógł się zdecydować, czy może podzielić się z nią tą informacją, czy nie.
Przemogła się i pochyliła, dokładniej przyglądając się śladom na szyi. Sablewski nie oponował. Stał z założonymi rękami i patrzył, jak Agata odruchowo wyciąga palec, niemal dotykając skóry martwej dziewczyny, a potem cofa go gwałtownie, kiedy uświadamia sobie, co robi.
– Czym on jej to zrobił? – Zmarszczyła brwi. – Koralami?
Komisarz westchnął, jakby robił coś wbrew sobie i odpowiedział:
– To był raczej sznur.
– Sznur? Z takim dziwnym splotem?
– Taki mamy na razie pomysł. Sądzimy, że to akselbant. Sznur naramienny.
– Słucham?
– Akselbant to taki ozdobny sznur noszony…
– Wiem, co to takiego – przerwała mu, zdumiona. – Czy to oznacza, że sprawca może być wojskowym?
Sablewski patrzył na nią z lekkim rozbawieniem w oczach.
– Wojskowym? – zapytał. – Możliwe. Tak samo, jak to, że jest strażakiem, kolejarzem, górnikiem, funkcjonariuszem sejmowej Straży Marszałkowskiej albo aktorem w teatrze. Ja też mam taki sznur przy mundurze galowym. – Wzruszył ramionami.
Agata rzuciła spojrzenie w głąb komory chłodni. Pod prześcieradłem widać było obłości piersi. Dżesika miała śliczny, kształtny biust, który był jej atutem i przekleństwem równocześnie. Lubiła go eksponować obcisłymi ciuchami. Każda by to robiła, mając piersi jak ta dziewczyna, taka prawda.
Przełknęła ślinę.
– Czy została przed śmiercią zgwałcona? – zapytała.
– Ani przed, ani po – odparł Sablewski. – Żadnych śladów penetracji waginalnej czy analnej. Biologicznych też brak. Czysto.
Agata zastanawiała się, czy używa takiej terminologii ze względu na jej fach, czy obojętność, którą po latach pracy wyrabiają w sobie ludzie na co dzień obcujący ze śmiercią i złem, by się jakoś przed nimi bronić. Jakikolwiek byłby to powód, nie słuchało się tego przyjemnie.
– Co teraz? – Wyprostowała się, a Sablewski wreszcie skinął na technika.
– O ile wcześniej wiedzieliśmy tylko, o co chcemy pytać, to teraz wiemy również, komu te pytania zadać. I to właśnie będziemy robić. Jak najszybciej.
Oboje patrzyli, jak ciało Dżesiki znika w chłodni.