Anioły i demony. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anioły i demony - Дэн Браун страница 30
– Prawdę mówiąc… nie.
Kohler uznał, że pora się wtrącić.
– Pan Langdon jest profesorem historii sztuki na Uniwersytecie Harvarda.
Vittoria poczuła się, jakby ją oblano kubłem lodowatej wody.
– Wykładowca historii sztuki?
– Jest specjalistą w zakresie symboliki religijnej – westchnął Kohler. – Vittorio, uważamy, że twojego ojca zabiła sekta satanistyczna.
Wprawdzie jego słowa docierały do niej, ale nie potrafiła ich zrozumieć. Sekta satanistyczna.
– Grupa, która przyznała się do tego zabójstwa, nazywa siebie iluminatami.
Przez chwilę przenosiła wzrok z jednego na drugiego, zastanawiając się, czy to ma być jakiś niezdrowy żart.
– Iluminaci? Tak jak bawarscy iluminaci?
Kohler był zaskoczony.
– Słyszałaś o nich?
Vittoria czuła, że łzy rozczarowania gromadzą jej się tuż pod powiekami.
– Bawarscy iluminaci: Nowy Porządek Świata. Gra komputerowa Steve’a Jacksona. Połowa tutejszych techników gra w nią przez Internet. – Głos jej się załamał. – Ale nie rozumiem…
Kohler rzucił Langdonowi niepewne spojrzenie.
Ten skinął głową.
– Zgadza się. Popularna gra. Starożytne bractwo przejmuje władzę nad światem. Na poły historyczna. Nie wiedziałem, że jest znana również w Europie.
Vittoria nie posiadała się ze zdumienia.
– O czym wy mówicie? Iluminaci? To gra komputerowa!
– Vittorio – przerwał jej Kohler – iluminaci to grupa, która twierdzi, że jest odpowiedzialna za śmierć twojego ojca.
Musiała zebrać resztki sił, żeby powstrzymać się od płaczu. Próbowała się zmusić do zachowania spokoju i logicznej oceny sytuacji. Jednak im bardziej się skupiała na tym, co jej mówiono, tym mniej rozumiała. Jej ojciec został zamordowany. Zawiódł system bezpieczeństwa CERN-u. Gdzieś na świecie znajdowała się bomba odliczająca czas do wybuchu, za którą ona ponosiła odpowiedzialność. A dyrektor sprowadził nauczyciela historii sztuki, żeby im pomógł odnaleźć mityczne bractwo satanistów.
Poczuła nagle, że jest zupełnie sama. Odwróciła się, żeby odejść, ale Kohler odciął jej drogę. Sięgnął po coś do kieszeni i wyciągnął zmiętą kartkę papieru, którą jej wręczył.
Kiedy jej wzrok padł na znajdujące się tam zdjęcie, zachwiała się z przerażenia.
– Naznaczyli go – odezwał się Kohler. – Wypalili mu na piersi swój znak.
Rozdział 28
Sekretarka Sylvie Baudeloque była już w stanie paniki. Spacerowała nerwowym krokiem przed drzwiami pustego gabinetu dyrektora. Gdzie on, u diabła, jest? Co mam zrobić?
To naprawdę dziwaczny dzień. Oczywiście, pracując dla Maximiliana Kohlera, zawsze należało liczyć się z tym, że zdarzy się coś niezwykłego, ale dziś szef przeszedł samego siebie.
– Znajdź mi Leonarda Vetrę! – zażądał, gdy Sylvie zjawiła się rano w pracy.
Posłusznie poszła zatelefonować, potem zadzwoniła na pager, a w końcu wysłała mu wezwanie pocztą elektroniczną.
I nic.
Wówczas Kohler wyjechał zirytowany z gabinetu, zapewne, żeby samemu go poszukać. Kiedy wrócił kilka godzin później, zdecydowanie nie wyglądał najlepiej. Co prawda, nigdy nie wyglądał dobrze, ale dziś jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Zamknął się w gabinecie i słyszała, że gdzieś telefonuje, rozmawia, wysyła faks. Potem znów wyjechał i od tej pory go nie widziała.
Postanowiła to zignorować, jako kolejny przykład jego dziwacznych zachowań, ale kiedy nie wrócił w porze zastrzyków, zaczęła się niepokoić. Zdrowie dyrektora było w tak złym stanie, że musiał regularnie brać leki, a ilekroć zlekceważył tę konieczność, skutki były opłakane – zaburzenia oddychania, ataki kaszlu – i powodowały zaniepokojenie personelu szpitalnego. Czasem Sylvie myślała sobie, że Maximilian Kohler chyba pragnie śmierci.
Zastanawiała się, czy nie zadzwonić na jego pager, aby mu przypomnieć o zastrzykach, ale już się przekonała, że litość jest ciosem dla jego dumy. Kiedy w ubiegłym tygodniu pewien będący z wizytą w ośrodku naukowiec okazywał mu przesadne współczucie, dyrektor tak się zdenerwował, że zdołał jakoś podnieść się na nogi i uderzył go w głowę podkładką do notesu. Król Kohler potrafił się wykazać zadziwiającą zwinnością, gdy był pisé.
Jednak w tej chwili troska Sylvie o zdrowie dyrektora ustąpiła przed znacznie bardziej palącym problemem. Kilka minut temu połączył się z nią operator z centrali telefonicznej CERN-u, który z wielkim wzburzeniem oznajmił, że ma pilną rozmowę do dyrektora.
– Nie ma go – odparła.
Wówczas powiedział jej, kto dzwoni.
– Żartujesz sobie, prawda? – roześmiała się. Jednak kiedy go słuchała, jej twarz nabierała wyrazu niedowierzania. – A identyfikacja osoby telefonującej potwierdza… – Zmarszczyła brwi. – Rozumiem. W porządku. Czy mógłbyś spytać… – Westchnęła. – Nie. W porządku. Poproś, żeby się nie rozłączał. Zaraz ustalę, gdzie jest dyrektor. Tak, rozumiem. Pospieszę się.
Niestety, nigdzie nie udało jej się odnaleźć Kohlera. Trzykrotnie telefonowała na jego komórkę i za każdym razem słyszała: „Abonent, z którym chcesz się połączyć, znajduje się poza zasięgiem”. Poza zasięgiem? Jak bardzo mógł się oddalić? Zadzwoniła zatem na pager. Próbowała dwukrotnie, ale nie było odpowiedzi. To zupełnie do niego niepodobne. Nawet wysłała wiadomość elektroniczną na jego przenośny komputer. Też nic. Zupełnie jakby się zapadł pod ziemię.
Co w takim razie mam zrobić? zastanawiała się teraz.
Poza osobistym przeszukaniem całego ośrodka pozostawał jej tylko jeden sposób zwrócenia uwagi dyrektora. Nie będzie z tego zadowolony, ale dzwoniący nie był osobą, której dyrektor powinien kazać na siebie czekać. Nie był też chyba w odpowiednim nastroju do tego, by usłyszeć, że Kohlera nie można znaleźć.
W końcu podjęła decyzję, choć sama była zaskoczona własną śmiałością. Weszła do gabinetu szefa i podeszła do metalowej skrzynki na ścianie za jego biurkiem. Otworzyła pokrywę, przyjrzała się przyciskom i odszukała właściwy.
Potem odetchnęła głęboko i chwyciła za mikrofon.