Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson страница 4
Kwon zarechotał z zażenowaniem.
– Pewnie tak powie, gdy się obudzi. Dobry z niego chłopak i ma przed sobą świetlaną przyszłość w Siłach Gwiezdnych, jeśli kiedykolwiek wrócimy do domu.
Pacnąłem go w ramię, aż rozbolała mnie dłoń.
– Kiedy wrócimy, starszy sierżancie, wszystkich nas czeka wspaniała kariera… albo, w pańskim przypadku, jeszcze wspanialsza niż dotychczas. Panią również, Moranian. Odwaliła dziś pani kawał dobrej roboty.
– Z tak dobrym kapitanem to żaden problem, sir – odpowiedziała, a w jej głosie rozbrzmiała niemożliwa do przeoczenia nutka uwielbienia.
„To chyba nic złego” – pomyślałem.
Wszyscy dziś zachowaliśmy się jak bohaterowie… Nawet Marvin, jeśli instynkt samozachowawczy uznać za przejaw heroizmu.
– Widział ktoś robota? – zawołałem na kanale ogólnym. Wszyscy zaprzeczyli.
Razem z Ryjami spędziliśmy następnych sześć godzin na poszukiwaniach, aż poziom energii w pancerzach zbliżył się do zera, a ja zacząłem czuć smród własnego potu. Nadal nie natrafiliśmy na ślady Marvina.
Kazałem Sakurze, szefowej działu inżynieryjnego, przysłać nam kilkanaście standardowych pakietów zasilających. Były to zapasowe baterie dające się podłączyć do dowolnego urządzenia, w tym Marvina. Dwa z nich wrzuciłem do tego samego okna, w którym zniknął robot, dwa zostawiłem na placu-laboratorium, a resztę kazałem rozmieścić w różnych punktach Kwadratu, oznaczone radiolatarniami.
A potem wróciliśmy na okręt. Co jeszcze mogliśmy zrobić? Nie zamierzałem iść za robotem ani nikogo wysyłać do portalu.
Kazałem Nieustraszonemu patrolować okolicę za pomocą drona, kierując jego kamery i czujniki na Kwadrat. Obecnie mogliśmy zrobić tylko tyle. I mieć nadzieję, że Marvin wróci.
Próbowałem nie okazywać niepokoju przed załogą, ale martwiłem się. Nie tylko o Marvina – o nas wszystkich. Robot był najbardziej kluczowym członkiem załogi. Wątpiłem, czy bez jego umiejętności inżynieryjnych jeszcze kiedykolwiek zobaczymy Ziemię.
Dach mojej kajuty wyposażono w okno, które mogłem odsłaniać, by przyglądać się światu na zewnątrz. Tak właśnie zrobiłem, leżąc na łóżku.
Wpatrywałem się w twardy, zimny blask gwiazd i próbowałem odgadnąć, do jakiego punktu czasoprzestrzeni portal przeniósł Marvina.
– A niech cię, robocie – westchnąłem i zapadłem w sen.
Rozdział 2
– Kolejny dzień w raju z kapitanem Codym „Odkrywcą” Riggsem – powiedziała z ironią Adrienne, po czym przesunęła się na moją stronę łóżka i pocałowała mnie. Potem westchnęła i zapytała: – Jak długo zamierzamy czekać na Marvina?
Splotłem dłonie pod głową i odpowiedziałem żartobliwym tonem:
– Jeszcze się zastanowię, panno Turnbull. Dziś po raz pierwszy nie zerwałem się bladym świtem na poszukiwania. Minął prawie tydzień i podekscytowanie zaczyna mijać. Ludzie robią się opryskliwi i mają żal do Marvina. Nie możemy czekać wiecznie.
– Chętnie bym stąd odleciała – powiedziała, nachylając się bliżej.
– Na pewno? – zapytałem i przeczesałem jej długie, złociste włosy, wpatrzony w lazurowe oczy. – Bez Marvina będziemy błądzić po omacku. I znowu wpakujemy się w kłopoty. Będzie trzeba zabijać, ktoś może umrzeć.
Adrienne wzdrygnęła się.
– Nikt z nas tego nie lubi… No, chyba że marines. A ty po prostu uwielbiasz stawać oko w oko ze wszechświatem i wygrywać. – Zdjęła sobie z głowy moją dłoń i ścisnęła ją mocno. – Przegraną znosisz znacznie gorzej.
– Nigdy nie przywyknę do porażek. Ale je udźwignę, jeśli o to się martwisz.
Pokręciła głową. Kaskada włosów spłynęła mi na twarz, gdy z uśmiechem przetoczyła się i przygniotła mnie swoim nagim ciałem.
– A mnie udźwigniesz?
Zaczęliśmy się kochać i było fantastycznie, jak zawsze. Plusami tkwienia nieruchomo na względnie bezpiecznej planecie była spora ilość wolnego czasu oraz poczucie braku zagrożeń. Poza tym obniżona grawitacja uprzyjemniała pewne sprawy.
Kochanie się z Adrienne miało jedną ciemną stronę. Przez większość czasu pamiętałem, z kim mam do czynienia, ale czasami oczyma duszy widziałem twarz jej nieżyjącej siostry, Olivii.
Na szczęście tego dnia nic takiego się nie stało.
Rozmawialiśmy później przy śniadaniu.
– Za niecały tydzień skończymy naprawiać Nieustraszonego – powiedziała Adrienne. – Później pozostanie nam tylko czekać.
– Świetna robota, kochanie – pochwaliłem ją. – Pójdę na krótką inspekcję.
Przewróciła oczami.
– Że też ci się chce. Wszystko gładko funkcjonuje, ludzie wiedzą, co mają robić. Zrób sobie przerwę.
– Właśnie w takich momentach wszystko się sypie: kiedy szef zaczyna się obijać. Zresztą lepiej, żeby wiedzieli, że mam na nich oko.
Wzruszyła ramionami i przeciągnęła się jak kocica.
– Na pewno nie masz ochoty zostać ze mną jeszcze godzinkę?
Niespiesznie odrzuciła włosy do tyłu i rzuciła mi sugestywne spojrzenie.
– Bardzo bym chciał, ale obowiązki wzywają.
Dokończyłem kawę, pocałowałem mocno Adrienne i poszedłem ocenić postępy prac.
Upłynęły trzy miesiące, odkąd Nieustraszony wylądował na powierzchni Orna-6 w pobliżu miasta złotych sześcianów, które nazwaliśmy Kwadratem. Marvin próbował zrozumieć to miejsce i, jeśli mu wierzyć, poczynił pewne postępy, choć nie potrafił tego przekonująco udowodnić. Wyciągał z okien różne rzeczy, ale nie zdobył żadnej technologii obcych, która pomogłaby nam wrócić do domu albo obronić się przed niebezpieczeństwami wszechświata. Co tydzień wysłuchiwałem jego sprawozdań i za każdym razem odchodziłem coraz bardziej poirytowany.
Jedyna namacalna korzyść, jaką dał nam Kwadrat, to nowa wersja popularnej w Siłach Gwiezdnych gry w bilard. Urządziliśmy sobie salę bilardową, wznosząc tymczasową budowlę wewnątrz Kwadratu. Na pomysł wpadły Ryje, nie Marvin. Metaliczne ściany odbijały bilę bez strat prędkości, a tak się złożyło, że kilka pobliskich okien było ze sobą połączonych, co pozwalało na zagrywki niemożliwe do odtworzenia gdziekolwiek indziej. Wystarczyło zrobić prowizoryczny dach i zakryć