Odnaleziona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odnaleziona - Морган Райс страница 9
– Dokąd poszedł? – spytał Caleb. Caitlin usłyszała w jego głosie wielkie przejęcie. Wyczuła, jak rozpaczliwie zależało mu, by się tego dowiedzieć.
Mężczyzna przeniósł wzrok na Caleba.
– Cóż, do Galilei – odparł mężczyzna, jakby to było coś oczywistego. – Nad morze.
Caleb zmrużył oczy.
– Kafarnaum? – spytał niepewnie Caleb.
Mężczyzna pokiwał głową.
Caleb otworzył szeroko oczy, uzmysłowiwszy coś sobie.
– Wielu za nim podąża – powiedział tajemniczo pasterz. – Szukajcie, a znajdziecie.
Po chwili mężczyzna spuścił głowę, odwrócił się, by odejść, a jego owce wraz z nim. Wkrótce pokonał cały plac.
Caitlin nie mogła pozwolić mu odejść. Jeszcze nie. Musiała dowiedzieć się więcej. I wyczuwała, że ukrywał coś przed nią.
– Zaczekaj! – krzyknęła.
Pasterz zatrzymał się i odwrócił, po czym spojrzał na nią.
– Znasz mojego ojca? – spytała.
Ku jej zaskoczeniu mężczyzna skinął głową powoli.
– Gdzie jest? – spytała Caitlin.
– Tego musisz sama się dowiedzieć – powiedział. – To ty jesteś tą, która niesie klucze.
– Kim on jest? – spytała, rozpaczliwie chcąc się tego dowiedzieć.
Mężczyzna pokręcił powoli głową.
– Jestem zaledwie pasterzem, którego mijasz po drodze.
– Ale ja nawet nie wiem, gdzie szukać! – odparła zdesperowana Caitlin. – Proszę, muszę go znaleźć.
Pasterz uśmiechnął się powoli.
– Zawsze tam, gdzie akurat jesteś – powiedział.
To powiedziawszy, nakrył głowę kapturem, odwrócił się i przeszedł przez plac. Minął sklepioną bramę i chwilę później znikł razem ze swymi owcami.
Zawsze tam, gdzie akurat jesteś.
Słowa mężczyzny dzwoniły jej w uszach. W jakiś sposób wyczuwała, że nie była to tylko alegoria. Im więcej się nad tym zastanawiała, tym bardziej czuła, że powinna potraktować je dosłownie. Jakby mówił jej, że wskazówka była dokładnie tu, gdzie się teraz znajdowała.
Odwróciła się nagle i przeszukała studnię, tę, na której przed chwilą siedzieli. Tym razem coś wyczuwała.
Zawsze tam, gdzie akurat jesteś.
Uklękła i przesunęła dłońmi po starym, gładkim kamiennym murku. Przeszukała całą jego powierzchnię, będąc bardziej niż pewną, że coś tam było, że dotarła do wskazówki.
– Co robisz? – spytał Caleb.
Caitlin przeszukiwała gorączkowo każdą szczelinę, każde pęknięcie w skalistym budulcu, czując, że była na dobrym tropie.
W końcu, kiedy dotarła do połowy studni, zatrzymała się. Znalazła pęknięcie, które było nieco większe od pozostałych. Wystarczająco duże, by wsunęła tam swój palec. Otaczający je kamień był nieco zbyt gładki, a otwór za duży.
Caitlin sięgnęła i spróbowała podważyć kamień. Wkrótce zaczął się poruszać. Obluzowała go jeszcze bardziej, aż wydobyła go z podstawy studni. Ku jej zdumieniu znajdowała się tam niewielka skrytka.
Caleb podszedł bliżej i nachylił się nad nią, kiedy ona sięgnęła w dół mrocznego otworu. Poczuła coś zimnego i metalowego i powoli wyjęła na zewnątrz.
Podniosła dłoń do światła i wyprostowała palce.
Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Scarlet stała wraz z Ruth na końcu ślepej uliczki, odwrócona tyłem do muru i obserwowała ze strachem grupkę łobuzów, którzy szczuli na nią swego psa. Chwilę później ogromny, dziki pies rzucił się na nią, chcąc zatopić kły w jej szyi. Wszystko działo się tak szybko, że Scarlet nie miała pojęcia, co robić.
Zanim zdążyła zareagować, Ruth nagle warknęła i zaatakowała psa. Skoczyła w powietrze i starła się z nim w pół lotu, zatapiając mu kły w krtani. Wylądowała na nim, przyszpilając do ziemi. Pies musiał być dwukrotnie większy od niej, a jednak Ruth zdołała przygwoździć go bez trudu i nie pozwoliła mu się podnieść. Zaciskała kły z całych sił, aż w końcu pies przestał walczyć i padł.
– Ty mała suko! – krzyknął stojący na czele grupy chłopak. Był wściekły.
Wyskoczył przed resztę i rzucił się na Ruth. Podniósł naostrzony na jednym końcu, niczym włócznia, kij i pchnął w odsłonięty kark Ruth.
Zadziałał refleks i Scarlet ruszyła z miejsca. Nie namyślając się nawet, pognała w kierunku chłopca, wyciągnęła rękę i chwyciła kij w powietrzu, tuż zanim uderzył Ruth. Potem pociągnęła chłopaka do siebie, odchyliła się i kopnęła mocno w żebra.
Zasłabł, a ona kopnęła go ponownie, tym razem w twarz z półobrotu. Obrócił się i wylądował twarzą na kamieniach.
Ruth odwróciła się i natarła na grupkę chłopców. Skoczyła w powietrzu i zatopiła kły w szyi jednego z nich, przygniatając go do ziemi. Pozostało już tylko trzech.
Scarlet stała i obserwowała ich, kiedy nagle owładnęło nią jakieś nowe uczucie. Nie bała się już; nie chciała uciekać przed tymi chłopakami; nie musiała już tchórzyć i szukać kryjówki; nie potrzebowała ochrony swoich rodziców.
Coś w niej pękło, przekroczyła niewidzialną granicę, pokonała punkt zwrotny. Pierwszy raz w życiu poczuła, że nikt nie był jej potrzebny. Wystarczyła ona sama. I zamiast obawiać się nieznanego, napawała się swą mocą.
Czuła przepełniający ją gniew, jak wzrastał od palców u nóg przez całe ciało aż po skórę głowy. Był niczym energetyzujące uczucie, którego nie rozumiała, którego nigdy dotąd jeszcze nie doświadczyła. Nie chciała już uciekać przed tymi chłopakami. Nie zamierzała również pozwolić, by im się upiekło.
W tej chwili pragnęła jednego, zemsty.
Pozostała trójka chłopców patrzyła na nią w szoku, kiedy nagle na nich natarła. Wszystko stało się szybko, ledwie zdążyła to pojąć. Jej refleks był znacznie szybszy od ich poczynań. Miała wrażenie, że poruszali się w zwolnionym tempie.
Skoczyła w powietrze, wyżej niż kiedykolwiek i kopnęła chłopaka w środku, lądując