Kuźnia Męstwa . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kuźnia Męstwa - Морган Райс страница 6
We wszystkich zakątkach wieży wybuchło zamieszanie. Zewsząd dochodziły go odgłosy ciężkich butów, jakby wszyscy dokądś biegli. Musiał sprawdzić, co się dzieje; do swoich dylematów wróci później.
Merk przeciągnął ciało z pomiędzy drzwi i zatrzasnął je za sobą. Wypadł na korytarz, gdzie zobaczył dziesiątki wojowników wbiegających po schodach, każdy z nich z mieczem w dłoni. Przez ułamek sekundy myślał, że idą po niego, lecz gdy spojrzał w górę, zorientował się, że wszyscy biegną na dach.
Dołączył do nich i już po chwili wypadł na tętniące biciem dzwonów, zimne powietrze. Podbiegł do krawędzi wieży i gdy tylko spojrzał przed siebie, jego serce zamarło. W oddali, gdzie okiem sięgnąć, całe Morze Smutku zasłane było milionami czarnych żaglowców, zmierzających ku Ur. Ich celem wydawała się jednak być nie wieża, a miasto Ur, oddalone od nich o dzień drogi. Nie ten atak był zatem przyczyną całego zamieszania. Co zatem nią było?
Gdy obejrzał się na resztę, zobaczył, że patrzą już w innym kierunku. Podążył więc za ich wzrokiem i natychmiast je dojrzał: hordy trolli wyłaniające się z gęstwin lasu. Z każdą chwilą pojawiało się ich coraz więcej, jakby armii tej nie było końca.
Setki trolli rzuciło się do natarcia z przeraźliwym rykiem. W wysoko uniesionych rękach trzymały halabardy, a w oczach błyskała im żądza krwi. Na czele biegł ich przywódca, troll zwany Wezuwiuszem, z pokraczną gębą całą wymazaną we krwi. Ich celem była wieża.
Merk szybko zorientował się, że to nie jeden z wielu ataków trolli. Wydawało się raczej jakby cały naród Mardy przedostał się do Escalonu. Ale jak udało im się minąć Płomienie? – zastanawiał się. Nie było cienia wątpliwości, że przyszli tu po Miecz. Co za ironia – pomyślał Merk – przecież miecza nawet tu nie było.
Wieża nie miała żadnych szans na przetrwanie takiej inwazji. To był ich koniec.
Merk poczuł jak w jego oczy zagląda śmierć, gdy przyglądał się, jak otacza ich wroga armia. Zebrani wokół niego wojownicy zaciskali dłonie na swych mieczach, przygotowując się do ostatecznej konfrontacji.
– ŻOŁNIERZE – wrzasnął Vicor, dowódca Merka – ZAJMIJCIE POZYCJE!
Wojownicy bezzwłocznie wykonali rozkaz, ustawiając się na murach obronnych. Merk także stanął na krawędzi i jak inni chwycił za kołczan i łuk.
Nie posiadał się z zadowolenia, gdy jedna z jego strzał trafiła trolla prosto w pierś; był jednak zaskoczony, że bestia nawet się nie potknęła, mimo że pocisk przebił go na wylot. Merk wycelował ponownie, tym razem strzała utkwiła w szyi trolla; on jednak wciąż parł do przodu. Strzelił po raz trzeci, trafiając w głowę i dopiero tym razem kreatura padła na ziemię jak długa.
Merk szybko zorientował się, że trolle nie są zwykłymi przeciwnikami, a pokonanie ich będzie graniczyło z cudem. Mimo to wystrzelił po raz kolejny, i znowu. Strzelał tak szybko, jak tylko potrafił, zabijając tylu przeciwników, ilu tylko mógł. Niebo zasnuło się strzałami obrońców. Trolle padały jeden za drugim, utrudniając szarżę pozostałym.
Zbyt wielu jednak udało się przedrzeć. Wkrótce dotarli do grubych murów i zaczęli dobijać halabardami się do złotych wrót, próbując je wyważyć. Ich uderzenia były tak silne, że podłoga drżała mu pod stopami.
Szczęk metalu niósł się echem po okolicy, gdy naród trolli nieubłaganie walił w drzwi. Merk zauważył z ulgą, że wrota jakimś cudem trzymają nawet pod takim naporem.
– Głazy! – rozkazał Vicor.
Merk zobaczył, jak inni żołnierze spieszą do ustawionych nieopodal głazów, więc i on ruszył z pomocą. Razem z grupą innych mężczyzn zdołał unieść jeden z nich nieco ponad ziemię i przetoczyć w stronę krawędzi. Napiął wszystkie mięśnie i jęcząc z wysiłku powoli podnosił głaz, aż w końcu udało im się wypchnąć ten niewiarygodny ciężar przez blanki.
Merk wychylił się razem z innymi i patrzył, jak głaz spadł, przecinając z wizgiem powietrze.
Trolle spojrzały w górę, ale było już za późno. Głaz wbił w ziemie ich karykaturalne cielska, pozostawiając po sobie ogromny krater tuż obok muru. Merk szybko ruszył do pomocy innym żołnierzom, którzy staczali głazy ze wszystkich stron, zabijając setki trolli. Od uderzeń aż trzęsła się ziemia.
Jednak one wciąż nadciągały ze wszystkich stron, wyłaniający się z odmętów lasu strumień monstrualnych pokrak wydawał się nieskończony. Ku swemu przerażeniu, zorientował się, że kopiec głazów szybko topnieje; nie mieli już żadnych strzał, a wroga armia z każdą chwilą stawała się coraz liczniejsza.
Merk nagle usłyszał świst tuż przy swoim uchu i gdy odwrócił głowę, zobaczył przelatującą obok włócznię. Zaskoczony spojrzał w dół, by dojrzeć tam setki trolli rzucających w ich stronę włóczniami. Był w głębokim szoku; nie miał pojęcia, jak ogromna musiała być ich siła, skoro byli w stanie dorzucić tak daleko.
W kłębiącym się u stóp wieży tłumie dostrzegł, jak Wezuwiusz posyła w powietrze swoją złotą włócznię i patrzył, jak ta szybuje wysoko, mijając go zaledwie o włos. Usłyszał jęk i odwrócił się, by zobaczyć jak jeden z jego towarzyszy broni pada martwy, dołączając tym samym do sporej grupy leżących tam już ciał.
W pewnej chwili usłyszał niepokojące dudnienie i spostrzegł nagle, jak z lasu wytacza się żelazny taran na drewnianych kołach, ciągnięty przez zastępy trolli. Tłum rozstępował się, przepuszczając potężną machinę tuż pod złotą bramę.
– WŁÓCZNIE – zawołał Vicor.
Merk rzucił się wraz z innymi do stosu włóczni i chwycił jedną z nich, wiedząc, że to ich ostatnia linia obrony. Myślał, że zachowają je na wypadek gdyby wrogowi udało się wedrzeć do środka, jednak ta chwila najwyraźniej wymagała wyjątkowych środków. Wycelował zatem w Wezuwiusza, modląc się, by jego broń dosięgła celu.
Ale Wezuwiusz był szybszy niż mogło się wydawać, w ostatniej chwili odskoczył, unikając śmierci. Włócznia Merka wbiła się w udo innego trolla, raniąc go boleśnie i spowolniając tym samym podejście tarana. Widząc to, inni żołnierze również rzucili swymi włóczniami w ciągnące taran trolle, zatrzymując na chwilę morderczy korowód.
Jednak równie szybko, jak jedne padały, na ich miejsce pojawiały się dziesiątki innych, i wkrótce taran znowu toczył się do przodu. Było ich po prostu zbyt wiele. I każdego z nich można było łatwo zastąpić. Naród bezlitosnych, bezmózgich potworów.
Merk sięgnął po kolejną włócznię, jednak z przerażeniem stwierdził, że nie została już mu żadna. W tym samym momencie taran dotarł do wrót.
– NAPRZÓD! – zabrzmiał głęboki, szorstki głos Wezuwiusza.
Grupa trolli naparła z całym impetem, popychając taran do przodu. Chwilę później wieżą wstrząsnęło tak silne uderzenie, że Merk poczuł drżenie na samej górze. Wibracje przeszyły jego kostki, wywołując nieprzyjemny ból.
Uderzenia nadchodziły jedno po drugim, powodując wstrząsy tak potężne, że on i