Zew Honoru . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zew Honoru - Морган Райс страница 15
Kiedy weszli na wzniesienie i ujrzeli przed sobą panoramę królestwa, w oczy rzuciło im się rozległe, wspaniałe miasto – Królewski Gród, pełne wież i strzelistych iglic, jego stare, kamienne mury i masywny, zwodzony most, bramy w kształcie łuku, setki żołnierzy stojących na warcie na gzymsach i drodze, otoczone przepastnymi polami oraz oczywiście zamek królewski pośrodku tego wszystkiego. Thor pomyślał od razu o Gwen. Dzięki niej przetrzymał bitwę. Dała mu powód i cel życia. Wiedząc, że został zwabiony w pułapkę, że ktoś urządził zasadzkę, poczuł nagle niepokój o jej życie. Miał nadzieję, że tu, na zamku, była bezpieczna, że jakiekolwiek siły uwzięły się na niego, ją pozostawiły nietkniętą.
Usłyszał odległy śmiech i dostrzegł coś migocącego w świetle. Zmrużył oczy i uświadomił sobie, że na horyzoncie zbierały się właśnie wielkie tłumy mieszkańców Królewskiego Grodu. Wylegali na ulice i wymachiwali flagami. Gromadzili się tłumnie, by ich powitać.
Ktoś zadął w róg i Thor zdał sobie sprawę, że właśnie zostali powitani w domu. Pierwszy raz w życiu nie czuł się tu obcy.
– To na twoją cześć – powiedział jadący obok Reece i poklepał Thora po plecach. Z jego spojrzenia wyzierał szacunek. – Jesteś herosem tej bitwy. Jesteś teraz bohaterem tych wszystkich ludzi.
– Wyobraźcie sobie – jeden z nas, zwykły legionista, a zawrócił całą armię McClouda – dodał z dumą O’Connor.
– Zaiste – przysparzasz honoru całemu legionowi – powiedział Eden. – Teraz będą musieli nas wszystkich potraktować znacznie poważniej.
– Nie wspominając o tym, że ocaliłeś życie nam wszystkim – dodał Conval.
Thor wzruszył ramionami. Przepełniała go duma, ale jednocześnie nie pozwalał, by uderzyło mu to do głowy. Wiedział, że jest człowiekiem, słabym i podatnym na różne niebezpieczeństwa, podobnie jak oni wszyscy. Wiedział również, że losy bitwy mogły potoczyć się zupełnie inaczej.
– Zrobiłem tylko to, do czego mnie przygotowali – odparł Thor. – To, czego nauczono nas wszystkich. Nie jestem lepszy od was. Tego dnia miałem akurat szczęście.
– Powiedziałbym, że znacznie więcej niż szczęście – powiedział Reece.
Jechali dalej spokojnym kłusem po głównym trakcie prowadzącym do Królewskiego Grodu. Zewsząd pojawiało się coraz więcej ludzi. Wiwatowali i wymachiwali chorągwiami w królewskich niebiesko-żółtych barwach MacGilów. Thor zauważył, że powitanie przeradzało się z wolna w uroczystą paradę. Cały dwór wyległ przed zamek, by uczcić ich powrót. Widział ulgę i radość na ich twarzach. Rozumiał, skąd się brały: gdyby armia McClouda podeszła jeszcze bliżej, wszystko to mogłoby lec w gruzach.
Otoczony ze wszystkich stron gęstym tłumem ludzi, przejechał wraz z innymi po drewnianym moście. Odgłos końskich kopyt zadudnił głośno. Minęli strzelistą, kamienną bramę, przejazd i wyjechali po drugiej stronie – gdzie powitały ich wiwatujące masy ludzi. Wymachiwali flagami i rzucali słodkości. Do witających przyłączyła się też muzykalna trupa i rozległy się dźwięki krotali i bębnów. Ludzie zaczęli tańczyć na ulicach.
Thor, podobnie jak inni, zsiadł z konia. Zrobiło się zbyt ciasno na jazdę konną. Zdjął ze swego rumaka Krohna i postawił na ziemi. Kot najpierw trochę kulał, lecz wkrótce potruchtał zwykłym chodem. Wyglądało na to, że wszystko było z nim w porządku. Thor poczuł ulgę, a Krohn polizał kilkakrotnie jego dłoń.
Przeszli królewskim placem. Ludzie, których Thor nie znał zupełnie, ściskali go i tulili się do niego z każdej strony.
– Ocaliłeś nas! – krzyknął jakiś staruszek. – Oswobodziłeś nasze królestwo!
Thor chciał coś mu odpowiedzieć, lecz jego głos utonął w zgiełku setek ludzi wiwatujących i krzyczących wszędzie wkoło oraz coraz głośniejszej muzyki. Wkrótce wytoczono beczki z piwem. Ludzie zaczęli pić, śpiewać i cieszyć się na głos.
Thor myślał jednak tylko o jednym: Gwendolyn. Musiał ją zobaczyć. Zlustrował wszystkie twarze, rozpaczliwie pragnąc ujrzeć choćby jej mgnienie. Był pewien, że jest tu – jednak nigdzie jej nie dostrzegał. Był zdruzgotany.
Wówczas poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
– Widzę, że kobieta, której szukasz, jest tam – powiedział Reece i odwrócił Thora, wskazując przeciwny kierunek.
Thor odwrócił się i jego oczy rozbłysły. Szła szybkim krokiem do niego, z radosnym uśmiechem i wyrazem ulgi na twarzy, wyglądając, jakby nie spała całą noc. Gwendolyn.
Wyglądała pięknie, jak nigdy dotąd. Podbiegła, rzuciła mu się w ramiona i uścisnęła go. On przytulił ją mocno i obrócił się z nią dokoła w rozweselonym tłumie. Przywarła do niego i nie chciała puścić. Thor czuł jej łzy płynące po jego szyi. Czuł jej miłość i ją odwzajemniał.
– Dzięki Bogu, żyjesz – powiedziała uradowana.
– Myślałem tylko o tobie – odparł, wciąż trzymając ją mocno. Dotyk jej ciała sprawiał, że wszystko znów było tak, jak powinno.
Puścił ją powoli. Wpatrywała się w niego, aż w końcu oparli się o siebie i pocałowali. I trwali w tym pocałunku przez długą chwilę, otoczeni przez kłębiące się masy ludzi.
– Gwendolyn! – krzyknął zachwycony Reece.
Odwróciła się i uściskała go. Wówczas pojawił się Godfrey i uściskał najpierw Thora, potem Reece’a. Jedno wielkie rodzinne spotkanie. Thor czuł się jego częścią, jakby oni wszyscy byli jego rodziną. Ich wszystkich łączyła miłość do MacGila – i nienawiść do Garetha.
Krohn podbiegł i otarł się o Gwendolyn, która przysunęła się ze śmiechem i wtuliła w niego, a Krohn polizał jej twarz.
– Z każdym dniem robisz się większy! – wykrzyknęła. – Jak mam ci dziękować za pilnowanie Thora?
Krohn znowu zaczął łasić się do niej, aż w końcu pogłaskała go, śmiejąc się cały czas.
– Chodźmy stąd – powiedziała Gwen do Thora pośród cisnących się zewsząd ludzi i chwyciła jego dłoń.
Thor przytrzymał jej dłoń i miał już iść za nią – kiedy nagle podeszło od tyłu kilku wojowników Srebrnej Gwardii i uniosło go w górę, wysoko i posadziło na swych barkach. Kiedy tam zasiadł, tłum wydał z siebie okrzyk.
– THORGRIN! – wiwatował.
Thor wirował w powietrzu raz w tę, raz w drugą stronę. W pewnej chwili ktoś wcisnął mu do ręki kufel piwa. Przechylił go i wypił, a tłum zawył z radości.
Wylądował twardo na nogach, potknął się, zaśmiał i dał uściskać witającym go ludziom.
– Idziemy na ucztę na cześć zwycięzcy – powiedział nieznany mu wojownik, członek Srebrnej Gwardii, i poklepał go po plecach muskularną ręką. – Uczta tylko dla wojowników. Prawdziwych mężczyzn. Dołącz do nas. Jest tam miejsce zarezerwowane dla ciebie przy stole.