Zaręczona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaręczona - Морган Райс страница 11
Idąc dalej, Caitlin i Caleb zdumieli się powtórnie, jako że most był pełen sklepów. Niewielkie kramy sprzedawców zastawiały most po obu stronach, a między nimi przeciskał się cały ruch, żywy inwentarz, konie i powozy. Panował jeden wielki tłok i chaos, w którym co rusz rozlegały się okrzyki ludzi sprzedających swe wyroby.
– Skóry wyprawiamy! – ktoś krzyknął.
– Obedrzemy twoje zwierzę ze skóry! – krzyknął ktoś inny.
– Świece woskowe! Najprzedniejszy wosk!
– Kryjemy dachy!
– Drewno na opał!
– Świeże pióra! Pióra i pergamin!
Idąc dalej, natknęli się na bardziej atrakcyjne sklepy. Niektóre z nich sprzedawały wyroby jubilerskie. Caitlin przyszedł na myśl złoty most we Florencji, chwile spędzone z Blakiem i bransoletka, którą jej kupił.
Na chwilę poddała się emocjom, osunęła na bok, przytrzymała barierki i wyjrzała poza most. Pomyślała o tych wszystkich chwilach, które już przeżyła, wszystkich miejscach, w których już była i poczuła się przytłoczona. Czy to wszystko rzeczywiście się wydarzyło? Jak jedna osoba mogła przeżyć to wszystko? A może wkrótce miała się przebudzić z powrotem w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku i pomyśleć, że to wszystko było jedynie najdłuższym i najbardziej zwariowanym snem w jej życiu?
– W porządku? – zapytał Caleb i podszedł bliżej. – Co się stało?
Caitlin szybko otarła łzę. Uszczypnęła się i zorientowała, że nie śniła. Wszystko to było prawdziwe. I właśnie to było najbardziej szokujące.
– Nic – odparła szybko, przybrawszy wymuszony uśmiech na twarzy. Miała nadzieję, że nie zdołał odczytać jej myśli.
Caleb stanął przy niej i razem z nią zaczął rozglądać się po Tamizie. Była szeroka i zatłoczona. Po jej wodach pływały pospołu łodzie żaglowe, wiosłowe, rybackie i różnego typu statki. Wodny trakt tętnił życiem, a Caitlin nie mogła wyjść z podziwu dla rozmiarów tych wszystkich pływających jednostek i żagli, które czasami pięły się na dziesiątki stóp w górę. Podziwiała ciszę panującą nad wodą pomimo tak wielu łodzi. Żadnych odgłosów silnika, żadnych motorówek. Jedynie odgłos łopoczących na wietrze żagli, które pozwoliły jej się zrelaksować. Docierające tu dzięki nieustającej bryzie powietrze było równie świeże, pozbawione nareszcie wszelkich zapachów.
Odwróciła się do Caleba i ruszyli razem dalej przez most, z Ruth u boku. Ruth znowu zawyła. Caitlin wyczuwała, że wilczyca była głodna. Chciała się gdzieś zatrzymać, jednak nigdzie, gdzie zajrzała, nie było żadnego jedzenia. Jej samej zaczął doskwierać głód.
Kiedy dotarli na środek mostu, Caitlin znów zaskoczył widok, który tam zastała. Nie sądziła, że cokolwiek jeszcze mogło ją zaskoczyć po tym, jak zobaczyła głowy na pikach – a jednak.
Wprost przed nimi, na środku mostu stał szafot, a na nim trzech więźniów z pętlami na szyjach, z zawiązanymi oczyma, licho odzianymi. Jeszcze żyli. Za nimi stał kat w czarnym kapturze, z wyciętymi na oczy otworami.
– Następne wieszanie odbędzie się o pierwszej! – wykrzyczał. Gęsty tłum zaczął cisnąć się przy szafocie, najwyraźniej w oczekiwaniu na egzekucję.
– Co zrobili? – Caitlin zapytała kogoś z tłumu.
– Przyłapali ich na kradzieży, panienko – powiedział, nie zadawszy sobie nawet trudu, by popatrzeć w jej stronę.
– Jednego złapali, jak szkalował królową! – dodała jakaś starsza kobieta.
Caleb poprowadził ją jak najdalej od tego makabrycznego widoku.
– Obserwowanie egzekucji zdaje się tu codzienną rozrywką – skomentował.
– To okrutne – powiedziała Caitlin. Dziwiła się, jak odmienną od współczesnej była ta społeczność, jak duża była jej tolerancja dla okrucieństwa i przemocy. A przecież to był Londyn, jedno z najbardziej cywilizowanych miejsc w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak wyglądało życie z dala od tego cywilizowanego miasta. Była zdumiona jak bardzo społeczeństwo i jego zasady ulegały zmianom.
W końcu pokonali most i kiedy stanęli u jego drugiego krańca, Caitlin odwróciła się do Caleba. Spojrzała na pierścień i ponownie przeczytała na głos:
– Cóż, postępując zgodnie z tym, właśnie stanęliśmy „za mostem.” Następny krok będzie „Za Niedźwiedziem.” Caitlin spojrzała na niego. – Co może oznaczać?
– Sam chciałbym wiedzieć – odparł.
Czuję, że ojciec jest gdzieś w pobliżu – powiedziała Caitlin.
Zamknęła oczy i siłą woli zmusiła wskazówkę, by się ujawniła.
I właśnie w tej chwili przebiegł koło nich jakiś chłopczyk z ogromną stertą broszur, krzycząc w niebogłosy. – SZCZUCIE NIEDŹWIEDZIA! Pięć pensów! Tylko tutaj! SZCZUCIE NIEDŹWIEDZIA! Pięć pensów! Tylko tutaj!
Wyciągnął dłoń i wepchnął Caitlin ulotkę do rąk. Spojrzała w dół i zauważyła napisane ogromnymi literami słowa: „Szczucie Niedźwiedzia” oraz niewyszukaną ilustrację areny.
Spojrzała na Caleba, a on na nią, w tej samej chwili. Oboje zaczęli śledzić wzrokiem znikającego w oddali chłopca.
– Szczucie niedźwiedzia? – spytała Caitlin. – Co to takiego?
– Teraz to sobie przypominam – powiedział Caleb. – W tych czasach był to wielki sport. Wpuszczali niedźwiedzia na arenę, przywiązywali go do pala i szczuli na niego dzikie psy. Wówczas robili zakłady, kto wygra: niedźwiedź, czy też psy.
– To chore – powiedziała Caitlin.
– Zagadka – odparł. Za mostem, Za Niedźwiedziem. Myślisz, że o to w tym chodzi?
Jak na komendę odwrócili się i ruszyli za chłopcem, który był już hen daleko, wciąż wykrzykując swe słowa.
U podnóża mostu skręcili w prawo i podążyli wzdłuż rzeki, tym razem po drugiej stronie Tamizy, idąc ulicą Clink Street. Caitlin zauważyła, że ta strona rzeki różniła się znacznie od tamtej. Była mniej zabudowana, mniej zaludniona. Domostwa były tu niższe, prostsze, a nabrzeże bardziej zaniedbane. Z pewnością było tu mniej sklepów i tłumy nie były tak liczne.
Wkrótce dotarli do ogromnej budowli, a widząc pręty w oknach i rozstawione straże, Caitlin domyśliła się, że było to więzienie.
Clink Street, pomyślała Caitlin. Trafna nazwa.
Budynek był ogromny i ciągnął się w dal. Mijając go, Caitlin zauważyła ręce i twarze wystające spomiędzy krat, śledzące każdy