Neverland. Maxime Chattam
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Neverland - Maxime Chattam страница 32
Morkovin zanurzył palce w brodzie i pokręcił obydwa warkoczyki. Był trochę spokojniejszy. Gustav działa skutecznie i jest ostrożny, od tej strony niczego nie musi się obawiać. Dziewczyna będzie miała na szyi obrożę, to pewne. Morkovin analizował sytuację ze wszystkich stron i nie widział, w jaki sposób mogłaby mu uciec. Trzeba działać szybko, nim Repbuk ją odkryje. Dziewczyna z takim potencjałem bez wątpienia natychmiast zostałaby wysłana Gglowi do Zamku Kości!
Morkovin czuł jednak pewien dyskomfort. W końcu zdradził własnego imperatora… Od pierwszej chwili, kiedy domyślił się jej mocy, powinien przekazać dziewczynę Ozowi.
A jeśli to nie jest świetlna dziewczyna, za kogo by mnie wzięli? Za osobę niekompetentną, ot co!
Jutro się dowie. Jeżeli Eliksir okaże się tak silny, jak ma nadzieję, zawsze będzie dość czasu, by go zanieść imperatorowi.
Albo wykorzystać go samemu, żeby zająć jego miejsce…
Grymas uśmiechu, który zaczynał rysować się na jego ustach, zniknął w jednej chwili, kiedy maester pomyślał znowu o strasznych entropowych legionach. Teraz imperator jest nietykalny! Z takim sprzymierzeńcem jak Entropia nikt nie może mu się sprzeciwić!
Nie, nie, uzyskany Eliksir pomoże mu utrzymać władzę tutaj, a jeśli stosunki z Repbukami się popsują, użyje go, żeby uciec i zdobyć nowe ziemie na wschodzie.
Zaczął ziewać. Czyżby było już tak późno?
Morkovin zastanawiał się, czy wejść na szczyt wieży, żeby sprawdzić godzinę. Położenie słońca i księżyca względem dwunastu wzgórz otaczających Brązowe Miasto odgrywało rolę chronometru. Każda hałda miała swoją nazwę, która odpowiadała jednej godzinie dnia lub nocy. Potem doszedł do wniosku, że z powodu gromadzących się nad dachami chmur burzowych nic nie zobaczy.
Czy dobrze robię, czekając z zajęciem się małą do jutra? – zaczął się zastanawiać. – W końcu równie dobrze sam mogę teraz zaprowadzić ją do fabryki! Oczywiście, gdybym trafił na któryś z entropowych patroli, byłoby niewesoło…
Wahał się.
Pan Judasz wskoczył na pobliski fotel i westchnąwszy, zwinął się w kulkę, pijany ze szczęścia na myśl, że jego pan wypije Eliksir z tej dziewczyny.
Morkovin chwycił kryształową karafkę i nalał sobie szklaneczkę bursztynowego, mocnego trunku. Palący alkohol rozgrzał mu gardło, po czym ciepło rozeszło się po klatce piersiowej.
Z zewnątrz dobiegło przerażające wycie, które sprawiło, że maester podskoczył.
Krzyk ustał nagle, jak ucięty ciosem topora.
Przeklęta godzina policyjna! – zaklął w duchu, ściskając szklankę. Wszystko stało się zbyt szybko! Pogłoski o zajmujących miasto szkaradnych stworzeniach rozeszły się lotem błyskawicy, ale pewnie znalazło się kilku odludków, którzy nic nie wiedzieli i dla których poznanie prawdy skończyło się tragicznie…
Morkovin nalał sobie kolejną szklaneczkę.
Lepiej będzie zostać nocą w murach pałacu. Chociaż był maesterem, nie miał ochoty spotkać się z tymi potworami w ciemnych, krętych uliczkach.
Tak będzie roztropniej.
Szambelan zajmie się tym o świcie.
W tym momencie poczuł uścisk w sercu na myśl o śmierci dziewczyny.
Sam wolałby jutro wkłuć jej igły w żyły. Chciałby patrzeć, jak krew płynie do alembików i ulega stopniowej destylacji, żeby zamienić się w Eliksir.
Pocałowałby ją w czoło w podzięce. I patrzyłby, jak powoli umiera.
Szkoda. Ale przynajmniej wypije jej soki. Nektar ze świetlnej dziewczyny.
16
Kulki, judasz i ryzyko
Amber nadal drżała.
Przeszywające nocne wycie ciągle brzmiało jej w uszach. Jakiż nieszczęśnik spotkał na swej drodze Dręczycieli?
Dziewczyna uniosła się na łokciach i przesunęła, żeby siedząc w łóżku, oprzeć się o ścianę.
Nogi leżały przed nią nieruchomo.
Nie odczuwała już ani odrobiny ciepła w swoim wnętrzu. Obrożę założono niedawno i przez dwa, a może trzy dni będzie skuteczna. Nawet po tych wielu godzinach koncentrowania się Amber nie mogła złamać jej mocy. To energia większa od czegokolwiek, co dotąd poznała.
Ogarnęła ją czarna rozpacz. W mieście byli Dręczyciele. Całe szczęście, że od dłuższego czasu nie robiła użytku z Jądra Ziemi, bo wyczuliby jej obecność w tych murach i natychmiast urządzili obławę, żeby dostarczyć ją Gglowi.
Niewiele brakowało…
Życie sobie z niej żartowało? Działał przypadek? Dlaczego to ona przeżyła Burzę, a inni nie? Dlaczego strzała utknęła w jej kręgosłupie, a nie obok?
Amber zacisnęła pięści.
Usłyszała zbliżające się kroki, a ciężki pęk kluczy zabrzęczał, zanim otwarły się drzwi do celi ChloroPiotrusiofilów. Potem strażnik odryglował drzwi u Amber, jedna z zajmujących się nią kobiet weszła z tacą w ręku i, jak co wieczór, postawiła jej na kolanach kolację.
– Za niecałą godzinę przyjdę po tacę i zgasić świece – uprzedziła obojętnym tonem.
– Zwykle daje mi pani co najmniej dwie godziny i…
– Nie dziś wieczorem! Na ulicach dzieją się dziwne rzeczy. Dziś wieczór trzeba szybciej zgasić światło.
Ton jej głosu nie znosił sprzeciwu, a jednak Amber usłyszała w nim drżenie. Kobieta się bała.
Druga kobieta wychodziła z celi obok i Amber zobaczyła, że coś turla się po ziemi i przesuwa między nogami nadzorczyni. Papierowa kulka!
ChloroPiotrusiofile odpowiedzieli na jej wiadomość.
Drzwi obydwu cel zamknięto w tym samym czasie z ciężkim zgrzytnięciem stali.
Amber zaczekała pięć minut, by się upewnić, że nikt nie wraca, odsunęła tacę, po czym ześliznęła się na podłogę, by podczołgać się do papierowej kulki.
Był to wyrwany skrawek papieru, na którym przyklejono kawałki wyrazów, tworząc całe zdanie. Kilka fragmentów odpadło, ponieważ ślina nie trzymała dobrze, ale Amber z łatwością odnalazła ich położenie: „Kidion zniknął dwa dni temu. Jestem sam. Ale przeobrażenie powoli wraca. Obroża jeszcze niezmieniona. Masz plan?”.
Amber podczołgała się do leżącego