Ostatni świadkowie. Swietłana Aleksijewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatni świadkowie - Swietłana Aleksijewicz страница 2
Obudziłem się rano. Chciałem się zerwać z łóżka, ale przypomniałem sobie, że jest wojna, i zasłoniłem oczy. Trudno było w to wierzyć.
Na ulicach już nie strzelano. Było cicho. Przez kilka dni. Potem nagle zaczął się ruch… Można było na przykład zobaczyć człowieka dosłownie białego, od stóp do głów. Całego w mące. Idzie taki i dźwiga na plecach biały worek. Ktoś inny ucieka… Z kieszeni wypadają mu konserwy, w rękach też ma konserwy. Cukierki… Paczki tytoniu… Kolejny trzyma w dłoniach czapkę napełnioną cukrem… Garnek z cukrem… Tego się nie da opisać! Jeden dźwiga zwój jakiegoś materiału, drugi owinął się cały niebieskim kretonem. Inny – czerwonym… To było śmieszne, ale nikt się nie śmiał. Zbombardowano magazyny żywności. Wielki sklep koło nas… A ludzie rzucili się i grabili wszystko, co zostało. W cukrowni kilka osób utonęło w kadziach z melasą. Okropność! Całe miasto gryzło pestki słonecznikowe, bo znaleźli gdzieś magazyn z pestkami. Na moich oczach przybiegła do sklepu kobieta… Nie miała nic, ani worka, ani siatki, więc zdjęła halkę, rajtuzy. Nasypała w to kaszy gryczanej. I wyniosła… Nie wiadomo, dlaczego to wszystko ludzie robili w milczeniu. W ogóle wtedy nie rozmawiali…
Kiedy zawołałem mamę, została tylko musztarda, żółte słoiki z musztardą. „Nie bierz nic” – prosiła mama. Później przyznała mi się, że było jej wstyd, bo całe życie uczyła mnie czegoś innego. Nawet kiedyśmy głodowali i wspominali tamte dni, to i tak nie żałowaliśmy, żeśmy nic nie wzięli. Taka była moja mama!
Po mieście… Po naszych ulicach spokojnie chodzili niemieccy żołnierze. Wszystko filmowali. Śmiali się. Przed wojną w szkole bardzo lubiliśmy rysować Niemców. Rysowaliśmy ich z wielkimi zębami. Kłami. A tutaj nagle chodzą sobie… Młodzi, piękni… Z ładnymi granatami, wsuniętymi za cholewy solidnych butów. Grają na harmonijkach. Nawet flirtują z naszymi ślicznotkami…
Starszy Niemiec dźwiga jakąś skrzynię. Skrzynia jest ciężka. Przywołał mnie i pokazuje: „Pomóż!”. Skrzynia miała dwa uchwyty, złapaliśmy za nie we dwóch. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Niemiec poklepał mnie po ramieniu i wyjął z kieszeni paczkę papierosów.
– Masz, to zapłata.
Wróciłem do domu. Nie mogłem się doczekać, usiadłem w kuchni i zapaliłem papierosa. Nie słyszałem, jak stuknęły drzwi. Wchodzi mama.
– Palisz?
– Mmm…
– A papierosy skąd?
– Niemieckie.
– Palisz, a w dodatku papierosy wroga. To jest zdrada ojczyzny.
To był mój pierwszy i ostatni papieros.
Kiedyś wieczorem mama usiadła koło mnie.
– Nie mogę znieść tego, że oni są tutaj. Rozumiesz to?
Chciała walczyć. Od pierwszych dni. Postanowiliśmy dotrzeć do ludzi z konspiracji, wiedzieliśmy, że tacy muszą być. Ani przez chwilę w to nie zwątpiliśmy.
– Kocham cię najbardziej na świecie – powiedziała mama. – Ale czy mnie rozumiesz? Czy wybaczysz mi, jeśli nam się coś stanie?
Dosłownie zakochałem się wtedy w mojej mamie, odtąd słuchałem jej bez sprzeciwu. I tak potem było przez całe życie…
Babcia się modliła… Prosiła, żeby moja dusza wróciła…
Natasza Golik – 5 lat
Obecnie – korektorka
Nauczyłam się modlić… Często wspominam, jak podczas wojny nauczyłam się modlić…
Dowiedzieliśmy się, że wybuchła wojna. Miałam wtedy pięć lat, więc nic oczywiście nie mogłam sobie w związku z tym wyobrazić. Żadnego strachu nie czułam. Ale ze strachu usnęłam, właśnie ze strachu. Spałam tak dwa dni. Dwa dni leżałam, jak kukła. Wszyscy myśleli, że umarłam. Mama płakała, a babcia się modliła. Modliła się dwa dni i dwie noce.
Otworzyłam oczy i pierwsze, co pamiętam, to światło. Bardzo mocne, jaskrawe, niezwykle jaskrawe. Bardzo mnie raziło. Usłyszałam, jak ktoś coś mówi, i rozpoznałam głos babci. Babcia stała przed ikoną i się modliła. Odezwałam się:
– Babciu… Babciu…
Ale babcia się nie odwróciła. Nie uwierzyła, że to ja ją wzywam. A ja już się obudziłam… Otworzyłam oczy…
– Babciu – pytałam potem – jak się modliłaś, kiedy umierałam?
– Prosiłam, żeby twoja dusza wróciła.
Babcia umarła rok później. Modliłam się wtedy, prosząc o powrót jej duszy.
Ale dusza już nie wróciła…
Leżały na węglach, różowe…
Katia Korotajewa – 13 lat
Obecnie – inżynier hydrotechnik
Opowiem o zapachu… O tym, jak pachnie wojna…
Przed wojną skończyłam sześć klas. Wówczas w szkole było tak przyjęte, że począwszy od czwartej klasy, zdawało się egzaminy. No więc zdaliśmy ostatni egzamin. To był czerwiec, a maj i czerwiec w czterdziestym pierwszym były zimne. Na ogół bez kwitnie u nas w maju, ale tamtego roku kwitł w połowie czerwca. Wybuch wojny zawsze kojarzyć mi się będzie z zapachem bzu. Z zapachem czeremchy… Dla mnie te drzewa pachną wojną…
Mieszkaliśmy w Mińsku, tutaj się urodziłam. Ojciec był kapelmistrzem w wojsku. Chodziłam z nim na defilady. Poza mną w rodzinie byli dwaj starsi bracia. Mnie, jako najmłodszą, w dodatku dziewczynkę, wszyscy oczywiście kochali i rozpieszczali.
Nadchodziło lato, czekały nas wakacje. Bardzo mnie to cieszyło. Uprawiałam sport, chodziłam do Domu Armii Czerwonej na basen. Bardzo mi w klasie zazdrościli, nawet chłopcy. A ja udawałam przed nimi, że umiem świetnie pływać. W niedzielę dwudziestego drugiego czerwca mieliśmy uroczyście otworzyć sztuczne jezioro o nazwie „Komsomolskie”. Długo je kopano, nasza szkoła brała nawet udział w czynach społecznych. Miałam zamiar pójść się kąpać jako jedna z pierwszych. No a jak!
Rano zawsze chodziliśmy po świeże bułki. To był mój obowiązek. Po drodze spotkałam przyjaciółkę, która mi powiedziała, że zaczęła się wojna. Przy naszej ulicy było wiele ogrodów, domy tonęły w kwiatach. Pomyślałam: „Jaka wojna? Co ona wymyśliła?”.
W domu ojciec nastawił samowar… Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy zaczęli się zlatywać sąsiedzi i wszyscy na ustach mieli jedno słowo: „Wojna! Wojna!”. A następnego dnia o siódmej najstarszy z braci dostał wezwanie do komendy uzupełnień. Potem pobiegł do pracy, gdzie dali mu wypłatę. Z tymi