Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziennik 1953-1969 - Witold Gombrowicz страница 29

Dziennik 1953-1969 - Witold  Gombrowicz

Скачать книгу

Łatwo – gdy się jest wiernym eksponentem swego środowiska, gdy się jest hrabią, kawalerzystą, ziemianinem, handlowcem lub przemysłowcem, inżynierem lub lekarzem, członkinią Stowarzyszenia Ziemianek, konserwatystą lub finansistą, Sienkiewiczem lub antysemitą. Ale ja? Ja domagający się ludzkości bez fetyszów, ja, „zdrajca” i „prowokator” w mojej „sferze”, ja, dla którego kultura współczesna jest mistyfikacją… gdy ręka moja zdziera z mej twarzy i z innych oblicz maski, gdy to samo pragnienie niefałszowanej rzeczywistości żyje we mnie i tak intensywnie, gdy kocham te bolesne narodziny nowego świata i witam go, torującego sobie ścieżki już od dwustu prawie lat, zdobywającego jedną pozycję za drugą… jakżeż mogę być w sprzeczności z komunizmem? Sądzę, doprawdy, iż na własny rachunek i może w sposób bardziej własny i autentyczny niż wielu z nich, komunistów, przebyłem wstępne fazy tego procesu. Utrąciłem w sobie Boga. Nauczyłem się myślenia bezwzględnego. Nauczyłem się, co więcej, piękność moją odkrywać w burzeniu dawnej piękności, a miłość w rozstawaniu się z dawnymi miłościami. Inne więzy, które mogły mnie krępować, natury majątkowej, towarzyskiej, socjalnej, dawno już opadły. Dziś nie ma czci, ani autorytetu, ani przywiązania, które by mnie hamowały, jestem wolny, wolny i etcetera wolny! Dlaczego odrzucam komunizm?

      Niedziela

      Eichler wyjechał na wieś i przeniosłem się na kilka dni do jego mieszkania. Zanotowałem już w tym dzienniku, że wolę nie lubić sztuki – to znaczy, że czekam, aby ona mnie się narzuciła – nie należę do osób, które uganiają się za nią… Otóż obrazy Eichlera zaczęły narzucać mi się ze ścian tego wąskiego pokoju jakąś treścią, której nie byłem w stanie odgadnąć. W tym człowieku i w jego malarstwie, które jest bardzo do niego podobne – i bardzo, uporczywie własne – i czyste, doprowadzone do maksymalnego wyrazu w skali niezwykle wąskiej swojego stylu, tkwi jakaś tajemnica „biologiczna” której nie mogę odgadnąć. Podejrzewałem go o histerię, tymczasem, przy bliższym poznaniu, odkryłem w nim naturę mocną i zrównoważoną. Tak czy owak, te barwy, te linie, z takim uporem (będącym cechą sztuki) powtarzające jedno i to samo w wielorakich kombinacjach formy, nasunęły mi myśl o „jedwabistej zdradzie” i w braku czegoś lepszego uczepiłem się tego określenia. Zdrada? Jaka zdrada? Czy można dociec? Każdy z nas przez inną furtkę wymyka się życiu i milion drzwi prowadzi na bezmierne pola zdrady. Ale (myślałem, siedząc naprzeciwko tych form dwulicowych) jakaż bezsilność teorii wobec istnienia – i Eichler wydał mi się jak woda przeciekająca Mascolowi przez palce, jak wąż ginący w trawie, jak mrówka, jak owad w migotliwym listowiu na wietrze.

      Poniedziałek

      Mógłbym wysunąć przeciw komunizmowi pewne zarzuty natury intelektualnej.

      Filozofia ta z wielu względów nie trafia mi do przekonania – przede wszystkim zaś dlatego, że, w moim pojęciu, komunizm jest nie tyle problemem filozoficznym lub etycznym, ile technicznym. Mówicie, iż na to, aby duch zaczął prawidłowo funkcjonować, potrzeby ciała muszą być zaspokojone? Twierdzicie, że wszystkim zapewnić trzeba minimum dobrobytu? Gdzież gwarancja, jednak, że system wasz zdoła zapewnić dobrobyt? Czy mam jej szukać w Rosji Sowieckiej, która dotąd nie może się wyżywić bez pracy niewolników – czy w waszych rozumowaniach, gdzie mowa o wszystkim, lecz nie o technicznej sprawności systemu? Jeżeli komunizm jest materializmem i poprzez zmianę warunków materialnych chce wpłynąć na ducha, dlaczegóż tyle prawicie mi o duchu a tak mało o tym, w jaki sposób byłoby możliwe owo przezwyciężenie materii? Dyskusja, która powinna się toczyć między specjalistami od produkcji i organizacji, przewekslowana została na tory ogólne, jak gdyby chodziło o jakąkolwiek zwykłą filozofię. Ale póki nie zostanie wyjaśniona możliwość techniczna komunizmu, wszelkie inne rozważania są tylko marzeniem.

      Lecz gdyby nawet czarno na białym z waszych kalkulacji wynikało, że system wasz podwoi czy też potroi ilość dóbr na głowę, wyzwalając człowieka z nędzy, to jednak ja osobiście nie byłbym zdolny sprawdzić tych obliczeń – gdyż ta sprawa techniczna wymaga technicznej wiedzy o świecie, której ja, nie będąc specjalistą, nie posiadam. Więc mógłbym jedynie uwierzyć wam – ale, równie dobrze, mógłbym uwierzyć innym specjalistom, których obliczenia wykazują coś wręcz przeciwnego. Mamże na tak kruchych podstawach oprzeć mój akces do rewolucji, która rujnuje całą dotychczasową organizację, stworzoną dla opanowania natury? Przełknąwszy gładko, na dodatek, wszystek gwałt, który tym poczynaniom towarzyszy?

      Czwartek

      Miałbym, na gruncie intelektualnym, wiele innych argumentów przeciw komunizmowi.

      Ale czy nie byłoby właściwsze z punktu widzenia mojej osobistej polityki, gdybym nie pisał o tym i nawet nie zastanawiał się nad tym?

      Artysta, który da się uwieść na tereny tych spekulacji mózgowych, jest zgubiony. My ludzie sztuki, ostatnio zbyt potulnie pozwoliliśmy, aby nas wodzili za nos filozofowie i inni naukowcy. Nie potrafiliśmy być dostatecznie odrębni. Nadmierne poszanowanie dla prawdy naukowej przysłoniło nam własną prawdę – w zbyt gorącej chęci zrozumienia rzeczywistości, zapomnieliśmy, że nie jesteśmy od rozumienia rzeczywistości, lecz tylko od jej wypowiadania – że my, sztuka, jesteśmy rzeczywistością. Sztuka to fakt, a nie komentarz doczepiony do faktu. Nie do nas należy tłumaczenie, wyjaśnienie, systematyzowanie, dowodzenie. Jesteśmy słowem, które stwierdza: to mnie boli – to mnie zachwyca – to lubię – tego nienawidzę – tego pożądam – tego nie chcę… Nauka pozostanie zawsze abstrakcyjna, lecz głos nasz to głos człowieka z krwi i kości, to głos indywidualny. Nie idea, lecz osobowość jest dla nas ważna. Nie urzeczywistniamy się w sferze pojęć, lecz w sferze osób. Jesteśmy i musimy pozostać osobami, rola nasza polega na tym, aby w świecie, coraz bardziej abstrakcyjnym, nie przestało rozlegać się żywe, ludzkie słowo. Myślę więc, że literatura zanadto poddała się w tym stuleciu profesorom i że my, artyści, będziemy musieli wywołać skandal aby zerwać te stosunki – będziemy zmuszeni zachować się wobec nauki bardzo arogancko i bezczelnie, aby odeszła nam ochota do niezdrowych flirtów z formułami naukowego rozumu. Nasz własny, indywidualny rozum, nasze osobiste życie i nasze uczucia trzeba będzie przeciwstawić w najostrzejszej formie prawdom laboratoryjnym.

      Może więc byłoby lepiej, abym nie usiłował zrozumieć marksizmu i pozwolił, aby to zjawisko przenikało mnie o tyle tylko, o ile jest ono w powietrzu, którym oddycham.

      Ale taka ucieczka intelektualna oznaczałaby, że nie jestem w stanie oprzeć się mu jako konkretna osoba. Raczej więc muszę wejść w to obce mi królestwo, ale jak najeźdźca, który proklamuje własne prawo. To muszę powiedzieć: mnie niewiele obchodzą argumenty i kontr-argumenty, ten kontredans, w którym mędrcy gubią się równie łatwo jak ostatni laik. Ale, mając bezpośrednie wyczucie człowieka, przyglądam się waszym twarzom, gdy mówicie, i widzę jak teoria wykrzywia wam twarz. Nie jestem powołany do stwierdzenia słuszności waszych racji – mnie o to idzie, aby wasza racja nie przemieniła wam twarzy w mordę, abyście pod jej wpływem nie stali się odstręczający, nienawistni i nie do przełknięcia. Nie jestem od kontrolowania idej, a tylko od bezpośredniego stwierdzenia jak idea wpływa na osobę. Artysta jest tym, który mówi: ten człowiek mądrze gada, ale on sam jest głupcem. Albo: najczystsza moralność płynie z ust tego człowieka, ale strzeżcie się, gdyż on sam, nie mogąc nastarczyć własnej moralności, staje się szują.

      Co o tyle jest, sądzę, wartościowe, że idea w oderwaniu od człowieka nie istnieje w pełni. Nie ma innych idej, jak ucieleśnione. Nie ma słowa, które by nie było ciałem.

      Poniedziałek

      Dramat Mascola i jemu podobnych…

      Ten proces duchowy, z którego on wynika

Скачать книгу