Arabska żona. Tanya Valko

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Arabska żona - Tanya Valko страница 3

Arabska żona - Tanya Valko

Скачать книгу

wiem, jak to się robi, ale szczerze opowiadam, jak było.

      – Przyjdź pod mój blok o czwartej, to pójdziemy na kawę i pyszne ciacho – decyduję.

      Nie pozostaje nam nic innego, jak widywać się w weekendy. Jeszcze niecały rok został mu do obrony pracy doktorskiej – prawie tyle co mnie do matury. Uzgodniliśmy, że będziemy się wzajemnie mobilizować i ciężko pracować, żeby osiągnąć jak najlepsze wyniki. Może w końcu zacznę się uczyć, bo do tej pory bywało różnie.

      Ahmed jest informatykiem, mieszka w Polsce od czterech lat i dlatego tak dobrze zna nasz język. Trochę dziwnie mówi, ale to tylko akcent i zmiękczenia tam, gdzie ich nie ma, słów zna chyba więcej ode mnie. Mówi, że uczył się słownika na pamięć, ale dla niego to betka, bo od dziecka wkuwał Koran, więc ma wprawę. Nawet przy polskim bezrobociu nie narzeka na brak pracy. Razem z dwoma kolegami z roku założyli firmę i robią jakieś oprogramowania dla małych lub trochę większych firm. Chyba nieźle im idzie, bo okazało się, że w Poznaniu wynajmuje kawalerkę, ma samochód i sam przyznaje, że żyje mu się wygodnie.

      Przez cały tydzień nasz jedyny kontakt ogranicza się do rozmów telefonicznych. Mama podsłuchuje po drugiej stronie drzwi. Nie mam komórki, bo nas na to nie stać, więc muszę godzinami wisieć na starym aparacie, przez który ledwo co słychać.

      – Nie mogę się doczekać piątku – słyszę jego głos w słuchawce.

      – Ja też – odpowiadam półgębkiem. – Będziesz jak zwykle?

      – Tym razem jest szansa, że urwę się trochę wcześniej, bo mój promotor się rozchorował. Niech tam, dopuszczę się dezercji.

      – To znaczy? – Stres kiepsko wpływa na moje szare komórki.

      – Pójdę na uczelnię, pokręcę się trochę, pokażę jak największej liczbie osób i… – zawiesza głos – pobiegnę na pociąg. Wagary.

      – To świetnie.

      – Jakby cię ktoś posłuchał, doszedłby do wniosku, że jesteś milczkiem lub prawie niemową – podsumowuje niezbyt zadowolony.

      – Mówiłam ci, jaką mam sytuację – jeszcze bardziej ściszam głos. – Dość krępującą – szepczę.

      – Postaram się ją rozwiązać – obiecuje.

      Czekam na dworcu i zniecierpliwiona drepczę w miejscu. W końcu w oknie wagonu widzę jego uśmiechniętą twarz. Coraz ciężej jest mi wytrzymać cały długi, beznadziejnie nudny tydzień. Chciałabym go widywać codziennie, ale wiem, że to niemożliwe. Przynajmniej do czasu matury.

      – Cieść, jak się masz? – Na przywitanie delikatnie całuje mnie w czoło.

      – Świetnie, choć dość samotnie.

      – Teraz samotnie?

      – Nie, przez cały tydzień – tłumaczę mu jak rozkapryszona dziewczynka.

      – Ucz się, to nie będziesz miała czasu na rozmyślania. Czas szybciej zleci.

      Biorę go pod ramię i idziemy do centrum. Parę osób ogląda się za nami, ale zauważyłam, że tak to już jest. W małych miasteczkach robią wielkie oczy na każdego obcego, tym bardziej śniadego. Dla nich to sensacja. Boję się, żeby nie wzięli mnie na języki, bo oczywiście jeszcze nic nie powiedziałam mamie. – Zabieram cię na kolację do mojego kolegi, tego u którego zazwyczaj się zatrzymuję. – Ahmed ustala plan działań. – On i jego żona chcieliby cię w końcu poznać. Może się z nią zaprzyjaźnisz… choć nie byłbym tego pewien. Wydaje mi się, że jesteście troszkę różne – mówi tajemniczo.

      – Zobaczymy. – Cieszę się na wieczór poza domem, choć wiem, że będą kłopoty z mamą.

      Kierujemy się w stronę eleganckiego nowego osiedla czteropiętrowych bloków z ochroną i kamerami.

      – Dobrze im się powodzi – stwierdzam, nie mogąc oderwać oczu od świeżych tynków, balkonów pełnych kwiatów i przystrzyżonych trawniczków. „Czemu na moim osiedlu nie może tak być?” – zastanawiam się w duchu.

      – Ali jest dobrym lekarzem. Studiował w Niemczech, a do Polski przyjechał na specjalizację. – Widząc moją zazdrość, Ahmed usiłuje usprawiedliwić kolegę.

      – Że też wybrał akurat Polskę – dziwię się.

      – Poznał Wiolettę, która przyjechała latem do sezonowej pracy. Dalej poszło szybko: love, ślub, dziecko albo w odwrotnej kolejności. Doesn’t matter!

      – śmieje się zadowolony ze swojego dowcipu. – Na koniec doszli do wniosku, że z niedużymi pieniędzmi, które mają, łatwiej im będzie urządzić się tutaj, a nie gdzieś na zgniłym Zachodzie. A wszystko przez to, że ona nie chciała pojechać do niego, głupia… – Z pogardą wygina wargi.

      Wchodzimy do budynku. Czysta, szeroka klatka schodowa. U mnie w bloku każda ściana wymazana jest graffiti i czuć woń moczu pomieszanego ze smrodem wymiocin.

      – Ładnie tutaj – mówię szeptem, jak w kościele. – Mogłabym tu mieszkać.

      – Blok zawsze pozostanie tylko blokiem. Nie ma to jak dom.

      – Marzenie ściętej głowy – śmieję się.

      Drzwi otwiera nam uśmiechnięty łysiejący Arab, ubrany na sportowo, lecz bez butów czy pantofli.

      – Salam alejkum – mówi na przywitanie i wpuszcza nas do środka.

      Ze zdziwieniem patrzę na Ahmeda.

      – To znaczy dzień dobry, a ściślej: pokój z tobą – tłumaczy.

      – Muszę się nauczyć, ładnie brzmi.

      Po chwili przedpokój zapełniają krzyczące dzieci, skaczący pies, a na koniec, jak gwiazda, wkracza Wioletta. Ma chyba około trzydziestki, lecz mocny makijaż dodaje jej lat. Ubrana jest w kuse mini, krótki moherowy sweterek odsłaniający dolną część brzucha oraz czarne burdelówki. Na stopy wsunęła szpilki na metalowym wysokim obcasie. Włosy ma w totalnym nieładzie, nieumiejętnie sklejone pianką lub żelem. Ja, młodsza o co najmniej dziesięć lat, prezentuję się jak jej matka. Popielata prosta wiskozowa sukienka do pół łydki z małym dekoltem pod szyją i długimi rękawami może pasuje do moich blond włosów, skromnie spiętych w mały kok, lecz teraz widzę, że jest zbyt staroświecka i za elegancka na tę okazję.

      – Cześć, cześć piękna. – Kobieta zwraca się do mnie protekcjonalnie i udając, że mnie całuje, cmoka powietrze. – Już nie mogliśmy się doczekać, żeby cię poznać. – Lustruje mnie od stóp do głów. – Ależ ty młoda jesteś, skończyłaś już osiemnaście czy Ahmed zabiera się za nieletnie?

      – Daj spokój – przerywa jej mąż. – Wchodźcie dalej, zapraszamy.

      Przechodzimy do nowocześnie umeblowanego salonu, w którym detale świadczą o pochodzeniu właścicieli. Na jednej ścianie wisi kilimek z jeleniami na rykowisku, zaraz obok w pozłacanej plastikowej ramce reprodukcja Matki Boskiej Częstochowskiej, na segmencie

Скачать книгу