.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 13
Za to podoba jej się zapach wosku – ukradkiem obwąchuje świece – oraz błota wymieszanego z końskimi odchodami, a także, teraz to odkryła, wódki. Salomon, starszy od niej znacznie, dobrze zbudowany, brzuchaty, brodaty mężczyzna w średnim wieku, dumny ze swej ślicznej i wiotkiej żony, przynosi jej kieliszek. Szejndel smakuje trunek, ale nie może go przełknąć. Pluje na podłogę.
Gdy młoda żona siada przy łóżku Jenty, ta wyciąga rękę spod wilczych futer i kładzie ją na brzuchu dziewczyny, choć jeszcze wcale nie widać krągłości. O tak, Jenta widzi, że w brzuchu Szejndel rozgościła się właśnie pewna dusza, jeszcze niewyraźna, trudno ją opisać, bo jest mnoga; właściwie są to wolne dusze, których wszędzie wokół jest pełno i które tylko szukają okazji, żeby się chwycić jakiegoś wolnego kawałka materii. I teraz również liżą tę maleńką grudkę, która przypomina kijankę, zaglądają w nią, ale nic tam jeszcze nie ma konkretnego, zaledwie strzępki, cienie. Obmacują, próbują. Same składają się ze smug: obrazów, wspomnień, pamięci uczynków, kawałków zdań, z liter. Nigdy przedtem Jenta nie widziała tego tak wyraźnie. Prawdę mówiąc, Szejndel też czasami jest jakaś nieswoja, bo również czuje ich obecność – jakby ją macały dziesiątki obcych rąk, jakby w nią wtykały palce. Nie chce się zwierzać z tego mężowi, nie umie znaleźć słów.
Gdy mężczyźni siedzą w jednej izbie, kobiety zbierają się w pokoiku Jenty, gdzie ledwie mogą się pomieścić. Co jakiś czas któraś przynosi z kuchni trochę wódki, tej weselnej, niby w tajemnicy, jak przemytniczka, ale przecież to część wesela. Stłoczone, podniecone bliską zabawą zapominają się i zaczynają dokazywać. Lecz chyba nie przeszkadza to chorej – a może nawet jest zadowolona, że stała się ośrodkiem tej zabawy. Czasem popatrują na nią z niepokojem, z poczuciem winy, gdy nagle przysypia, a po chwili budzi się z dziecinnym uśmiechem. Szejndel patrzy wymownie na Chaję, gdy ta poprawia na chorej wilcze skóry, owija jej wokół szyi swój szal i widzi, że staruszka nosi mnóstwo amuletów – jakieś małe woreczki na sznurkach, kawałki drewienka z wypisanymi na nich znakami, figurki z kości. Chaja nie śmie ich tknąć.
Kobiety opowiadają sobie straszne historie – o duchach, zbłąkanych duszach, ludziach pochowanych żywcem i oznakach śmierci.
– Gdybyście wiedziały, ile złych duchów czyha na jedną ćwiartkę kropli waszej serdecznej krwi, tobyście pewnie poświęciły swe ciało i swą duszę stwórcy tego świata – mówi Cypa, żona starego Notki, uważana za uczoną.
– Gdzie są te duchy? – pyta któraś trwożliwym szeptem, a Cypa podnosi z klepiska patyk i wskazuje na jego koniuszek:
– Tutaj! Tutaj są wszystkie, patrz uważnie.
Kobiety wpatrują się w koniec patyka, oczy zezują śmiesznie, któraś zaczyna chichotać, a w świetle kilku zaledwie świec już im się on dwoi i troi w oczach, ale duchów nie widzą.
Elisza z najstarszym synem, z kuzynem Zalmanem Dobruszką z Moraw i Izraelem z Korolówki, który tak głęboko wcisnął głowę w ramiona, że każdy widzi, jak bardzo czuje się winny, roztrząsają ważną kwestię: co należy zrobić, gdy w domu szykuje się i wesele, i pogrzeb. Siedzą we czterech pochyleni ku sobie. Po chwili drzwi otwierają się i wchodzi, szurając nogami, rabbi Moszko, szczególnie biegły w kabale. Izrael podrywa się, żeby go ku nim podprowadzić. Nie trzeba staremu rabinowi przedstawiać sprawy – każdy wie, wszyscy o tym mówią.
Szepczą między sobą, a w końcu rabbi Moszko zaczyna:
– Czytamy w Zoharze, że dwie rozpustnice, które stanęły z jednym żywym dzieckiem przed królem Salomonem, zwały się Machalat i Lilit, hę? – stary pytająco zawiesza głos, jakby dawał im czas, żeby przywołali sobie przed oczy odpowiedni ustęp.
– Litery imienia Machalat mają wartość numeryczną 478. Lilit zaś – 480, hę?
Kiwają głowami. Wiedzą już, co powie.
– Gdy człowiek bierze udział w uczcie weselnej, odrzuca od siebie czarownicę Machalat z jej 478 kompaniami czartów, gdy zaś bierze udział w żałobie swego bliźniego, pokonuje czarownicę Lilit z jej 480 kompaniami czartów. Dlatego czytamy u Koheleta 7,2: „Godzi się lepiej pójść do domu żałoby aniżeli na miejsce radości. Idąc bowiem do domu żałoby, pokonywa się 480 czartowskich kompanii, w domu zaś wesela pokonywa się kompanii tylko 478”.
Co znaczy: wesele należy odwołać i czekać na pogrzeb.
Dobruszka patrzy porozumiewawczo na kuzyna Eliszę, wznosi wymownie oczy do góry, jest rozczarowany wyrokiem. Nie będzie tu siedział w nieskończoność. Ma w Prossnitz na Morawach swoje tabaczane interesy, których spuszczać z oka nie powinien. I dostawy koszernego wina dla wszystkich tamtejszych Żydów, na co ma monopol. Ci tutaj krewni żony to ludzie mili, lecz prości i zabobonni. Dobrze mu idą z nimi tureckie interesy, więc postanowił wybrać się do nich. Lecz wiecznie tu siedzieć nie będzie. A jak spadnie śnieg? Właściwie nikomu nie podoba się takie rozwiązanie sprawy. Każdemu chce się wesela, zaraz, natychmiast. Nie można już czekać, wszystko stoi gotowe.
I Elisza Szor nie jest zadowolony z wyroku. Wesele musi się odbyć.
Gdy zostaje sam, woła do siebie Chaję, ona mu doradzi, i czekając na nią, przerzuca strony księżowskiej księgi, z której nie rozumie ani słowa.
W nocy, gdy wszyscy już śpią, Elisza Szor przy świetle świecy pisze na małym skrawku papieru litery:
הנתמה, הנתמה, הנתמה
Hej-mem-taw-nun-hej. Hamtana – czekanie.
Chaja w białej nocnej koszuli staje na środku izby i rysuje w powietrzu wokół siebie niewidoczny dla oczu krąg. Tam unosi papierek nad głowę i tak stoi z zamkniętymi oczami długą chwilę. Jej usta poruszają się. Dmucha weń kilka razy, potem starannie zwija papierek w rurkę i wkłada do drewnianego pudełeczka wielkości paznokcia. Stoi jeszcze dłuższy czas w milczeniu z pochyloną głową, żeby zaraz potem, pośliniwszy palce, przewlec rzemyk przez dziurkę amuletu. I wręcza amulet ojcu. Ten ze świecą w ręku sunie przez śpiący dom pełen skrzypienia i pochrapywań, przez wąskie korytarze, do pokoju, gdzie położono Jentę. Zatrzymuje się przy drzwiach i nasłuchuje. Widocznie nic go nie niepokoi, bo delikatnie otwiera drzwi, które poddają mu się pokornie, bez jednego dźwięku, i odsłaniają małe, ciasne wnętrze, oświetlone ledwie oliwną lampką. Ostry nos Jenty mierzy śmiało prosto w sufit i rzuca na ścianę wyzywający cień. Elisza musi przez niego przejść, żeby założyć umierającej amulet na szyję. Kiedy się nad nią pochyla, jej powieki zaczynają drgać. Elisza zamiera w bezruchu, ale to nic, widocznie kobieta śni: oddech ma tak lekki, że prawie niezauważalny. Wiąże końce rzemyka i wsuwa amulet pod koszulę staruszki. Potem odwraca się na palcach i bezszelestnie wychodzi.
Kiedy światło świecy znika za drzwiami i słabnie w szparach między deskami, Jenta otwiera oczy i słabnącą ręką wymacuje amulet. Wie, co tam jest napisane. Przerywa rzemyk, otwiera pudełko i połyka zapisany skrawek jak pigułkę.
Jenta leży w ciasnym pokoiku, gdzie służba przynosi bez przerwy okrycia gości i kładzie je w nogach łóżka. Gdy