Księgi Jakubowe. Olga Tokarczuk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Księgi Jakubowe - Olga Tokarczuk страница 7

Księgi Jakubowe - Olga Tokarczuk

Скачать книгу

domu starosty. Chłopiec zgrabniej, niż można by się spodziewać, pomaga wyprząc konie, tak żeby dało się zawrócić.

      W powozie o zasłoniętych okienkach pojękuje kasztelanowa Kossakowska. Po każdym jęku następuje siarczyste przekleństwo.

O krwi na jedwabiach

      Szymon Łabęcki, ożeniony z Pelagią z Potockich, jest kuzynem, dalekim, ale kuzynem Katarzyny Kossakowskiej. Żony nie ma w domu, bawi u rodziny we dworze w pobliskiej wsi. Przejęty niespodziewaną wizytą, pospiesznie zapina z francuska skrojony żakiet i obciąga koronkowe mankiety.

      – Bienvenu, bienvenu[1] – powtarza niezbyt przytomnie, gdy służące z Drużbacką wprowadzają kasztelanową na górę, gdzie gospodarz oddał kuzynce najlepsze komnaty. Potem, mamrocząc coś do siebie, posyła po medyka rohatyńskiego Rubina. – Quelque chose de féminin, quelque chose de féminin – powtarza.

      Nie jest do końca zadowolony, a właściwie wcale nie jest zadowolony z tej nagłej wizyty. Właśnie wybierał się w pewne miejsce, gdzie regularnie grywa w karty. Sama myśl o grze podnosi mu przyjemnie ciśnienie, to tak, jakby zadziałał mu we krwi najlepszy trunek. Ileż jednak nerwów przez ten nałóg traci! Pociesza się tylko tym, że ludzie znaczniejsi od niego i bogatsi, i większym poważaniem się szczycący do kart zasiadają. Ostatnio grywa z biskupem Sołtykiem, stąd ten lepszy strój. Już miał wyjeżdżać, powóz czekał zaprzężony. A tak – nie pojedzie. Wygra kto inny. Bierze głęboki oddech i zaciera ręce, jakby chciał sobie dodać otuchy – no trudno, zagra innym razem.

      Chorą cały wieczór pali gorączka i Drużbackiej się zdaje, że majaczy. Z Agnieszką, damą do towarzystwa pani, kładą jej zimne kompresy na głowę, a potem pospiesznie przywołany medyk ordynuje zioła – teraz ich zapach, jakby anyżu i lukrecji, unosi się nad pościelą słodką chmurą i chora zasypia. Lekarz każe jej kłaść zimne kompresy na brzuch i na czoło. Uspokaja się cały dom i przygasają świece.

      No cóż, nie pierwszy to raz miesięczna przypadłość tak dokucza kasztelanowej i zapewne nie ostatni. Trudno kogoś o to winić, przyczyną jest najpewniej sposób chowania panienek we dworach – w zaduchu, bez wyzwań dla ciała. Dziewczyny siedzą skulone nad tamborkami, wyszywając księżowskie stuły. Dieta we dworach ciężka, mięsna. Mięśnie słabe. Kossakowska na dodatek lubi podróże, całe dnie w powozie, hałas nieustanny i trzepanie. Nerwy i wieczne intrygi. Polityka, bo kimże jest Katarzyna, jak nie posłańcem Klemensa Branickiego; to jego interesy rozgrywa. Robi to dobrze, bo jest w niej męska dusza – tak przynajmniej o niej mówią i się z nią liczą. Ale Drużbacka nie widzi tej „męskości”. Ot, niewiasta, co lubi rządzić. Wysoka, pewna siebie, z mocnym głosem. A mówią jeszcze, że mąż Kossakowskiej, niezbyt wydarzony, malutki pokurcz, jest impotentem. Gdy się o nią starał, to podobno stanął na worku z pieniędzmi, żeby w ten sposób wyrównać brak wzrostu.

      Jeżeli nawet z woli boskiej nie są jej pisane dzieci, to wcale nie wygląda na nieszczęśliwą. Plotkują o niej, że gdy kłóci się z mężem, gdy się na niego zdenerwuje, chwyta go wpół i stawia na kominku, skąd on boi się zejść i tak unieruchomiony, musi jej wysłuchać do końca. A dlaczego taka postawna kobieta wybrała sobie takiego konusa? Chyba żeby interesy rodziny umocnić, a interesy umacnia się polityką.

      Rozbierały chorą we dwie i z każdą sztuką odzienia z kasztelanowej Kossakowskiej wyłaniała się ta istota o imieniu Katarzyna, a potem nawet Kasia, gdy jęcząc i płacząc, przelewała się ze słabości przez ręce. Doktor kazał wkładać między nogi opatrunki z czystego płótna i dawać chorej dużo pić, wręcz zmuszać ją do picia, zwłaszcza wywarów z jakiejś kory. Jaka chuda wydała się ta kobieta Drużbackiej, a przez to, że chuda – młodziutka, choć ma przecież już ze trzydzieści lat.

      Gdy chora usnęła, zajęły się z Agnieszką pokrwawionym strojem, wielkimi plamami krwi – począwszy od bielizny, halek i spódnicy, aż do granatowego płaszcza. Ile się to plam z krwi widziało w życiu, myśli Drużbacka.

      Piękna suknia kasztelanowej – gruby atłas, kremowe tło, a na nim z rzadka czerwone kwiatuszki, dzwonki z jednym zielonym listkiem po lewej i jednym po prawej stronie. Wzór radosny i lekki, pasuje do lekko śniadej cery właścicielki i jej ciemnych włosów. Teraz plamy krwi zalały te wesołe kwiatki złowrogą falą. Nieregularne kontury wchłonęły i zniszczyły wszelki porządek. Jakby nieprzyjazne siły skądś wydostały się na powierzchnię.

      Istnieje na dworach specjalna nauka – o wywabianiu plam z krwi. Od wieków uczy się tego przyszłe żony i matki. To byłaby najważniejsza sprawa na uniwersytecie dla kobiet, gdyby kiedy miał powstać. Poród, menstruacja, wojna, bójka, zajazd, napad, pogrom – o tym przypomina krew, nieustannie będąc w gotowości tuż pod skórą. Co zrobić z tym wewnętrznym, które ośmieliło się wydostać na zewnątrz, jakim to ługiem zmywać, jakim octem płukać. Może moczyć szmatkę w odrobinie łez i przecierać delikatnie. Albo mocno nasączać śliną. Prześcieradła, pościel, bieliznę, halki, koszule, fartuchy, czepce i chusty, mankiety koronkowe i żaboty, surduty i gorsety. Dywany, deski podłogi, bandaże, prześcieradła, mundury.

      Po wyjściu doktora obie kobiety, Drużbacka i Agnieszka, zasypiają ni to klęcząc, ni to siedząc przy łóżku – jedna z głową opartą na własnej dłoni, której ślad przez resztę wieczoru zostanie jej na policzku, druga w fotelu z głową opuszczoną na piersi; od jej oddechu delikatne koronki przy dekolcie poruszają się jak ukwiały w ciepłym morzu.

Biały koniec stołu u starosty Łabęckiego

      Dom starosty przypomina zamek. Kamienny, obrośnięty mchem, stoi na starych fundamentach, stąd wilgoć. Na podwórzu z wielkiego kasztana opadają już lśniące owoce, a za nimi podążają żółte liście. Wygląda to tak, jakby podworzec pokrywał piękny pomarańczowozłoty dywan. Ze sporego hallu wchodzi się na salony ledwie umeblowane, ale wymalowane w jasne kolory, z ozdobami na ścianach i suficie. Podłoga z dębowego parkietu wyfroterowana, aż błyszczy. Trwają przygotowania do zimy – w sieni stoją kosze jabłek, które wyniesie się do zimowych pokoi, by tam pachniały i czekały Bożego Narodzenia. Na podwórzu ruch i rozgardiasz, bo chłopi przywieźli drewno i układają je w sągi. Kobiety wnoszą kosze orzechów, Drużbacka nie może nadziwić się ich wielkości. Rozłupała jeden i ze smakiem je soczysty, miękki miąższ, badając językiem lekką gorycz skórki. Z kuchni dolatuje woń smażonych powideł.

      Mija ją na dole medyk, bąka coś pod nosem i idzie na górę. Już się dowiedziała, że ten „saturniczny”, jak go określił starosta, Żyd, doktor kształcony we Włoszech, milczący i duchem nieobecny, cieszy się wielkim poważaniem Łabęckiego, który na tyle długo przebywał we Francji, że pozbawiło go to pewnych przesądów.

      Już w południe następnego dnia zjadła Kossakowska trochę rosołu, po czym kazała sobie podłożyć poduszki i podać papier, pióro i atrament.

      Katarzyna Kossakowska z domu Potocka, żona kasztelana kamienieckiego, pani wielu wsi i miasteczek, pałaców i dworów, należy do drapieżników. Te, nawet popadłszy w tarapaty, w uścisk sideł kłusownika, rany zaliżą i zaraz wracają do walki. Kossakowska ma instynkt zwierzęcy, jak wadera w stadzie wilków. Nic jej nie będzie. Niech się Drużbacka martwi raczej o siebie. Niech się zastanowi, jakim to ona jest zwierzęciem… Utrzymuje się przy życiu dzięki tym drapieżnikom, służąc im za towarzystwo, zabawiając je fraszkami. Jest oswojoną pliszką, ptaszkiem, który ładnie wyśpiewuje swoje trele, lecz którego zdmuchnie byle wiatr, przeciąg z otwartego

Скачать книгу


<p>1</p>

(franc.) Witam (…) sprawy kobiece