Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 7
– Dasz radę czy mam jednego zabrać? – spytała, patrząc, jak Anna próbuje pogodzić trzymanie na kolanach chłopców, picie kawy i jedzenie placka.
– Będzie dobrze, fajnie mi z nimi. – Anna przytknęła nos do główki Noela. – A gdzie Maja?
– Przed telewizorem. Siedzi jak przyklejona. Jej nową wielką miłością jest Mojje5. Właśnie leci program Mimmi i Mojje na Morzu Karaibskim. Jeśli jeszcze raz będę musiała wysłuchać piosenki Na słonecznej karaibskiej plaży, chyba zwymiotuję.
– Adrian ma fioła na punkcie Pokemonów. Mnie doprowadzają do szału. – Anna ostrożnie wypiła łyk kawy. Bała się, że obleje kręcących się na jej kolanach półtorarocznych chłopców. – Gdzie Patrik?
– W pracy. Podejrzewają, że na Valö ktoś podpalił dom.
– Na Valö? Który dom?
Erika chwilę zwlekała.
– Stary ośrodek kolonijny – powiedziała ze źle ukrywanym podnieceniem.
– Niesamowite. Zimny dreszcz mnie przechodzi na myśl o tym miejscu. Zniknęli, tak po prostu.
– Wiem. Kilka razy próbowałam udokumentować tę sprawę. Miałam nadzieję, że coś znajdę i będzie z tego książka, ale do tej pory nie znalazłam żadnego punktu zaczepienia. Aż do dziś.
– Co masz na myśli? – Anna ugryzła kawałek placka. Ona też miała przepis babci, ale do pieczenia zabierała się tak jak do maglowania prześcieradeł: nigdy nic z tego nie wychodziło.
– Że ona wróciła.
– Kto?
– Ebba Elvander. Teraz nazywa się Stark.
– Ta dziewczynka? – Anna zapatrzyła się na Erikę.
– Właśnie. Przyjechała na Valö z mężem i podobno chcą wyremontować ten dom. A teraz ktoś próbował go podpalić. Człowiek zaczyna się zastanawiać. – Erika już nawet nie próbowała ukrywać ożywienia.
– A może to przypadek?
– Może, ale to dziwne, bo Ebba wraca i nagle zaczynają się dziać dziwne rzeczy.
– Na razie tylko jedna rzecz – zauważyła Anna. Wiedziała, jak łatwo przychodzi Erice snuć najbardziej fantastyczne teorie. To, że napisała kilka książek opierających się na szczegółowo udokumentowanych faktach, było cudem, który nie mieścił jej się w głowie.
– Dobrze, niech będzie, że jedna – odparła Erika i lekceważąco machnęła ręką. – Nie mogę się doczekać powrotu Patrika. Chciałam się z nim zabrać, ale nie miałam z kim zostawić dzieci.
– Nie uważasz, że trochę dziwnie by wyglądało, gdybyś z nim popłynęła?
Antonowi i Noelowi znudziło się siedzenie na kolanach cioci. Zsunęli się na podłogę i pomknęli do salonu.
– E tam, i tak mam zamiar się tam wybrać. Chcę pogadać z Ebbą. – Erika dolała kawy do filiżanek.
– Ciekawa jestem, co się stało z tą rodziną – powiedziała Anna w zamyśleniu.
– Mamaaa! Zabierz ich! – Z salonu dobiegł przeraźliwy krzyk Mai.
Erika westchnęła i wstała.
– Wiedziałam, że długo nie posiedzę. Całymi dniami tak jest. Maja wścieka się na braciszków. Nie byłabym w stanie zliczyć, ile razy dziennie muszę interweniować.
– Hm… – mruknęła Anna, patrząc za Eriką idącą do dzieci. Zakłuło ją w sercu. Ona wolałaby nie móc spokojnie posiedzieć.
Fjällbacka pokazała się od najlepszej strony. Z pomostu przed dawną szopą na łodzie, gdzie John siedział razem z żoną i teściami, roztaczał się widok na wejście do portu. Wspaniała pogoda przyciągnęła więcej żeglarzy i turystów niż zwykle. Wzdłuż pomostów pontonowych było gęsto od łodzi. Dobiegały z nich muzyka i śmiechy. John zmrużył oczy i obserwował ten spektakl.
– Szkoda, że w dzisiejszych czasach w naszym kraju jest tak mało przestrzeni do dyskusji. – John podniósł do ust kieliszek i wypił łyk dobrze schłodzonego różowego wina. – Tyle się mówi o demokracji i o tym, że wszyscy mają prawo się wypowiedzieć. Tylko nie my. Nam nie wolno. Najlepiej, żeby nas w ogóle nie było. Zapominają, że naród nas wybrał, że licząca się grupa Szwedów dała wyraz głębokiej nieufności wobec sposobu zarządzania państwem. Oni chcą zmian, a my im je obiecaliśmy.
Odstawił kieliszek i wrócił do obierania krewetek. Na talerzyku miał już sporą kupkę skorupek.
– To okropne – powiedział jego teść. Sięgnął do miski z krewetkami i wziął sporą garść. – Skoro już mamy tę demokrację, mogliby w końcu posłuchać, co naród ma do powiedzenia.
– Przecież wiadomo, że wielu cudzoziemców przyjeżdża wyłącznie po to, żeby wyłudzać zasiłki – dodała teściowa. – Gdyby przyjeżdżali tylko ci, którzy chcą pracować i pomnażać dobrobyt społeczeństwa, można by się jeszcze zgodzić. Ale nie życzę sobie, żeby moje podatki szły na utrzymywanie tych darmozjadów.
John westchnął. Durnie. Nie mają pojęcia, o czym mówią. Jak większość wyborczego stada baranów upraszczają problem, nie dostrzegają jego złożoności. Byli uosobieniem ignorancji, której nienawidził. Tymczasem od tygodnia był skazany na ich towarzystwo.
Liv uspokajająco pogłaskała go po udzie. Wiedziała, co o nich myśli, i nawet w dużej mierze podzielała tę opinię, ale co mogła poradzić? Przecież to jej rodzice.
– Najgorsze, jak ci ludzie się ze sobą mieszają – powiedziała Barbro. – Na nasze osiedle właśnie wprowadziła się rodzina. Ona jest Szwedką, on Arabem. Można sobie wyobrazić, jak wygląda życie tej biednej kobiety, zważywszy na to, jak Arabowie traktują swoje żony. Ich dzieciom też pewnie koledzy nie dają w szkole żyć. Potem wejdą na drogę przestępstwa i dopiero wtedy przyjdzie pora żałować, że się nie wzięło Szweda za męża.
– Co prawda, to prawda – zgodził się Kent, próbując odgryźć kęs olbrzymiej kanapki z krewetkami.
– Może byście dali Johnowi odpocząć od polityki? – powiedziała z wyrzutem Liv. – W Sztokholmie całymi dniami rozmawia o imigrantach i naprawdę ma dość. W każdym razie przydałaby mu się choćby krótka przerwa.
John rzucił żonie spojrzenie pełne wdzięczności i podziwu. Po prostu idealna. Jasne, jedwabiste, miękko zaczesane do tyłu włosy. Czyste rysy, jasne błękitne oczy.
– Przepraszam, kochanie. Nie pomyśleliśmy. Jesteśmy dumni z osiągnięć Johna i z jego pozycji. Zostawmy to i porozmawiajmy
5
Mojje, Morgan Johansson, muzyk i prezenter programu dla dzieci nadawanego w TV4, największej komercyjnej szwedzkiej stacji telewizyjnej.