Millennium. David Lagercrantz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 21
Pamiętał, jak się cieszył, że ma po swojej stronie taką potęgę jak on. Steinberg zasiadał w wielu prestiżowych komitetach i komisjach śledczych. Wprawdzie się okazało, że jego poglądy są dość przestarzałe i sztywne, ale niewątpliwie się przydawał. Pomógł mu uwolnić klienta, po rozprawie poszli na drinka, a potem jeszcze kilka razy się spotkali. Byli znajomymi, więc może mógłby z niego wyciągnąć to i owo.
Leżał na plecach w swoim łóżku rehabilitacyjnym, a na klatce piersiowej i brzuchu spoczywał mu wielki plik papierów. Próbował myśleć jasno. Czy odezwanie się do niego byłoby nieostrożnością? W jednej chwili wydawało mu się, że tak, ale zaraz potem odrzucał tę myśl. Głowił się nad tym może dziesięć, może piętnaście minut i czuł, że morfina zaczyna działać, a ból w biodrach przypomina ukłucia igieł zamiast noży. Czy mimo wszystko nie powinien do niego zadzwonić? Lisbeth prosiła go o pomoc, a więc powinien się postarać. Chciał się jeszcze na coś przydać, kiedy w końcu udało mu się dostać dokumenty w swoje ręce. Opracował w myślach strategię i wybrał numer. Słuchając sygnałów, spojrzał na zegarek. Było dwadzieścia po dziewiątej. Trochę późno, ale bez przesady. Tak czy inaczej, zamierzał uważać. Kiedy jednak w słuchawce rozległ się surowy, pełen autorytetu głos Steinberga, opuściła go odwaga i musiał się starać, żeby mówić jak ktoś pełen profesjonalizmu i obycia.
– Bardzo przepraszam – zaczął – ale mam pytanie.
Martin Steinberg właściwie nie był niemiły. Lecz w jego głosie wyczuwało się dystans, który nie zelżał nawet wówczas, gdy Holger zaczął mu gratulować wszystkich prestiżowych nominacji i obieralnych urzędów, o których przeczytał w Wikipedii. Profesor, jak należy, zapytał go o zdrowie.
– Co mam powiedzieć w moim wieku? Powinienem się cieszyć, że ciało nadal boli i o sobie przypomina – odparł Holger i spróbował się roześmiać.
Martin Steinberg spróbował odpowiedzieć tym samym i wymienili kilka słów na temat dawnych czasów. Potem Holger przedstawił sprawę. Powiedział, że skontaktował się z nim klient i dlatego musi się dowiedzieć, jakie były obowiązki służbowe Steinberga przy tak zwanym Rejestrze. Pytanie wywołało chwilowy niepokój. Nie taki, który chciałby się ujawnić, ale wyraźna nerwowość była wyczuwalna.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – oznajmił profesor.
– Czyżby? To dziwne. Tu jest napisane, że podjąłeś decyzję w imieniu instytucji.
– Gdzie jest tak napisane?
– W papierach, które dostałem – odparł Holger. Osłabł i przeszedł do defensywy.
– Muszę wiedzieć, gdzie dokładnie, bo to brzmi niedorzecznie – kontynuował Steinberg zadziwiająco ostrym tonem.
– W takim razie spojrzę dokładniej.
– Będziesz musiał.
– A może to mnie się coś pomieszało. Byłoby to w moim stylu – odparł Holger.
– Tak, tak, takie rzeczy się zdarzają. – Steinberg próbował mówić przyjaznym, a nawet nonszalanckim tonem. Był jednak wyraźnie wstrząśnięty. Nie udało mu się tego ukryć i, co gorsza, miał tego świadomość. – Może być i tak, że w twoich papierach jest po prostu jakiś błąd – dodał niepotrzebnie na swoją obronę. – Kim jest ten klient, który się z tobą skontaktował?
Holger wymamrotał, że nie może tego zdradzić, i zakończył rozmowę najszybciej, jak się dało. Jednak jeszcze zanim się rozłączył, zdał sobie sprawę, że ta rozmowa będzie miała konsekwencje. Jak mógł być takim idiotą? Chciał tylko pomóc. A tymczasem namieszał. Sprawy nie ułatwiało to, że czas płynął, a na Liljeholmen zapadła noc. Niepokój i wyrzuty sumienia tylko się wzmogły i splotły z bólem pleców i bioder. Holger raz po raz oskarżał się o bezmyślność i tępotę.
Stary Holger Palmgren czuł się nieszczęśliwy.
Rozdział 7
19 czerwca
W NIEDZIELĘ MIKAEL BLOMKVIST obudził się wcześnie rano i po cichu wstał z łóżka, żeby nie zbudzić Malin. Włożył dżinsy, szarą bawełnianą koszulę, zrobił mocne cappuccino i jedząc kanapkę, przeglądał poranną gazetę.
Potem usiadł przy komputerze i zastanawiał się, jak zacząć. Nie miał pojęcia. W ciągu ostatnich lat przekopywał wszystko, co tylko możliwe: archiwa, rejestry, bazy danych, wyroki sądowe, mikrofilmy, stosy papierów, spisy inwentarza, deklaracje, roczne bilanse, testamenty czy kalendarze deklarowanych zarobków w poszczególnych zawodach.
Odwoływał się do klauzul tajności, wskazywał na Ustawę o informacji publicznej, powoływał się na ochronę informatorów, znajdował boczne uliczki i tylne wyjścia. Dosłownie grzebał w śmieciach, wisiał nad starymi fotografiami, układał puzzle ze sprzecznych zeznań świadków, błądził po piwnicach i chłodniach. Nigdy jednak nie sprawdzał, czy ktoś jest adoptowany lub urodzony poza małżeństwem. Z reguły nie uważał, że to jego sprawa. Także tym razem. Mimo to zaufał instynktowi. Ivar Ögren nazwał Leo Mannheimera Cyganem i był to nie tylko dawny nieprzyjemny rasistowski epitet, ale też dziwna sprawa. Jeśli ten idiota miał na myśli pochodzenie albo domniemaną szwedzkość, to przecież rodzina Mannheimerów górowała nad Ögrenami na wszelkie możliwe sposoby, wystarczyło spojrzeć na tradycje i rozgałęzienia sięgające siedemnastego wieku. Niewykluczone, że w przeszłości tkwiło coś, czemu warto było się przyjrzeć.
Mikael przeszukiwał sieć i się uśmiechał. Sam nie wiedział dlaczego, ale badanie genealogii najwyraźniej stało się czymś w rodzaju ogólnokrajowego trendu. Liczba archiwów, w których można było szukać, nie miała końca. To fantastyczne, ile starych ksiąg kościelnych, spisów ludności i danych na temat emigrantów i imigrantów zostało zeskanowanych do postaci cyfrowej. To była prawdziwa kopalnia złota dla kogoś, kto chciałby się cofnąć w czasie daleko poza naszą historię, dzięki bazom danych genetycznych nawet do praprzodków z Afryki. Ten, kto miał pieniądze i cierpliwość, mógł się cofać właściwie bez ograniczeń, śledzić sięgające wielu tysięcy lat wstecz wędrówki ludów po stepach i kontynentach.
Gorzej jednak było z niedawnymi adopcjami. Obowiązywał siedemdziesięcioletni okres tajności. Można się było od niego odwołać do sądu administracyjnego, ale tylko w szczególnych przypadkach, a do takich nie należeli ciekawscy dziennikarze, którzy nawet nie wiedzą, czego szukają. Oficjalnie drzwi były przed nim zamknięte, a jednak wiedział lepiej niż inni, że zawsze jest sposób. Chodziło tylko o to, żeby go znaleźć.
Było wpół do ósmej. W podwójnym łóżku spała Malin, a wody zatoki kazały przypuszczać, że to będzie ładny dzień. Za kilka godzin pojadą słuchać Leo Mannheimera w muzeum Fotografiska przy Stadsgårdskajen. Najpierw jednak zamierzał zbadać jego przeszłość. Nie szło mu najlepiej. Dzień tygodnia również nie sprzyjał – w niedzielę wszystko było nieczynne. Musiał przyznać, że po długiej rozmowie z Malin poprzedniego dnia zaczął nabierać sympatii do tego chłopaka. Nie