Problem trzech ciał. Cixin Liu
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Problem trzech ciał - Cixin Liu страница 20
Był to Pan Han, biolog, jeden z najbardziej prominentnych członków Granic Nauki. Zasłynął tym, że przewidział, iż w wyniku długotrwałego spożywania genetycznie zmodyfikowanej żywności będą się rodziły dzieci z wadami. Przewidział też katastrofy ekologiczne spowodowane uprawianiem genetycznie zmodyfikowanych roślin. W odróżnieniu od proroków, którzy regularnie wieszczyli kataklizmy bez zagłębiania się w drobiazgi, jego prognozy zawierały wiele konkretnych szczegółów, które później okazały się prawdziwe. Ich dokładność była tak duża, że krążyły plotki, iż przybył z przyszłości.
Inną przyczyną jego sławy było to, że stworzył pierwszą w Chinach eksperymentalną społeczność. W przeciwieństwie do „powrotu do natury”, który głosiły utopijne ugrupowania na Zachodzie, jego „sielankowe Chiny” znajdowały się nie w dziczy, lecz w największych miastach. Społeczność ta nie miała żadnych dóbr. Wszystko, co było potrzebne do życia, włącznie z żywnością, wygrzebywała z miejskich odpadków. Wbrew przewidywaniom wielu osób „sielankowe Chiny” nie tylko przetrwały, ale rozkwitały. Obecnie miały ponad trzy tysiące stałych członków i niezliczone rzesze innych, którzy na krótko dołączali do nich, żeby zaznać takiego życia.
Wskutek tych dwóch sukcesów opinie Pan Hana w sprawach społecznych zyskiwały coraz większy rozgłos. Uważał on, że postęp techniczny jest chorobą ludzkości. Gwałtowny rozwój technologii był według niego czymś analogicznym do rozrostu komórek rakowych, a zatem i jego skutki miały być identyczne: wyczerpanie wszystkich źródeł pożywienia, zniszczenie narządów i w końcu śmierć całego ciała. Nawoływał do zarzucenia brutalnych technologii, takich jak wytwarzanie energii z paliw kopalnych i rozszczepiania atomów, i wprowadzenia łagodniejszych, opartych na wykorzystaniu energii słonecznej i wodnej z małych hydroelektrowni. Wierzył w stopniową dezurbanizację współczesnych metropolii, która doprowadzić miała do bardziej równomiernego rozmieszczenia ludności w samowystarczalnych małych miastach i wsiach. Opierając się na tych łagodniejszych technologiach, chciał stworzyć Nowe Społeczeństwo Agrarne.
– Jest w środku? – zwrócił się do Shen, wskazując dom.
Nie odpowiedziała, ale zagrodziła mu drogę.
– Muszę ostrzec i jego, i ciebie. Nie wywierajcie na nas presji – powiedział Pan Han zimnym głosem.
– Może pan jechać – krzyknęła Shen do taksówkarza.
Ten ruszył i Wang nie usłyszał już nic więcej z rozmowy między nią i Pan Hanem. Obejrzał się i zobaczył, że go nie wpuściła.
Dotarł do domu tuż przed północą. Gdy wysiadał z samochodu, zatrzymał się obok niego czarny volkswagen santana. Uchyliło się okno i ze środka wydobył się obłok dymu. Siedzenie kierowcy wypełniało potężne ciało Shi Qianga.
– Profesorze Wang! Akademiku Wang!12
– Śledzi mnie pan? Nie ma pan nic lepszego do roboty?
– Niech pan mnie źle nie zrozumie. Mogłem po prostu przejechać obok, ale postanowiłem zachować się uprzejmie, zatrzymać się i pozdrowić pana. – Shi skrzywił usta w swoim firmowym, szelmowskim uśmiechu. – No i jak? Zdobył pan tam jakieś użyteczne informacje?
– Już panu mówiłem – nie chcę mieć z panem nic wspólnego. Od tej pory proszę dać mi spokój.
– Dobrze. – Shi uruchomił silnik. – Zachowuje się pan tak, jakby zależało mi na nadgodzinach, w których to robię. Wolałbym obejrzeć mecz mojej drużyny piłkarskiej.
Gdy Wang wszedł do mieszkania, jego żona już spała. Słyszał, jak przewraca się na łóżku i niespokojnie mamrocze. Na pewno dziwne zachowanie męża tego dnia sprawiło, że miała złe sny. Wang połknął kilka tabletek nasennych, położył się i po długim kręceniu się wreszcie zasnął.
Sny miał chaotyczne, ale stale przewijał się w nich ten sam wątek: odliczanie.
Jeszcze zanim zasnął, wiedział, że będzie go dręczył ten koszmar. W snach atakował cyfry z powietrza. Szarpał je jak oszalały, gryzł, ale żadna z tych prób nie zostawiała na nich nawet śladu. Wciąż wisiały, odliczając upływający czas. W końcu, kiedy frustracja stała się nie do zniesienia, obudził się.
Otworzywszy oczy, zobaczył niewyraźny sufit. Światła miasta za oknem rozjaśniały go słabo przez zasłony. Ale jedna rzecz przeszła z Wangiem ze snu do rzeczywistości: odliczanie. Cyfry nadal unosiły się przed jego oczami. Były cienkie, ale bardzo jasne – płonęły białym blaskiem.
1180:05:00, 1180:04:59, 1180:04:58, 1180:04:57…
Wang rozejrzał się, zauważył zamazane cienie w sypialni. Był już pewien, że nie śpi, ale cyfry nie zniknęły. Zamknął oczy, lecz pozostały w ciemności pod powiekami. Wyglądały jak rtęć spływająca po piórach czarnego łabędzia. Ponownie otworzył oczy, potarł je, ale nic to nie dało. Bez względu na to, gdzie zwrócił wzrok, cyfry utrzymywały się w środku jego pola widzenia.
Opanowało go nieokreślone przerażenie, tak silne, że aż usiadł na łóżku. Te liczby przyczepiły się do niego. Wyskoczył z łóżka i otworzył okno. Pogrążone w głębokim śnie miasto było nadal jasno oświetlone. Na tym wspaniałym tle widniały cyfry jak napisy na ekranie w kinie.
Wang poczuł, że się dusi, i wydał stłumiony krzyk. Obudził tym żonę, która ze strachem zapytała go, co się stało. Siłą woli postarał się uspokoić i odpowiedział, że nic. Z powrotem się położył, zamknął oczy i resztę tej ciężkiej nocy spędził w stałym blasku cyfr.
Rano starał się zachowywać przed rodziną normalnie, ale nie udało mu się oszukać żony. Zapytała go, czy nie ma kłopotów z oczami, czy widzi wyraźnie.
Po śniadaniu zadzwonił do Centrum i poprosił o dzień wolnego. Pojechał do szpitala. Przez całą drogę cyfry bezlitośnie unosiły się przed realnym światem. Dostosowywały swoją jasność do otoczenia i bez względu na to, na jakim tle się pojawiały, widział je wyraźnie. Próbował choć na krótko przerwać ten pokaz, patrząc na wschodzące słońce, ale nic to nie dało. Piekielne cyfry przybrały czarną barwę i pokazały się na tle słonecznej kuli niczym rzutowane na nią cienie, co sprawiło, że były jeszcze bardziej przerażające.
W szpitalu Tongren panował duży ruch, ale udało mu się zobaczyć ze słynnym okulistą, który chodził do szkoły z jego żoną. Poprosił go, by zbadał mu wzrok, ale nie powiedział, co mu doskwiera. Po dokładnym zbadaniu obojga oczu lekarz orzekł, że funkcjonują normalnie i że nie widzi żadnych oznak choroby.
– Cały czas coś unosi mi się przed oczami. Bez względu na to, gdzie patrzę, to coś tam jest.
Kiedy Wang to mówił, w powietrzu przed twarzą doktora unosiły się cyfry.
1175:11:34, 1175:11:33, 1175:11:32, 1175:11:31…
– A, mówi pan o plamkach przed oczami. – Doktor wyjął bloczek i zaczął wypisywać mu receptę. – W naszym wieku to powszechne, skutek zmętnienia soczewek. Niełatwo
12
Odnosi się to do członkostwa Wanga w Chińskiej Akademii Nauk.