Problem trzech ciał. Cixin Liu
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Problem trzech ciał - Cixin Liu страница 5
Podniosła głowę. To był Bai Mulin. Szczupły, delikatny, w okularach, był reporterem „Wiadomości Wielkiej Produkcji”, gazety Korpusu. Przyjechał poprzedniego dnia zebrać informacje o jej kompanii. Ye czytała jego artykuły, pisane pięknym stylem, świadczące o wrażliwości niepasującej do surowego otoczenia.
– Ma Gang, chodź tutaj – krzyknął Bai do stojącego trochę dalej młodego mężczyzny.
Ma, o wydatnym torsie, muskularny, był potężny jak niedawno ścięty modrzew. Podszedł do Baia, który zapytał:
– Wiesz, ile lat miało to drzewo?
– Można policzyć słoje – odparł Ma, wskazując pniak.
– Policzyłem. Ponad trzysta trzydzieści. Pamiętasz, ile czasu zajęło ci ścięcie go?
– Nie więcej niż dziesięć minut. Musisz wiedzieć, że jestem najszybszym pilarzem w kompanii. Do każdego oddziału, do którego mnie przydzielą, zabieram ze sobą czerwony proporczyk przodownika pracy.
Podniecenie w tonie Ma Ganga było typowe dla wszystkich, na których Bai zwrócił uwagę. Zostać przedstawionym w „Wiadomościach Wielkiej Produkcji” było wielkim zaszczytem.
– Ponad trzysta lat! Tuzin pokoleń. Kiedy to drzewo było zaledwie krzewiną, rządziła jeszcze dynastia Ming. Wyobrażasz sobie, ile przetrwało burz, ilu wydarzeń było świadkiem? A ty ściąłeś je w parę minut. Naprawdę nic nie czułeś?
– A co niby miałbym czuć? – Ma Gang spojrzał na niego pustym wzrokiem. – To tylko drzewo. Drzewa są jedyną rzeczą, której nam tutaj nie brakuje. Jest mnóstwo starszych od tego.
– Dobrze. Wracaj do pracy.
Bai potrząsnął głową, usiadł na pniaku i westchnął.
Ma Gang również potrząsnął głową, niezadowolony, że reporter nie jest zainteresowany przeprowadzeniem z nim wywiadu.
– Inteligenci zawsze robią hałas o nic – mruknął. Spojrzał przy tym na Ye Wenjie, jakby ją też zaliczał do tej kategorii.
Pień modrzewia odciągnięto. Kamienie i pniaki tkwiące w ziemi zerwały korę w wielu innych miejscach, zadając kolejne rany ogromnemu cielsku. Kiedy je ściągano, wyżłobiło głęboki kanał w nagromadzonych przez lata warstwach butwiejących liści. Szybko wypełniła go woda. Rozkładające się liście nadały jej szkarłatny kolor, przez co wyglądała jak krew.
– Wenjie, chodź, odpocznij.
Bai wskazał wolną połowę pniaka, na którym siedział. Ye faktycznie czuła się zmęczona. Odłożyła narzędzia, podeszła do pniaka i usiadła plecami do Baia.
Po długim milczeniu Bai rzucił:
– Domyślam się, jak się czujesz. Tylko my dwoje tutaj tak się czujemy.
Ye milczała. Bai wiedział, że pewnie mu nie odpowie. Zawsze była małomówna i rzadko z kimś rozmawiała. Niektórzy z nowo przybyłych brali ją nawet za niemowę.
– Byłem w tym rejonie kilka lat temu – ciągnął niezrażony Bai. – Pamiętam, że przyjechałem koło południa i moi gospodarze powiedzieli, że na obiad będziemy mieli rybę. Rozejrzałem się po chacie i zobaczyłem tylko garnek gotującej się wody. Żadnej ryby. Jak tylko woda zaczęła wrzeć, kucharz wyszedł z wałkiem do ciasta na dwór. Stanął na brzegu strumienia płynącego przed chatą, parę razy uderzył wałkiem w wodę i udało mu się wyciągnąć wielką rybę… Cóż za żyzne miejsce! Ale dzisiaj jest to martwy rów z błotnistą wodą. Zastanawiam się, czy Korpus zajmuje się produkcją czy destrukcją.
– Skąd przychodzą ci do głowy takie myśli? – zapytała cicho Ye.
Nie powiedziała, że się z nim zgadza ani że się nie zgadza, ale Bai był jej wdzięczny za to, że się w ogóle odezwała.
– Przeczytałem właśnie książkę, która mnie naprawdę poruszyła. Potrafisz czytać po angielsku?
Ye skinęła głową.
Bai wyjął z plecaka książkę w niebieskiej okładce. Rozejrzał się, by się upewnić, czy nikt na nich nie patrzy, i podał jej.
– Została wydana w 1962 roku i wywarła wielkie wrażenie na Zachodzie.
Wenjie odwróciła się na pniaku i wzięła książkę. „Rachel Carson, Silent Spring” przeczytała na okładce.
– Skąd ją masz?
– Zwróciła na nią uwagę góra, która chce ją rozprowadzić wśród wybranych członków kadry do użytku wewnętrznego. Przetłumaczyłem część o lasach.
Wenjie otworzyła książkę. Wciągnęły ją już pierwsze strony. W krótkim początkowym rozdziale autorka opisywała ciche amerykańskie miasteczko powoli umierające wskutek używania pestycydów. Proste zdania przepełnione były głęboką troską.
– Chcę napisać do kierownictwa w Pekinie i powiadomić je o nieodpowiedzialnym zachowaniu Korpusu Budowy – powiedział Bai.
Ye podniosła oczy znad książki. Trwało dobrą chwilę, zanim przetrawiła jego słowa. Nic nie powiedziała i z powrotem przeniosła wzrok na stronę.
– Zatrzymaj ją na razie, jeśli chcesz przeczytać. Ale lepiej zachowaj ostrożność i postaraj się, żeby nikt jej nie zobaczył.
Bai wstał, znowu uważnie się rozejrzał i odszedł.
Trzydzieści osiem lat później Ye Wenjie miała wspominać w swych ostatnich chwilach wpływ, jaki wywarła na nią Milcząca wiosna.
Książka zajmowała się tylko jednym tematem: negatywnym oddziaływaniem pestycydów na środowisko, ale przyjęty przez autorkę punkt widzenia wstrząsnął Ye do głębi. Przedtem używanie DDT wydawało się Ye czymś normalnym (a przynajmniej neutralnym), ale dzieło Carson pozwoliło jej dostrzec, że z punktu widzenia przyrody działanie to nie różniło się od rewolucji kulturalnej i było tak samo niszczycielskie dla świata. A skoro tak, to jak wiele innych ludzkich działań, które wydawały się jej normalne, a nawet słuszne, było w rzeczywistości złe?
Z tych rozmyślań wyłonił się wniosek, który sprawił, że zadrżała. „Czy to możliwe, że między ludzkością i złem istnieje taki związek jak między oceanem i górą lodową pływającą po jego powierzchni? Zarówno ocean, jak i góra lodowa są z tego samego materiału. To, że góra lodowa wydaje się czymś odmiennym, wynika tylko stąd, że ma inny kształt. W rzeczywistości jest tylko drobną częścią ogromnego oceanu…
Nie można oczekiwać od ludzkości moralnego przebudzenia, tak jak nie można się spodziewać, że ludzie uniosą się nad ziemię, ciągnąc się za włosy. Moralne przebudzenie wymaga interwencji siły spoza rodzaju ludzkiego”.