Osiedle marzeń. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz страница 11
– Jestem tu jeszcze potrzebny? – zapytał Celtycki.
– Nie – odparł Mortka. – Proszę być pod telefonem, nie opuszczać miasta i pozostać do dyspozycji policji lub prokuratury.
Polityk nie zaszczycił go odpowiedzią. Po prostu odszedł.
– Trzeba tutaj przysłać techników – zwrócił się Mortka do stojącej nieopodal Suchej – wszystko sfotografować, zbadać.
– Czego szukamy?
– Nie wiem. Niech po prostu się tutaj rozejrzą.
– Nie ma laptopa – zauważyła Sucha, wskazując na kabel od zasilacza.
Mortka spojrzał na nią z uznaniem. Była dobra. Bystra i spostrzegawcza. Komisarz wykluczył wstępnie motyw rabunkowy, ale może zbyt wcześnie. Tylko dlaczego ktoś miałby napadać Zuzannę? Dlaczego o tej porze, z samego rana?
– Może jest w walizce? Przypilnuj, żeby to jak najszybciej sprawdzić.
Opuścił pokój i przeszedł do kuchni. Tam już czekały na niego trzy dziewczyny: młode, ładne studentki. Był pod wrażeniem tego, że mimo wczesnej pory zdążyły się umalować. Za jego czasów spało się do południa, a na zajęcia się szło albo nie. Ale on był facetem. Kobiety pewnie postępowały inaczej. No i może, pomyślał kwaśno, takie zachowanie było przyczyną tego, że pracował w policji, zamiast robić karierę w palestrze.
– Przygotować panu coś do picia? Herbaty, kawy? – zapytała jedna z nich, ruda studentka o piegowatym nosie i kręconych włosach. Uświadomił sobie, że była pierwszą osobą na tym osiedlu, która potraktowała go z jakąś życzliwością.
– Nie. – Przyjrzał się dziewczynom. Siedziały przy stole ze zwieszonymi głowami. Jedna cicho płakała, ostrożnie wycierając łzy złożoną w rożek chusteczką. – Panie Marta, Anna i Izabela? – zapytał, wskazując każdą palcem.
– Tak – potwierdziły cicho, a ta od chusteczki, Iza, nieoczekiwanie straciła panowanie nad sobą. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, a drobinki tuszu malowały na jej twarzy pofalowane, nierówne linie. Ruda Marta rzuciła się do niej, mocno przytuliła i zaczęła szeptać do ucha: „Spokojnie, spokojnie”, chociaż sama pobladła, a usta drgały przy każdym słowie. Wszystkie trzy nagle wydały się Mortce drobne i kruche jak laleczki z porcelany.
Opuścił kuchnię. Stanął w przedpokoju i wsłuchiwał się w dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia płacz. Poczuł, jak ktoś chwyta go za dłoń. Odwrócił się. Ostatnia z dziewczyn, Anna, stała obok niego. Sięgała mu do ramienia. Pociągnęła za sobą, prowadząc do kolejnego pokoju. Takiego samego jak ten, który zajmowała Zuzanna. Podobnej wielkości, z identycznymi meblami. Tylko tutaj było więcej pluszaków, kosmetyków i zwisających z drzwi otwartej szafy fantazyjnych bluzek i sukienek. Anna usiadła na łóżku, wciąż ściskając Mortkę za rękę. Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Siądzie pan obok mnie? – poprosiła.
Zajął wskazane mu miejsce. Teraz dzieliło ich nie więcej niż dwadzieścia centymetrów. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię i oddychała głęboko.
– Przepraszam – odezwała się po chwili.
– Nie ma za co.
– Od nich nic by się pan nie dowiedział. Iza jak zacznie płakać, to… – brakowało jej słowa, żeby zakończyć zdanie. Uśmiechnęła się przepraszająco. – A pan chciał porozmawiać?
– Chciałem.
– To proszę. Jestem.
Dziewczyna oderwała głowę od jego ramienia. Była teraz spokojniejsza, bardziej opanowana. A przynajmniej takie starała się sprawiać wrażenie. Ciągle jednak trzymała go za rękę. Zauważył, że paznokcie ma pomalowane na perłowy kolor.
– Długo mieszkałyście razem?
– Ponad rok.
– Tutaj?
– Tak.
– Pochodzicie z jednego miasta? Studiowałyście razem?
– Nie. I nie znałyśmy się wcześniej. Ja studiuję prawo na UW, Zuza dziennikarstwo. Studiowała. – Otworzyła usta i zamarła, jakby kołek jej stanął w gardle. – Kurwa, jak to brzmi. Czas przeszły. Nie mogę uwierzyć. A to dziwne, bo nawet się nie przyjaźniłyśmy. Tak tylko mijałyśmy się w tym mieszkaniu.
– Nie rozmawiałyście?
– Tyle co w kuchni. Albo krzyczałyśmy jedna na drugą, żeby wyszła wreszcie z łazienki. Jak to dziewczyny. Tak to każda z nas przesiadywała w swoim pokoju.
– Nie integrowałyście się? Nie robiłyście imprez?
– Pan Celtycki zabronił. Raz, jak zrobiłyśmy, a oni wtedy wyjechali, to sąsiedzi naskarżyli.
– I co?
– Prawie nas wyrzucił. Ale była awantura. Nawet ojciec tak na mnie nigdy nie krzyczał. A on jest srogi.
Dziewczyna sięgnęła drugą dłonią za Mortkę i wzięła pluszaka, szarego miśka, którego położyła sobie natychmiast na kolanach i zaczęła drapać po głowie.
– Miała chłopaka?
– Aha… Z jej studiów, Aleks. Fajny taki.
– Mieszka tutaj? – zapytał Mortka. W głowie miał już kolejny scenariusz, w którym sprawcą zabójstwa jest zazdrosny chłopak. Może o rysie psychopatycznym. To by się nawet zgadzało. Spotkali się poprzedniego wieczora, pokłócili. Mógł ją nawet uderzyć. Dziewczyna wraca do siebie, płacze całą noc, a potem postanawia wyjechać. Chłopak widzi ją z okna (tylko z jakiego powodu sam nie śpi?), wybiega. Chce ją powstrzymać. Kolejna kłótnia, cios nożem. Ale dlaczego miałby wziąć ze sobą ostrze, skoro biegł do swojej dziewczyny?
– To znaczy w Warszawie?
– Na osiedlu – sprecyzował komisarz.
– Na osiedlu to nie. Wynajmuje mieszkanie gdzieś po drugiej stronie.
– Na Pradze?
– Chodziło mi o drugą stronę metra. O Bielany – uśmiechnęła się słabiutko. – Przepraszam, nie jestem stąd. Wszystko mi się miesza.
– Też nie jestem stąd – pocieszył ją Mortka, myśląc, że scenariusz z chłopakiem zabójcą właśnie legł w gruzach. – I też studiowałem prawo.
– Naprawdę?
– No.