Trzeci klucz. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzeci klucz - Ю Несбё страница 14
Ivarsson opuścił rękę akurat w momencie, gdy niskie słońce zniknęło za chmurą i wielki prostokąt światła na ścianie z tyłu powoli zgasł. W sali konferencyjnej zapadła grobowa cisza. Ivarsson nabrał powietrza i ofensywnie przeniósł ciężar ciała na palce.
– Na szczęście zachowaliśmy kartę atutową na koniec. – Naczelnik Wydziału Napadów przerzucił ostatnią kartkę na tablicy. „WYWIADOWCY”. – Wam, spoza Wydziału Napadów, powinniśmy być może wyjaśnić, że zawsze, gdy mamy film z napadu, od razu włączamy do sprawy wywiadowców. W siedmiu wypadkach na dziesięć dobre nagranie wideo ujawni, kim jest bandyta, jeśli to któryś z naszych starych znajomych.
– Nawet jeśli są zamaskowani? – spytał Weber.
Ivarsson kiwnął głową.
– Dobry wywiadowca rozpozna starego znajomego po budowie ciała, gestach, głosie, sposobie, w jakim mówi podczas napadu, po wszystkich tych drobnych rzeczach, których nie da się ukryć pod maską.
– Ale nie wystarczy wiedzieć, kto to jest – wtrącił zastępca Ivarssona, Didrik Gudmundson. – Musimy…
– No właśnie – przerwał mu Ivarsson. – Musimy mieć dowody. Bandyta może przeliterować swoje nazwisko do kamery, lecz dopóki jest zamaskowany i nie pozostawi żadnych śladów technicznych, to prawnie nie posuniemy się o krok.
– Ilu więc z tych siedmiu, których rozpoznajecie, dostaje wyrok? – spytał Weber.
– Niektórzy – odparł Gudmundson. – Ale mimo to dobrze jest wiedzieć, kto dokonał napadu, nawet jeśli udaje im się ujść wolno. Mamy dzięki temu okazję nauczyć się czegoś o ich sposobach i metodach działania. I następnym razem ich łapiemy.
– A jeśli nie ma następnego razu? – spytał Harry.
Zauważył, jak dwie wyraźne żyły nad uszami Ivarssona grubieją, gdy naczelnik wybuchnął śmiechem.
– Mój drogi ekspercie od morderstw – odparł Ivarsson wciąż z rozbawieniem w głosie. – Jeśli rozejrzysz się dokoła, zobaczysz, że większość z tu obecnych śmieje się pod nosem z twojego pytania. To dlatego, że bandyta, któremu powiedzie się napad, zawsze, ale to zawsze, decyduje się na ponowne działanie. To takie nieuchronne prawo ciążenia w odniesieniu do napadów na bank.
Ivarsson wyjrzał przez okno, pozwolił sobie na kolejny krótki wybuch śmiechu, a potem obrócił się na pięcie.
– Skończmy już z tym nauczaniem dla dorosłych i sprawdźmy, czy mamy kogoś na oku. Ola?
Ola Li spojrzał na Ivarssona, niepewny, czy ma wstać, czy nie, w końcu zdecydował, że będzie mówił siedząc.
– No tak. Dyżurowałem w weekend. Gotowy zmontowany film mieliśmy już o ósmej wieczorem w piątek, wezwałem więc wywiadowców, którzy byli na służbie, do House of Pain, by go obejrzeli. Ci, którzy akurat nie mieli dyżuru, zostali wezwani w sobotę. W sumie wywiadowców było trzynastu, pierwszy w piątek o ósmej, a ostatni…
– Dobrze, dobrze, Ola – przerwał mu Ivarsson. – Po prostu powiedz, co stwierdziliście.
Ola roześmiał się nerwowo. Zabrzmiało to jak krzyk mewy.
– Słuchamy.
– Espen Vaaland jest na zwolnieniu – powiedział Ola. – To on zna najwięcej ludzi z tego środowiska. Jutro postaram się go ściągnąć.
– Co nam próbujesz powiedzieć?
Spojrzenie Oli błyskawicznie omiotło stół.
– Niewiele – odparł cicho.
– Ola wciąż jest stosunkowo świeży – powiedział Ivarsson. Harry widział, jak mięśnie szczęki zaczęły mu pracować. – Dla niego liczy się tylko identyfikacja ze stuprocentową pewnością, co oczywiście jest bardzo cenne. Ale to trochę zbyt duże oczekiwania, kiedy rabuś…
– Zabójca.
– …jest zamaskowany od stóp do głów, średniego wzrostu, gębę trzyma na kłódkę, próbuje się poruszać nietypowo i nosi za duże buty. – Głos Ivarssona nabrał mocy. – Przedstaw więc nam raczej całą listę, Ola. Kto wchodzi w grę?
– Nikt nie wchodzi w grę.
– Ależ musi być ktoś!
– Nie ma – odparł Ola Li i przełknął ślinę.
– Próbujesz nam powiedzieć, że nikt nie miał żadnej podpowiedzi? Żaden z naszych donosicieli, żaden ze szczurów poczytujących sobie za honor codzienny kontakt z najgorszymi szumowinami Oslo, żaden z tych gorliwych nosów, które w dziewięciu na dziesięć wypadków słyszą jakieś plotki o tym, kto prowadził samochód, kto niósł worki z pieniędzmi, kto stał na czatach przy drzwiach – żaden z nich nagle nie chce nawet zgadywać?
– Owszem, zgadywali – odparł Ola. – Padło sześć nazwisk.
– No to wyduśże je wreszcie z siebie, człowieku!
– Sprawdziłem wszystkich. Trzech siedzi. Jednego któryś z wywiadowców widział w chwili napadu na Plata. Jeden przebywa w Pattai w Tajlandii, sprawdziłem. No i został jeszcze jeden, którego wymieniali wszyscy wywiadowcy, ponieważ budową ciała przypominał tego bandytę i napad był przygotowany tak profesjonalnie. To Bjørn Johansen z gangu Tveita.
– I co?
Ola wyglądał tak, jakby miał ochotę schować się pod stół.
– Leży w szpitalu Ullevål. Miał w piątek operację na auris alatae.
– Auris alatae?
– Odstające uszy – stęknął Harry, wycierając z brwi krople potu. – Ivarsson wyglądał tak, jakby zaraz miał eksplodować.
– Akurat minąłem dwadzieścia jeden. – Głos Halvorsena odbił się od ścian. W tak wczesne popołudnie mieli siłownię w piwnicy Budynku Policji niemal wyłącznie dla siebie.
– Pojechałeś na skróty czy jak?
Harry zacisnął zęby i zdołał jeszcze odrobinę zwiększyć częstotliwość ruchu pedałami. Wokół jego roweru treningowego zdążyła się już wytworzyć kałuża potu, natomiast Halvorsen miał ledwie wilgotne czoło.
– To znaczy, że stoicie na niczym? – spytał Halvorsen bez najmniejszych oznak zadyszki.
– Jeżeli w tym, co Beate Lønn powiedziała na koniec, nie ma nic istotnego, to rzeczywiście mamy niewiele.