Imię róży. Wydanie poprawione przez autora. Умберто Эко
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Imię róży. Wydanie poprawione przez autora - Умберто Эко страница 25
– Czemu?
– Myślę bowiem, że byli tak cnotliwi, iż dzisiaj przebywają w królestwie niebieskim i kontemplują oblicze Boskie, jeśli ta odpowiedź może cię zadowolić. Co się tyczy kaganków, zobaczymy, czy tam są. Jeśli zaś chodzi o maści, o których opowiadał nasz szkłodziej, są łatwiejsze sposoby wywoływania wizji i Seweryn zna je bardzo dobrze, miałeś dzisiaj sposobność to stwierdzić. Że jednak w opactwie chcą, by nikt nocą nie zapuszczał się do biblioteki, i że wielu mimo to próbowało i próbuje nadal – to pewna.
– A co nasza zbrodnia ma wspólnego z tą historią?
– Zbrodnia? Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że Adelmus sam się zabił.
– Ale dlaczego?
– Pamiętasz, jak rano zauważyłem wysypisko nieczystości? Kiedy pokonywaliśmy zakręt, nad którym panuje baszta wschodnia, dostrzegłem w tym miejscu ślady osunięcia się ziemi; część terenu, mniej więcej stamtąd, gdzie gromadzą się nieczystości, osunęła się aż pod basztę. I właśnie dlatego dzisiejszego wieczoru, kiedy patrzyliśmy z góry, zdawało mi się, że nieczystości są mało okryte śniegiem albo że jest to śnieg ledwie wczorajszy, a nie z poprzednich dni. Jeśli chodzi o zwłoki Adelmusa, opat powiedział nam, że były poszarpane przez skały, a przecież pod basztą wschodnią, tam gdzie schodzi stromo mur, rosną sosny. Skały są natomiast właśnie w miejscu, gdzie lico muru się kończy, tworząc coś w rodzaju stopnia; dalej zaczyna się spadzistość z nieczystościami.
– Co z tego?
– To, że sam pomyśl, czy nie bardziej… jak by to rzec… czy nie mniej kosztuje nasz umysł myśleć, że Adelmus, z przyczyn wymagających jeszcze wyjaśnienia, rzucił się sponte sua39 z balustrady muru, odbił się od skał i martwy już lub ranny runął w nieczystości Zresztą lawina strącona huraganem, który wiał tamtego wieczoru, spowodowała przemieszczenie pod basztę wschodnią i nieczystości, i części gruntu, i ciała biednego mniszka.
– Czemu powiedziałeś, że to rozwiązanie mniej kosztuje nasz umysł?
– Kochany Adso, nie należy mnożyć objaśnień i przyczyn, jeśli nie ma po temu nieodpartej konieczności. Gdyby Adelmus wypadł z baszty wschodniej, musiałby jakoś znaleźć się w bibliotece, a przedtem ktoś musiałby zadać mu cios, by nie stawiał oporu, jakimś sposobem wspiąć się, dźwigając ciało bez życia aż do okna, otworzyć je i wyrzucić nieszczęśnika. Przy mojej hipotezie natomiast wystarczy Adelmus, jego chęć i lawina. Można wyjaśnić wydarzenie, wykorzystując mniejszą ilość przyczyn.
– Czemu miałby się zabijać?
– Czemu mieliby zabijać jego? Tak czy inaczej, trzeba znaleźć powody. A że były, wydaje mi się rzeczą niewątpliwą. W Gmachu oddycha się powietrzem niedomówień, wszyscy coś przemilczają. Na razie zebraliśmy nieco podejrzeń, prawdę mówiąc, raczej nieokreślonych, dotyczących jakiegoś dziwnego związku między Adelmusem a Berengarem. Chcę powiedzieć, że będziemy mieli na oku pomocnika bibliotekarza.
Kiedy tak gawędziliśmy, oficjum nieszporów dobiegło końca. Słudzy wracali do swoich prac, zanim udadzą się na wieczerzę, mnisi zaś skierowali się do refektarza. Niebo było teraz mroczne i zaczęło padać. Był to śnieg leciutki, maleńkie, puszyste płatki, musiał sypać przez znaczną część nocy, ponieważ następnego ranka cała równia pokryta była bielutkim całunem, o czym opowiem dalej.
Byłem głodny i z ulgą przyjąłem myśl o udaniu się do stołu.
Kompleta
Kiedy to Wilhelm i Adso kosztują lubej gościnności opata i gniewnej rozmowy z Jorge
Refektarz oświetlony był wielkimi łuczywami. Mnisi zasiadali za rzędem stołów, nad którymi górował stół opata, ustawiony prostopadle do tamtych na obszernym podium. Po przeciwnej stronie zajął już miejsce za pulpitem mnich, który będzie czytał podczas wieczerzy. Opat czekał na nas przy fontance, z białą serwetą, by otrzeć nam dłonie po myciu podług starodawnych rad świętego Pachomiusza.
Opat zaprosił Wilhelma do swojego stołu i oznajmił, że tego wieczoru, zważywszy na to, iż ja też jestem nowo przybyłym gościem, skorzystam z takiego samego przywileju, aczkolwiek jestem tylko benedyktyńskim nowicjuszem. W następne dni – wyjaśnił po ojcowsku – będę mógł zasiąść do stołu z mnichami albo, jeśli mój mistrz powierzy mi jakieś zadanie, wpaść, przed posiłkiem lub po nim, do kuchni, gdzie kucharze już się o mnie zatroszczą.
Mnisi stali teraz przy stołach, nieruchomi, z kapturami opuszczonymi na twarze i dłońmi ukrytymi pod szkaplerzami. Opat podszedł do swego stołu i wyrecytował Benedicite. Kantor przy pulpicie zaintonował Edent pauperes. Opat dał swoje błogosławieństwo i wszyscy usiedli.
Reguła naszego fundatora przewiduje posiłek nader skąpy, lecz pozostawia opatowi decyzję co do tego, ile pokarmu naprawdę potrzebują mnisi. Z drugiej strony w dzisiejszych czasach w naszym zakonie patrzy się pobłażliwym okiem na przyjemności stołu. Nie mówię już nawet o tych opactwach, które niestety zmieniły się w jaskinie żarłoków; ale również te natchnione zasadami pokuty i cnoty dostarczają mnichom, których przeznaczeniem są prawie zawsze najcięższe znoje umysłu, strawę nie tyle wykwintną, ile pożywną. Poza tym stół opata korzysta zawsze z przywilejów, również dlatego, że nierzadko zasiadają za nim szacowni goście, opactwa zaś dumne są z produktów swojej ziemi i zagród, a także z biegłości kucharzy.
Posiłek mnichów przebiegał jak zwykle w milczeniu, a porozumiewano się między sobą wyłącznie naszym zwykłym alfabetem palców. Nowicjusze i mnisi młodsi obsługiwani są wcześniej, w miarę jak dania przeznaczone dla wszystkich schodzą ze stołu opata.
Przy opacie siedzieli oprócz nas Malachiasz, klucznik i dwaj najstarsi mnisi, Jorge z Burgos, ślepy starzec, którego poznałem już w skryptorium, oraz bardzo podeszły w leciech Alinard z Grottaferraty, prawie stuletni, chromający, z wyglądu nader wątły i – jak mi się zdaje – nieobecny duchem. Powiedział nam opat, że już za czasów jego nowicjatu Alinard tu był i że pamięta co najmniej osiemdziesiąt lat wydarzeń. Wyjawił nam to półgłosem, na samym początku, gdyż potem zastosowaliśmy się do obyczaju naszego zakonu i w milczeniu śledziliśmy tekst, który nam czytano. Lecz jak rzekłem, przy stole opata dozwolona była pewna swoboda, toteż zdarzało się nam chwalić dania, które podawano, sam opat zaś sławił swoją oliwę i wino. A raz, nalewając do kielichów, przypomniał nam te ustępy reguły, w których święty fundator zauważył, że wprawdzie wino nie przystoi mnichom, ale skoro w naszych czasach nie da się przekonać mnichów, by nie pili, niechaj chociaż nie piją na umór, ponieważ wino skłania do apostazji nawet mędrców, o czym przypomina Eklezjastyk. Benedykt, mówiąc „w naszych czasach”, miał na myśli swoje, dzisiaj jakże już odległe: wystawmy sobie, jak to musiało być w dniach, kiedy wieczerzaliśmy w opactwie, po takim upadku obyczajów (i nie mówię już o czasach moich, kiedy piszę te słowa; wspomnę tylko, że tutaj, w Melku, największą pobłażliwość znajduje piwo!); w sumie piło się bez przesady, ale nie bez ochoty.
Jedliśmy
39
Z własnej woli (łac.).