Imię róży. Wydanie poprawione przez autora. Умберто Эко

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Imię róży. Wydanie poprawione przez autora - Умберто Эко страница 28

Imię róży. Wydanie poprawione przez autora - Умберто Эко

Скачать книгу

z bardziej zrozumiałych względów. Potem odparł szybko:

      – Był, ma swoje miejsce w pierwszym rzędzie, tuż po mojej prawej stronie.

      – Oczywiście – rzekł Wilhelm – to wszystko niczego nie oznacza. Nie sądzę, by ktoś, chcąc znaleźć się w chórze, przemknął się tyłami absydy, a zatem trup może tu już być od kilku godzin, nawet od chwili, kiedy wszyscy udali się na spoczynek.

      – Zapewne, pierwsi słudzy wstają razem ze świtem i dlatego znaleźli go dopiero teraz.

      Wilhelm pochylił się nad zwłokami jak człowiek, który przywykł do zajmowania się nimi. Umoczył w skopku szmatkę, która leżała obok, i dokładniej obmył lico Wenancjusza. W tym czasie inni mnisi cisnęli się, przerażeni, tworząc rozkrzyczany krąg, któremu dopiero opat nakazał milczenie. Przepchnął się przezeń Seweryn, który z urzędu zajmował się w opactwie ciałami nieboszczyków, i pochylił się obok mego mistrza. Ja, chcąc usłyszeć rozmowę i pomóc Wilhelmowi, który potrzebował nowej czystej szmatki zamoczonej w wodzie, dołączyłem do nich, przezwyciężając przerażenie i odrazę.

      – Czy widziałeś kiedy topielca? – spytał Wilhelm.

      – Wielekroć – odparł Seweryn. – I jeśli dobrze odgaduję, co masz na myśli, chodzi ci o to, że wyglądają oni inaczej, że ich twarze są obrzmiałe.

      – Tak więc ten człowiek był już martwy, kiedy ktoś wrzucił go do kadzi.

      – Czemu miałby to uczynić?

      – Czemu miałby go zabić? Mamy przed sobą dzieło umysłu wywichniętego. Lecz teraz trzeba zobaczyć, czy na ciele są jakieś rany albo stłuczenia. Może by przenieść ciało do łaźni, rozebrać, obmyć i obejrzeć. Rychło dołączę do ciebie.

      I podczas gdy Seweryn, po uzyskaniu pozwolenia opata, kazał świniarzom przenieść ciało, mój mistrz poprosił, by mnichom nakazano powrócić do chóru tą samą drogą, którą przyszli, i żeby słudzy odeszli w ten sam sposób, tak by to miejsce pozostało puste. Opat nie spytał o powody tego pragnienia i spełnił prośbę. Zostaliśmy więc sami obok kadzi – z której podczas makabrycznej operacji wydobywania zwłok wychlusnęła krew, barwiąc na czerwono śnieg, roztopiony w wielu miejscach wskutek rozlania wody – i obok wielkiej ciemnej plamy, tam gdzie leżał trup.

      – Ładny pasztet – rzekł Wilhelm, wskazując na gmatwaninę śladów pozostawionych przez mnichów i sługi. – Śnieg, mój drogi Adso, jest wybornym pergaminem, na którym ludzkie ciała pozostawiają pismo doskonale czytelne. Lecz tutaj mamy tylko marnie zeskrobany palimpsest i być może nie wyczytamy niczego ciekawego. Między tym miejscem a kościołem biegało mnóstwo mnichów, między tym miejscem a chlewem i oborami wędrowali tłumem słudzy. Jedyną przestrzenią nienaruszoną jest ta między chlewami a Gmachem. Zobaczmy, czy znajdziemy tam coś ciekawego.

      – Ale co chcesz znaleźć? – spytałem.

      – Skoro nie rzucił się sam do kadzi, ktoś go przyniósł, jak sądzę, już martwego. A kto niesie ciało, pozostawia głębokie ślady w śniegu. Szukaj więc dokoła śladów, które wydadzą ci się odmienne od śladów pozostawionych przez tych rozwrzeszczanych mnichów, co to zniszczyli nasz pergamin.

      Tak uczyniliśmy. I od razu powiem, że to ja, niechaj Bóg uchroni mnie od próżności, znalazłem coś między kadzią a Gmachem. Były to odciski ludzkich stóp, dosyć głębokie, biegnące przez obszar nietknięty poza tym ludzką stopą i, jak zauważył od razu mój mistrz, nie tak wyraźne jak ślady pozostawione przez mnichów i sługi – znak, że jakiś czas temu okrył je śnieg. Lecz tym, co wydało mi się bardziej godne zainteresowania, był fakt, że między owymi odciskami stóp rysował się ślad nieprzerwany, jakby jakiejś rzeczy ciągniętej przez tego, który zostawił odciski. Krótko mówiąc, była to smuga prowadząca od kadzi do tych drzwi refektarza, które mieściły się między południową a wschodnią basztą Gmachu.

      – Refektarz, skryptorium, biblioteka – rzekł Wilhelm. – Raz jeszcze biblioteka. Wenancjusz poniósł śmierć w Gmachu, i to najpewniej w bibliotece.

      – Czemu właśnie w bibliotece?

      – Staram się wejść w rolę mordercy. Jeśli Wenancjusz poniósł śmierć, został zabity w refektarzu, kuchni albo skryptorium, czemu go tam nie pozostawić? Lecz jeśli zginął w bibliotece, należało przenieść go w inne miejsce, bądź dlatego, że w bibliotece nigdy nie zostałby odnaleziony (a może mordercy zależało właśnie na tym, by odnaleziony został), bądź dlatego, że morderca pewnie nie pragnie, by uwaga skupiła się na bibliotece.

      – A czemu mordercy miałoby zależeć na tym, by trup został odkryty?

      – Nie wiem, wysuwam hipotezy. Któż ci powiedział, iż morderca pozbawił Wenancjusza życia dlatego, że jego właśnie nienawidził? Mógł zabić go zamiast kogokolwiek innego, po to tylko, by pozostawić znak, by coś w ten sposób zaznaczyć.

      – Omnis mundi creatura quasi liber et scriptura51 – szepnąłem. – Lecz o jaki znak mogłoby chodzić?

      – Tego właśnie nie wiem. Lecz nie zapominajmy, że są znaki, które na znaki nie wyglądają, i są takie, które nie mają sensu, jak ple-ple lub bla-bla-bla…

      – Byłoby rzeczą straszliwą – rzekłem – zamordować człowieka po to, żeby oznajmić: bla-bla-bla!

      – Byłoby rzeczą straszliwą – odparł Wilhelm – zabić człowieka nawet po to, żeby powiedzieć: Credo in unum Deum52.

      W tym momencie dołączył do nas Seweryn. Trup został obmyty i starannie obejrzany. Żadnej rany, żadnego stłuczenia na głowie. Śmierć jakby przez czary.

      – Jakby z kary Boskiej? – spytał Wilhelm.

      – Może – odparł Seweryn.

      – Lub od trucizny?

      Seweryn zawahał się.

      – Może być i tak.

      – Czy masz w swojej pracowni trucizny? – spytał Wilhelm, kiedy szliśmy w stronę szpitala.

      – Lecz zależy, co rozumiesz przez trucizny. Niektóre substancje w małych dawkach są zbawienne, w nadmiernych zaś prowadzą do zgonu. Jak każdy dobry herborysta, przechowuję je i stosuję roztropnie. W moim ogródku uprawiam na przykład walerianę. Kilka kropel w naparze z innych ziół uspokaja serce, które bije nierówno. Przedawkowanie prowadzi do odrętwienia i zgonu.

      – I nie zauważyłeś na zwłokach śladów jakiejś szczególnej trucizny?

      – Żadnych. Lecz wiele trucizn nie pozostawia śladów.

      Dotarliśmy do szpitala. Ciało Wenancjusza, obmyte w łaźni, zostało tu przeniesione i spoczywało na wielkim stole w pracowni Seweryna; alembiki i inne instrumenty ze szkła i palonej gliny nasunęły mi na myśl (lecz znałem to tylko z pośrednich opowieści) laboratorium alchemika. Na długich półkach, rozmieszczonych wzdłuż zewnętrznej ściany, stały szeregiem flaszki, dzbany, naczynia

Скачать книгу


<p>51</p>

Każde na kwiecie stworzenie jakoby księga i pismo (łac.).

<p>52</p>

Wierzę w Boga jedynego (łac.).