Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2. Zbigniew Nienacki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2 - Zbigniew Nienacki страница 6
— Przyszedłem, aby złożyć zeznanie — powiedział. — To ja zabiłem te dwie dziewczyny.
Spodziewał się, że po tych słowach Korejwo krzyknie gromko, ze wszystkich pokojów posterunku wybiegną milicjanci, zakują go w kajdanki i opierającego się — zamierzał się szarpać i opierać — zawloką do pokoju przesłuchań. Ale Korejwo pogłaskał dłonią swoje małe wąsiki — ostatnio zapuścił wąsy — westchnął i rzekł:
— Zaczekajcie, dziadku, w poczekalni przy drzwiach wejściowych. Tam jest popielniczka, zapalić można. Kapitan Śledzik, który prowadzi sprawę zabójstwa tych dziewczyn, jest w tej chwili zajęty. Jak będzie wolny, poprosi was do siebie.
Zasiadł Erwin Kryszczak w poczekalni z popielniczką. Była tam już jakaś stara babina, popłakująca cicho z powodu gęsi, które jej ktoś ukradł z pastwiska. Chciał jej Kryszczak powiedzieć, czemu to zjawił się na posterunku i czeka teraz w pokoju z popielniczką, że jest strasznym zbrodniarzem, a kradzież gęsi niczym jest w porównaniu z czynami, które popełnił. Babina zapewne z krzykiem przerażenia wybiegłaby z posterunku, pozostawiając swemu losowi sprawę skradzionych gęsi. Ale do babiny nic chyba nie docierało. Już po pierwszych słowach Kryszczaka głośniej zaczęła płakać i przerwała mu narzekaniem na złodzieja:
— Dwie dziewczyny? — rozmyślała głośno, pochlipując. — Może to one ukradły moje gęsi. Takich dziewczyn to i zabić nie szkoda.
Obraził się na nią Kryszczak, jeszcze bardziej wyprostował plecy, nadał swej twarzy wyraz surowości i powagi. „Zadrżysz przede mną z trwogi, gdy o mnie prawdę usłyszysz” — myślał z gniewem o starszym sierżancie, który kazał mu czekać w pokoju z popielniczką. I robił się coraz bardziej zły, gdyż choć w pokoju znajdowała się popielniczka, to on nie mógł z niej korzystać, ponieważ nie miał papierosów.
Minął kwadrans zanim w poczekalni zjawił się kapitan Śledzik i poprosił Kryszczaka do pokoju na piętrze, który mu przydzielono na czas śledztwa.
— To wy, podobno, zabiliście te dwie dziewczyny — zagadnął obojętnie do Kryszczaka, wskazując mu krzesło przed swoim biurkiem i częstując papierosem.
— Tak. Zadusiłem. Obydwie — przytaknął Erwin Kryszczak. — A wy nawet mnie nie podejrzewaliście.
Śledzik zasiadł za biurkiem, rozłożył na nim czystą kartkę papieru, wyjął z kieszeni długopis, zanotował imię i nazwisko Kryszczaka, datę i miejsce urodzenia. Następnie zadał mu kilka pytań i jego wypowiedź zaczął zapisywać w protokole.
Erwin Kryszczak opowiadał ze szczegółami. Dzień po dniu, godzina po godzinie, a nawet minuta po minucie — jak to nosił się najpierw z zamiarem zbrodni, potem zaś owe zbrodnie zrealizował. Dokładnie też rozwodził się nad tym, jaką to szczególną przyjemność sprawiało mu zabijanie owych dziewcząt, oglądanie i dokonywanie gwałtów. A tak był pochłonięty dobieraniem odpowiednich słów dla zobrazowania swoich czynów, że nie zauważył, iż w pewnym momencie dłoń kapitana Śledzika zawisła wraz z długopisem w powietrzu i trwała tak, wsparta na łokciu. Kiedy zaś skończył i z pokorą pochylił głowę, zapytał go grzecznie kapitan Śledzik:
— A macie wy, dziadku, na powrotny bilet do Skiroławek?
Kryszczak miał uczucie, że nagle ktoś mu na plecy zwalił korzec żyta. Aż ugiął się, zgarbił, łzy zakręciły mu się w oczach. W tym momencie kapitan Śledzik przeniknął do jego najskrytszych myśli i zrobiło mu się żal starca.
— Coś mi się zdaje, że ostatni autobus do Skiroławek już odszedł. Wobec tego odwieziemy was samochodem z napisem „Milicja”.
— W kajdankach? — odrobina radości zabrzmiała w głosie Kryszczaka.
— Nie, dziadku — pokręcił głową Śledzik. — W kajdankach przywozimy na posterunek. Odwozimy zaś już bez kajdanek.
Do Skiroławek powrócił Kryszczak w samochodzie z napisem „Milicja”. Wysiadł przed swoją zagrodą, z synami i synowymi nie chciał rozmawiać i zaraz położył się do łóżka. Odmówił jedzenia i pragnął umrzeć z rozpaczy i wstydu. Całą noc nie spał, aż do południa leżał w łóżku czekając na śmierć, która jednak nie przyszła. Wtedy po południu Erwin Kryszczak podniósł się z łóżka, zjadł rosół z makaronem i poszedł na ławeczkę przed sklepem, gdzie czekał na niego cieśla Sewruk, młody Galembka, Franek Szulc i Antek Pasemko.
Jak zwykle usiadł na ławeczce, przyjął od Sewruka napoczętą butelkę piwa, napił się, otarł usta wierzchem dłoni i oświadczył:
— Złożyłem wczoraj na milicji swoje zeznania. Powiedziałem im, że tej strasznej zbrodni nie mógł dokonać nikt ze Skiroławek. Zrobił to ktoś obcy, najpewniej z zagranicy.
I tak wieść o zeznaniu Erwina Kryszczaka szybko rozeszła się po wiosce. W serca ludzkie wstąpiła zaraz radość i ogarnęło je poczucie ogromnej ulgi. Bo tak to już jest, że jak się coś złego stanie, to najprzyjemniej myśleć, że uczynił to ktoś obcy, najpewniej z zagranicy.
Dziwnie też bywa z ludzką pamięcią. Dopóki po wsi kręcili się ludzie w milicyjnych mundurach i od zagrody do zagrody chodził kapitan Śledzik, pamięć ludzka ożywała i potrafiła zagłębiać się w daleką przeszłość. Ale gdy owe mundury zniknęły i przestał chodzić po wsi kapitan Śledzik, a nawet już nie co dzień urzędował na posterunku w Trumiejkach, pamięć ludzka usychała, wszystkie sprawy powoli pogrążały się w zapomnieniu. W dwa tygodnie po znalezieniu zwłok w dole po sadzonkach Koło Miłośników Tańca z cieślą Sewrukiem i Łarynem na czele nawet zabawę całonocną w remizie strażackiej zorganizowało, z bufetem dobrze w wódkę zaopatrzonym. Rankiem po zabawie krzyk się ogromny podniósł w wiosce, gdyż ktoś zobaczył za krzakami koło młyna leżącą sztywno czternastoletnią córkę Smugoniowej, z sukienką zadartą aż do piersi. Wątruch i kilku innych mężczyzn stanęło z daleka na straży, nikogo do ofiary nie dopuszczając, aby ślady nie zostały zadeptane. W ogromnym pośpiechu, na sygnale przyjechał natychmiast Korejwo i kapitan Śledzik. Jakież było ich zdumienie, gdy raptem czternastoletnia córka Smugoniowej podniosła się z ziemi, sukienkę wstydliwie obciągnęła i zataczając się, jeszcze wciąż pijana, pomaszerowała do domu. Chciał ją Śledzik przesłuchać, aby dowiedzieć się, kto i w jaki sposób na nią napadł i prawdopodobnie gwałtu dokonał, ale ona zeznawać nie chciała. Od ludzi życzliwych — a tych nigdzie nie brakuje — dowiedział się Śledzik, że to chłopaki Sewruka, młody Galembka i chyba dwóch innych po kolei na córce Smugoniowej się kładli, a ona ani nie protestowała i ani się im nie sprzeciwiała. Smugoniowa rozdarła się głośno na Śledzika, że milicja takimi sprawami się zajmuje, dochodzenia jakieś usiłuje robić, przez co porządną dziewczynę na oszczerstwa i plotki naraża. Doszło nawet do tego, że zaprzeczyła, jakoby jej córka była zgwałcona i leżała obnażona w krzakach koło młyna. To wszystko — jej zdaniem — źli ludzie oraz milicja wymyślili.
Śmiali się głośno ludzie w Skiroławkach z tej historii. A nie ma nic gorszego dla poważnej sprawy — jak ludzki śmiech i drwiny. W śmiechu utonęła pamięć o podwójnej zbrodni. Ilekroć bowiem powracał ktoś do tej sprawy, zaraz przypominano sobie historię córki Smugoniowej i ludzie śmiechem wybuchali.
O zielonym oplu, pani Turoń, Bruno Kriwce, familii Gruber i wielu innych sprawach
Dni