Zamęt. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zamęt - Vincent V. Severski страница 20

Zamęt - Vincent V. Severski Zamęt

Скачать книгу

Ma dużo do stracenia. A wart jest ryzyka, bo był zastępcą poprzedniego szefa GRU, ale został wycięty przez nowego po puczu Lebiedzia. Dlatego sprawa była utrzymywana w największej tajemnicy.

      – Fuck! – odezwała się Monika. – Ale zamęt!

      – Nooo… nieźle! – dodał Dima. – To jak się mamy do tego dobrać? Uff…

      – To dopiero początek zamętu. Olewski nawiązał w Moskwie kontakt z Kowalowem i ujawnił się jako… oficer CIA występujący pod legendą polskiego handlowca…

      – O ja…! – wybuchnął Dima i wszyscy się zaśmiali, ale nie był to śmiech radości. – Co za idiotyzm! Amerykanie o tym oczywiście nie wiedzieli?

      – Nie, nie wiedzieli. – Leski znów pokiwał głową, jakby sam nie wierzył w to, co mówi. – Wiadomo było, że Kowalow nie pójdzie na współpracę z polskim wywiadem, więc Olewski ciągnął dialog pod flagą CIA. Taką decyzję podjęło ówczesne kierownictwo, a było to dwa lata temu. Powstał problem, jak powiedzieć Amerykanom, że się pod nich podszyliśmy…

      – I Agencja ugrzęzła we własnym gównie – skomentował Dima. – Rozumiem, że nasi chcieli wprowadzić jankesów w gotową sprawę, żeby zyskać splendor albo coś ugrać politycznie i być gospodarzem, a tymczasem zwyczajnie przegrzali sprawę. Ja pierdolę! Jakim trzeba być debilem, żeby tak kalkulować!

      – Było i jest tak, jak mówisz, Dima. Wprowadzenie CIA do sprawy miało nastąpić właśnie w Pakistanie, bo Mocarz odmawiał jakichkolwiek kontaktów operacyjnych na terenie Rosji…

      – To zrozumiałe – przytaknęła Monika. – Braun… Khan, ten nasz rezydent, o tym wszystkim wiedział?

      – Braun obsługiwał też Olewskiego w Moskwie, więc Centrala uznała, że będzie robił to dalej w Pakistanie. Utrzymywał łączność z Warszawą, miał go zabezpieczać, odbierać materiały, przekazywać instrukcje i tak dalej… – ciągnął Leski, spoglądając w notatki. – Olewski nie mógł się zbliżać do naszej ambasady, żeby się nie zdekonspirować i nie przyciągnąć uwagi Pakistańczyków. Nie napracowali się, bo… wpieprzył nam się oddział jakiegoś Tygrysa i wszystko pomieszał.

      – Dlatego mówię, że mamy zamęt – obruszyła się Monika. – Tylko wciąż nie wiem, co to wszystko ma wspólnego z uwolnieniem Olewskiego? To jest bardzo ważne, nie przeczę, ale musimy się skoncentrować na znalezieniu dojścia do talibów, czyż nie? Zdaje się, że nie mamy czasu. – Spojrzała pytająco na Leskiego.

      Roman popatrzył na ładną, krótko obciętą dziewczynę o dużych zielonych oczach i pomyślał, że przez te wszystkie lata, odkąd ją zwerbował do pracy w wywiadzie, wciąż pozostaje tą samą zwinną, sprytną absolwentką ASP, z teczką rysunków pod pachą.

      Była naturalnym talentem do roli szpiega idealnego, a kogoś takiego Leski wciąż szukał. Umiejętność abstrakcyjnego myślenia, fantazja, poczucie harmonii, proporcji i porządku dawały jej coś, czego nie miał żaden inny oficer wywiadu. Postrzegała świat i najbliższe otoczenie jak artystka, w sposób twórczy, zauważała rzeczy oczywiste, których nie widział nikt inny.

      Leski kochał Monikę jak córkę, a Dimę jak zbuntowanego syna.

      – Myślę, że mamy dwa, trzy tygodnie – powiedział. – Takie są smutne statystyki, jeśli chodzi o porwanych. Dla terrorystów czas biegnie w dwie strony: potrzebują go na negocjacje i efekt medialny, ale jednocześnie wiedzą, że są namierzani…

      – Są namierzani, jeśli w ogóle mają być namierzeni – włączył się Dima. – W Pakistanie sprawy nie są takie oczywiste i tamtejsze służby czasami wykorzystują talibów jako oręż. A jeśli chodzi o negocjacje i efekt medialny, o którym mówisz, to jestem przekonany, że w takiej sytuacji wszystkim politykom i szefom służb zależy na tym, by zakładnicy jak najszybciej zginęli i nie sprawiali więcej kłopotów. Ot… takie kolejne ofiary wojny z terroryzmem. Za tydzień wszyscy zapomną, bo…

      – Jesteś wstrętnym cynikiem, Dima! – przerwała mu Monika i z niedowierzaniem pokręciła głową. – Roman! – Spojrzała na Leskiego, jakby szukała pomocy. – Od czego zaczynamy? Zajrzyj do tych swoich żółtych kartek. Jaki jest plan? Jedziemy do Pakistanu, tak?

      – Nie – odparł cicho Leski. – Nie mam jeszcze żadnego planu. Musimy go dopiero stworzyć, razem, tu i teraz. Jest tyle informacji, mnóstwo niewiadomych, a to wszystko zagmatwane i pełne sprzeczności. Nawet nie wiem, od czego zacząć. – Pokazał im rozłożone zapisane kartki. – Mogę tylko przypuszczać, że rozwiązanie jest w Pakistanie, ale… – zawiesił głos – klucza do zagadki powinniśmy szukać gdzie indziej. Rozmawiałem z naczelnikiem Błaszczykiem, to zdolny i przenikliwy umysł. Jako analityk uważa, że akcja w Pir Sohawa nie była zwykłym atakiem terrorystycznym. Nie wiemy, kogo talibowie zamordowali, może chodziło im o konkretne osoby, które tam przebywały. Jego zdaniem musiały być inne powody i ja się z nim zgadzam, a skoro my doszliśmy do takiego wniosku, to inni z pewnością też. Teraz rozpocznie się prawdziwa rozgrywka albo… połów w mętnej wodzie.

      – Ale tylko my wiemy o Olewskim i Kowalowie – włączył się Dima. – Jest zbyt wiele dziwnych zbiegów okoliczności, by mogło to być dziełem przypadku. Trzeba zacząć od Moskwy. Nie podoba mi się ta sprawa z Mocarzem. GRU to najtrudniejszy przeciwnik.

      – Też tak uważam. – Leski uśmiechnął się porozumiewawczo. – Polecisz do Rosji powęszyć wśród swoich byłych kontaktów. Może coś tam znajdziesz. Wiera?

      – Tam jest początek i koniec wszystkiego – przyznał Dima. – Jeśli w Moskwie nic nie znajdziemy, to znaczy, że to coś nie istnieje.

      Uśmiechnęli się wszyscy oprócz Moniki.

      – A co ja? – zapytała.

      – My mamy robotę tutaj – odpowiedział Roman. – I to ostrą. Miałem dzisiaj obserwację.

      22

      Była piękna słoneczna pogoda, krystaliczne niebo bez chmur. Dochodziła dziesiąta, kiedy biała toyota land cruiser pięła się wąską kamienistą drogą wzdłuż potoku rozcinającego jar.

      Tygrys siedział na dachu parterowego domu skleconego z ociosanych kamieni i przez lornetkę śledził samochód. Co jakiś czas kierował ją w niebo, by sprawdzić, czy w pobliżu nie kręci się dron.

      Po piętnastu minutach toyota wjechała na dziedziniec i stanęła pod rozciągniętą zieloną płachtą maskującą, która miała chronić przed obserwacją z powietrza.

      Najpierw wyskoczyło z samochodu dwóch bojowników z automatami i zajęło pozycje tuż przy nim, a po chwili wysiadło jeszcze dwóch mężczyzn: wysoki chudy starzec z długą białą brodą, ubrany w tradycyjny strój plemienny, i mężczyzna około pięćdziesiątki, w granatowej kurtce, ciemnych okularach i zielonej bejsbolówce.

      Tygrys już na nich czekał.

      Przywitali się jak pobożni muzułmanie, przeszli kilka metrów i zasiedli pod rozłożystą starą akacją, gdzie na dużym barwnym dywanie przygotowany

Скачать книгу