Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wspomnienie o przeszłości Ziemi - Cixin Liu страница 14

Автор:
Серия:
Издательство:
Wspomnienie o przeszłości Ziemi - Cixin  Liu s-f

Скачать книгу

opuszczał szpital, nie był przerażony. Jedyną emocją, którą odczuwał, była gorycz osamotnienia. Wzbierała w nim od dawna, ale powstrzymywała ją niewidzialna tama. Była to pewna równowaga, którą mógł znieść. Teraz jednak ta tama runęła i lata samotności przytłoczyły go niczym ciemny ocean. Tego było już za dużo.

      Chciał zobaczyć Cheng Xin.

      Bez wahania kupił bilet na samolot i jeszcze tego popołudnia poleciał do Szanghaju. Gdy zamówiona przez niego taksówka podjechała pod podany adres, jego zapał nieco osłabł. Powiedział sobie, że jako osoba, która ma wkrótce umrzeć, nie powinien jej niepokoić. Nie da jej nawet znać, że tu jest. Chciał tylko popatrzeć na nią z daleka, jak tonący, który próbuje wziąć ostatni oddech, zanim woda pochłonie go na zawsze.

      Stojąc przed bramą Akademii Technologii Kosmicznej, jeszcze bardziej się uspokoił. Widział teraz, jak nieracjonalnie się zachowywał w minionych kilku godzinach. Nawet jeśli Cheng Xin zdecydowała się na studia doktoranckie, do tej pory już by je skończyła i może nawet nie pracowała tutaj. Z rozmowy ze strażnikiem przed bramą dowiedział się, że w akademii jest zatrudnionych ponad dwadzieścia tysięcy osób, więc jeśli chciał kogoś znaleźć, musiał znać nazwę wydziału, na którym ten ktoś pracował. Skoro stracił kontakt z kolegami ze studiów, nie mógł podać strażnikowi żadnych dokładnych informacji.

      Zasłabł i zabrakło mu tchu, więc usiadł nieopodal bramy.

      Nadal było możliwe, że Cheng Xin tutaj pracuje. Zbliżał się koniec dnia pracy, zatem jeśli poczeka, może ją zobaczy.

      Brama akademii była bardzo szeroka. Na czarnym murze obok niej widniała wyryta dużymi złotymi znakami nazwa tej instytucji, która od czasu powstania bardzo się rozrosła. Czy do takiego dużego kompleksu nie prowadziłoby więcej wejść? Podniósł się z trudem i znowu zapytał strażnika. Rzeczywiście były jeszcze cztery inne wejścia.

      Powoli wrócił na swoje miejsce, usiadł i czekał. Nie miał wyboru.

      Rachunek prawdopodobieństwa był niepomyślny. Cheng Xin musiałaby pracować tutaj po doktoracie, być na uczelni, a nie w podróży służbowej, wybrać to wyjście zamiast któregoś z pozostałych.

      Ta chwila była jak reszta jego życia – czekanie na wątły promyk nadziei.

      Dzień pracy dobiegł końca i ludzie zaczęli opuszczać kompleks – niektórzy pieszo, niektórzy na rowerach, inni samochodami. Strumień ludzi rósł, potem się skurczył. Po godzinie zostało tylko kilku maruderów.

      Cheng Xin się nie pojawiła.

      Był pewien, że nie przeoczyłby jej, nawet gdyby jechała samochodem. Oznaczało to, że albo już tu nie pracuje, albo nie przyszła dzisiaj do pracy, albo skorzystała z innego wyjścia.

      Zachodzące słońce wydłużało cienie budynków i drzew, które wyglądały jak ręce wyciągnięte ku niemu z litością.

      Pozostał na miejscu, aż zapadł zupełny zmrok. Nie pamiętał, jak udało mu się przywołać taksówkę, by zawiozła go na lotnisko, jak leciał z powrotem do swojego miasta, jak wrócił do hotelu pracowniczego swojej firmy.

      Czuł, że jest już martwy.

      Wcisnął 1.

      Czy chcesz zakończyć swoje życie? To ostatnie pytanie. Jeśli tak, wybierz 3. Jeśli nie, wybierz 0.

      Jakie chciałby mieć epitafium? Nie był nawet pewien, czy będzie pochowany w grobie. Kwatery cmentarne w okolicach Pekinu były drogie. Nawet gdyby ojciec chciał mu jakąś kupić, siostra prawdopodobnie by się na to nie zgodziła – ona nadal żyła, a nie miała nawet własnego mieszkania! Najpewniej jego prochy spoczną w skrytce w murze na cmentarzu Babaoshan. Gdyby jednak miał nagrobek, chciałby, by napisano na nim:

      „Przyszedł, kochał, dał jej gwiazdę, odszedł”.

      Wcisnął 3.

      Po drugiej stronie szklanej ściany nastąpiło jakieś zamieszanie. Akurat w chwili gdy Tianming naciskał przycisk myszki, drzwi do pokoju eutanazji otworzyły się z impetem i wpadła tam grupa ludzi.

      Na przedzie pędził dyrektor, który skoczył do wyłącznika automatycznego aparatu do wstrzykiwania. Pracownik administracji szpitalnej, który biegł za nim, wyrwał ze ściany kabel aparatu. Za nimi pokazała się pielęgniarka, która tak mocno wyszarpnęła rurkę przymocowaną do igły tkwiącej w ręce Tianminga, że poczuł ostry ból.

      Wszyscy zebrali się wokół rurki i badali ją.

      – Było blisko! Ale do jego organizmu nie dostała się ani kropla – powiedział ktoś.

      Potem pielęgniarka zaczęła bandażować krwawiącą lewą rękę Tianminga.

      Za drzwiami pokoju eutanazji stała tylko jedna osoba.

      W oczach Tianminga jednak cały świat pojaśniał – była to Cheng Xin.

      Poczuł wilgoć na piersi – łzy Cheng Xin przesiąkły przez jego ubranie.

      Kiedy ją zobaczył za drzwiami, pomyślał, że wcale się nie zmieniła, ale teraz zauważył, że ma krótsze włosy. Nie spływały już jej na ramiona, lecz kończyły się na karku. Ich końce ładnie się zakręcały. Nadal nie miał odwagi wyciągnąć ręki i ich dotknąć, do czego od dawna tęsknił.

      „Jestem naprawdę do niczego” – pomyślał, ale czuł się jak w niebie.

      Cisza wydawała mu się rajskim spokojem. Chciał, by trwała. „Nie możesz mnie uratować – powiedział do niej w myślach. – Posłucham cię i nie poddam się eutanazji, ale i tak skończę w tym samym miejscu. Mam nadzieję, że przyjmiesz gwiazdę, którą ci podarowałem, i znajdziesz szczęście”.

      Cheng Xin zdawała się słyszeć ten jego monolog wewnętrzny. Podniosła głowę. Jej oczy po raz pierwszy znalazły się tak blisko jego oczu, bliżej, niż kiedykolwiek śmiał marzyć. Łzy sprawiły, że były jeszcze piękniejsze. Ale kiedy w końcu przemówiła, powiedziała zupełnie nie to, czego się spodziewał.

      – Tianming, wiedziałeś, że eutanazję dopuszczono specjalnie z myślą o tobie?

      Lata 1–4 ery kryzysu

      Cheng Xin

      Początek kryzysu trisolariańskiego zbiegł się w czasie z ukończeniem przez Cheng Xin studiów magisterskich, więc została przyjęta do zespołu pracującego nad projektem układu napędowego następnej generacji rakiet Długi Marsz. Innym wydawało się, że jest to idealna praca – ważna i ciesząca się wielkim uznaniem, ale ona sama szybko straciła serce do wybranego przez siebie zawodu.

      Stopniowo zaczęła postrzegać rakiety o napędzie chemicznym jako coś podobnego do ogromnych kominów fabrycznych z początków epoki przemysłowej. Wówczas poeci opiewali dymiące kominy, utożsamiając je z cywilizacją przemysłową. Teraz w taki sam sposób zachwycano się rakietami, traktując je jako symbole epoki kosmicznej. Cheng Xin uważała, że jeśli ludzkość będzie polegać na rakietach o napędzie chemicznym, być może nigdy nie stanie się gatunkiem naprawdę penetrującym

Скачать книгу