W Trójkącie Beskidzkim. Hanna Greń

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W Trójkącie Beskidzkim - Hanna Greń страница 24

W Trójkącie Beskidzkim - Hanna Greń

Скачать книгу

ten zaś unikał kontaktu z Procnerem i uprawiał grę w chowanego z policją i urzędem skarbowym. Trwało to przez jedenaście lat, do ubiegłego roku, kiedy to Konrad poznał Petrę.

      Petra… Aleksander uśmiechnął się na wspomnienie tej zadziwiającej kobiety. Wiedział, że nigdy nie zdoła spłacić długu, jaki u niej zaciągnął! Sprowadziła go na uczciwe ścieżki, ocaliła mu syna i samą swą obecnością sprawiła, że życie wydało mu się jaśniejsze, w dodatku doprowadziła do pojednania z Konradem. Dzięki niej on odzyskał przyjaciela, a Damian wreszcie poznał rodzinę matki. Gdy Aleksander patrzył na chłopca śmiejącego się z docinków cioci Petry i wujka Konrada lub grającego z wujkiem Mateuszem w jakąś komputerową grę, gdy obserwował Procnerów rozpieszczających wnuka, czuł, że jest prawie szczęśliwy. Prawie, bo do pełnego szczęścia brakowało jeszcze kogoś. Kobiety, którą mógłby kochać i której mógłby zaufać. Dotąd takiej nie spotkał.

      Benita Herrera wyzwoliła w nim uśpione przez długi czas uczucia i chociaż należała do obozu wroga, przez chwilę karmił się nadzieją, że ich spotkanie dla niej również jest czymś więcej niż tylko przypadkowym zetknięciem się dwojga obcych ludzi. I rzeczywiście, był dla niej kimś więcej. Był podejrzanym.

      Nie pozwolono mu na samodzielną wędrówkę po budynku, musiał poczekać na wezwanego telefonicznie policjanta. Nie poddano go rewizji i pomyślał, że to dobry znak, widocznie nie został uznany za osobnika mogącego stwarzać zagrożenie.

      Prowadzący go długim korytarzem mężczyzna co jakiś czasu rzucał mu ukradkowe spojrzenia. Nie było w nich wrogości czy niechęci, a jedynie zaciekawienie. To również był dobry znak.

      Mniej więcej w połowie korytarza policjant zatrzymał się i otworzył drzwi, przepuszczając Aleksandra. Sam również wszedł i wskazał wezwanemu krzesło.

      Pomieszczenie było małe i dosyć obskurne, z dwoma pamiętającymi lepsze czasy biurkami, mocno sfatygowaną wielką szafą oraz regałem wypełnionym segregatorami. Stojące na biurkach komputery nie zaliczały się do najnowocześniejszej myśli technicznej, monitory również. Przy jednym z biurek, zwrócona tyłem do drzwi, siedziała kobieta w mundurze z dystynkcjami komisarza.

      Podżorski przez chwilę w milczeniu obserwował wdzięczne pochylenie smukłej szyi. Kobieta miała włosy upięte w ciasny kok i nawet jeden niesforny kosmyk nie wyłamywał się z narzuconego spinkami porządku. Aleksander domyślił się, że poprzez włożenie munduru i to oficjalne uczesanie chciała go onieśmielić, narzucić większy dystans.

      Na jego powitalne słowa odwróciła się ku niemu powoli, obrzucając obojętnym spojrzeniem.

      – Dzień dobry. Cieszę się, że potraktował pan poważnie moje wezwanie.

      – A miałem inny wybór? – spytał z lekką kpiną. – Zaskoczyło mnie, że policja przeszła na osobiste doręczanie. Nie macie pieniędzy na polecone?

      – Zależało mi na czasie – odparła, wzruszając ramionami. – Próbowałam skontaktować się telefonicznie, ale skoro był pan nieuchwytny… – Ton jej głosu sugerował, że podejrzewa rozmówcę o celowe lekceważenie jej telefonów. Podżorski nie dał się sprowokować. Milczał. Ona także zamilkła na chwilę, ale widząc, że nie doczeka się odpowiedzi, kontynuowała: – W naszej rozmowie będzie uczestniczyć sierżant Michał Szot – Benita wskazała policjanta, który w międzyczasie zdążył usadowić się przy drugim biurku – a także starszy aspirant Ryszard Forman.

      Dopiero teraz Podżorski zauważył starszego mężczyznę stojącego w rogu pokoju. Na dźwięk słów Herrery Forman oderwał się od ściany i podszedł z wyciągniętą do powitania ręką.

      – Mieliśmy już okazję kilkakrotnie się spotkać – zauważył pogodnie. – Witam w naszych skromnych progach. Mam zaszczyt pełnić dzisiaj funkcję protokolanta.

      – Możemy zaczynać? – spytała Herrera niecierpliwie. – Chyba że zamierzacie przekształcić to spotkanie w kółko wzajemnej adoracji.

      Odsunęła się od biurka i lekko odchyliła z krzesłem do tyłu. Odpowiadając na pierwsze pytania, stanowiące już klasykę przesłuchań, Aleksander zauważył, że kobieta starannie unika patrzenia mu w oczy, jakby bojąc się, że rzuci na nią urok. Szkoda, że nie posiadam takich mocy, pomyślał z żalem. Wówczas wszystko byłoby dużo prostsze.

      – Ustaliliśmy ostatnio, że trzydziestego pierwszego lipca o godzinie dwudziestej spotkał się pan z Katarzyną Bielawą w pubie przy ulicy Czarny Chodnik. Czy widział pan w pubie lub okolicach jeszcze kogoś znajomego?

      – Tak – odparł krótko i zamilkł.

      Benita niecierpliwym gestem sięgnęła lewą ręką do koka, wbijając weń palce. Zorientowawszy się, co robi, cofnęła dłoń. Wraz z palcami z koka wysunął się kosmyk włosów i miękko spłynął na plecy. Nie zauważyła tego, skupiona na ciągle milczącym mężczyźnie.

      – No, słucham – ponagliła go. – Proszę odpowiedzieć na pytanie.

      – Już odpowiedziałem – odparł, skrywając uśmiech. – Ale mogę powtórzyć. Tak, spotkałem jeszcze kogoś znajomego.

      – Nie zamierza pan powiedzieć, kto to był?

      – Nie pytała pani, kogo spotkałem.

      Teraz już nie próbował ukrywać rozbawienia, a Herrera z trudem powstrzymała się, by nie zakląć. Powinna była przewidzieć, że nie pójdzie jej łatwo. Zwiodła ją jego uprzejmość i nienaganne maniery, a to przecież był Gojny, wprawiony w potyczkach z policją i organami kontrolnymi. Nie na darmo przez tyle lat wymykał się organom sprawiedliwości.

      Zagryzła usta i odetchnęła głęboko, powściągając gniew.

      – Proszę podać nazwisko tej osoby.

      – Niestety nie mogę – stwierdził z nie całkiem szczerym ubolewaniem. – Nie dlatego, że nie chcę, tylko że nie wiem, jak ten facet się nazywa.

      – A to ciekawe – zauważyła z ironią. – Taki znajomy incognito?

      – Powiedziałem, że go znam, a nie, że się z nim przyjaźnię – odpowiedział ze zniecierpliwieniem. – Rozpoznaję gościa, bo widziałem go parę razy. To tyle. Nigdy z nim nie rozmawiałem. Nie kłaniamy się sobie na ulicy i nie obdarowujemy prezentami z okazji urodzin. Wiem, że pracuje dla takiego bielskiego paraprzedsiębiorcy.

      – Paraprzedsiębiorca, czyli kto?

      – Facet, dla którego przedsiębiorstwo jest przykrywką dla różnych ciemnych interesów.

      – Aha, czyli ktoś taki jak pan – skwitowała zwięźle.

      – Ogólnie rzecz biorąc, tak – odparł, nie dając się wyprowadzić z równowagi. – Z tym że target jest inny. Pastor to kawał sukinsyna. Babrze się w narkotykach i stręczycielstwie, przyjmuje też zlecenia na kasację niewygodnych osób. Łatwo to sprawdzić – dodał, błędnie odczytując przyczyny jej zdziwienia. – Wystarczy zapytać kolegów z Bielska, z tego, co wiem, od lat próbują go dorwać.

      – Ten Pastor działa w Bielsku-Białej?

      Aleksander kiwnął głową, a przypomniawszy sobie o konieczności

Скачать книгу