Sebastian Bergman. Michael Hjorth
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sebastian Bergman - Michael Hjorth страница 14
– Której obie nie znamy – przerwała Ida.
– Tak.
– No widzisz.
W kuchni zapadła cisza. Ida odstawiła dzbanek z powrotem do ekspresu i stała dalej przy blacie, jakby nie miała ochoty wracać do stołu. Musiała przyznać, że przed wizytą przez jakiś czas miała mieszane uczucia. Kiedy Klara wyjaśniła, dlaczego przyszła i co ją spotkało poprzedniego wieczoru, dobrze znane pytanie powróciło.
– Dlaczego akurat ja?
Tym razem jednak cichy głosik dodawał:
Dlaczego nie ona?
Próbowała nie myśleć, że to niesprawiedliwe. Nie wolno życzyć źle innym. Jednak Klara odwróciła się od Boga. Odeszła z kościoła i ze wspólnoty i jakoś sobie poradziła. Ona nigdy nie zwątpiła, ani razu. A została zgwałcona.
– Przykro mi, ale naprawdę jestem bardzo zmęczona – oznajmiła na potwierdzenie, że wizyta dobiegła końca.
Klara tylko skinęła głową i wstała.
– Jasne, rozumiem – powiedziała.
Ida odprowadziła ją do drzwi i patrzyła w milczeniu, jak wkłada buty i okrycie wierzchnie, bierze dwa worki ze śmieciami i zatrzymuje się z ręką na klamce.
– Zadzwoń do mnie, gdybyś czegoś potrzebowała albo chciała mojej pomocy.
Obie wiedziały, że do tego nie dojdzie.
Ida zaryglowała drzwi za Klarą, założyła łańcuszek, wróciła do kuchni i zaczęła zbierać filiżanki ze stołu.
Mogło być miło.
Dawna koleżanka próbowała odnowić kontakt.
Wyciągnęła do niej rękę.
Jednak jej życie miało już nigdy nie być takie jak dawniej. Jeden człowiek zniszczył je w ciągu kilku minut. Ida wzięła głęboki wdech i próbowała zdusić tego rodzaju myśli. Odsunąć je na bok. Czasami jej się udawało. Powtarzała sobie, że nie może tracić nadziei.
Przeżyła.
Mogło być tylko lepiej.
Najgorsze już się stało.
Podeszła do zlewozmywaka i zaczęła przepłukiwać filiżanki w błogiej nieświadomości, jak bardzo się myli.
Rashid wysiadł z samochodu i podniósł wzrok na okna na drugim piętrze. Żaluzje były zasunięte. Oczywiście. Zamknął samochód, westchnął i przeszedł przez ulicę.
Agencja nieruchomości ponad rok wcześniej wyznaczyła go jako osobę do kontaktu z najemcami. Chodziło o to, żeby rozmawiano zawsze z tym samym człowiekiem. Firma chciała ułatwić komunikację między wynajmującym a najemcą. Miało to zbudować relację, stworzyć zaufanie.
W przypadku Rebekki Alm sprawdzało się tak sobie.
Przyjeżdżał po raz czwarty w tej samej sprawie.
Wystukał kod, otworzył drzwi, podszedł do windy i wcisnął dwójkę. Wszyscy lokatorzy uważali, że firma w samą porę zainwestowała w zamontowanie w każdym mieszkaniu czujników przeciwpożarowych i wyposażeniu ich w zraszacze. Byli zadowoleni.
Wszyscy poza Rebeccą.
Ona miała absolutną pewność, że w czujnikach są kamery albo inny sprzęt monitorujący, i kategorycznie odmawiała ich instalacji. Tydzień później Rashid specjalnie przyjechał do mieszkania Rebekki i rzeczywiście: zraszacze zostały usunięte. Rozpoczęła się raczej bezowocna wymiana zdań zakończona ugodą: Rebecca miała zamontować własne czujniki, ale najpóźniej do pierwszego października. Od trzeciego Rashid próbował się skontaktować z Rebeccą i umówić wizytę w celu sprawdzenia, czy rzeczywiście tam są, ale nie odbierała ani nie oddzwoniła.
Wysiadł z windy, podszedł do drzwi z jasnego drewna z napisem „Alm” na otworze do wrzucania listów. Zadzwonił i czekał – bez większych nadziei, że Rebecca otworzy, o ile w ogóle była w domu. Zadzwonił znowu, kilka razy, słyszał dźwięk za zamkniętymi drzwiami. Nikt jednak nie otwierał. Z lekkim westchnieniem Rashid wyjął z kieszeni klucz uniwersalny. Dzwonili, wysyłali esemesy, maile i listy zwykłą pocztą, ale nie doczekali się odpowiedzi, więc po dyskusjach z prawnikami firma podjęła decyzję, że mogą wejść do mieszkania bez zgody lokatorki. W grę wchodziło bezpieczeństwo wszystkich w budynku.
Rashid zadzwonił jeszcze raz, odczekał kolejnych kilkanaście sekund, włożył klucz do zamka, przekręcił i otworzył drzwi na mniej więcej dziesięć centymetrów.
– Halo! Rebecca! – ryknął przez szczelinę. – To ja, Rashid. Zaraz wejdę do środka.
Nie było odpowiedzi. W mieszkaniu panowała cisza. Rashid jeszcze szerzej otworzył drzwi i zrobił krok do małego przedpokoju.
– Halo, Rebecco. To ja, Rashid. Jesteś w domu?
Gęsta cisza była wystarczającą odpowiedzią. Rozluźnił się trochę i zamknął za sobą drzwi. Nie miał zbyt wiele do czynienia z Rebeccą Alm, ale wiedział, że zaczęłaby protestować, gdyby wszedł do jej mieszkania z kluczem uniwersalnym. Ponieważ mieszkanie było puste, nie musiał jej uspokajać i zapewne uniknie również oskarżenia o bezprawne wtargnięcie.
Rashid wytarł buty o wycieraczkę, wszedł do mieszkania i dotarł do salonu z kuchnią, który za dwa lata miał zostać odnowiony. Podniósł wzrok na sufit nad dwuosobową sofą i stolikiem. Żadnych czujników nie było. Poczuł rozczarowanie – miał nadzieję, że już więcej nie będzie musiał się tym zajmować, ale najwyraźniej nadzieja była płonna. Ruszył dalej, rzucił okiem na zlewozmywak w kuchni. Zobaczył resztki śniadania, które wyglądały, jakby znajdowały się tam już od jakiegoś czasu. Czy to stąd dobiegał słodkawy zapach?
Rashid podszedł do zamkniętych drzwi sypialni. Umówili się na czujnik w każdym pokoju. Ponieważ w salonie żadnego nie było, nie miał wielkich nadziei, że znajdzie urządzenie w sypialni, ale musiał sprawdzić. Otworzył drzwi i natychmiast zrobił krok do tyłu.
Była w domu.
Spała.
Przez głowę mknęły mu rozpędzone myśli. Nie mógł jej obudzić, to by ją śmiertelnie wystraszyło. Co w takim razie miał zrobić? Wyjść z mieszkania? Zostawić drzwi sypialni otwarte i jeszcze raz zadzwonić? Wrócić innym razem? Po chwili jakaś część jego umysłu zarejestrowała, co tak naprawdę zobaczył. Rebecca leżała na łóżku, ale nie spała. Nie mogła spać w taki sposób.
Na brzuchu, na narzucie, z nogami wystającymi za krawędź łóżka.
Naga od pasa w dół, jeśli nie liczyć skarpetek.
Z workiem na głowie.
Torkel