Vera. Anne Swärd

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Vera - Anne Swärd страница 13

Vera - Anne Swärd

Скачать книгу

społeczności, mama udawała, że to nasz własny wybór. Że byłyśmy za mądre jak na dość ograniczonych tutejszych mieszkańców. Mama chyba rzeczywiście wierzyła, że rodzina ojca przyjmie ją, chociażby ze względu na nas, jego córki. Ale ludzie najwyraźniej byli przekonani, że ojciec nie był zdolny do niczego dobrego.

      Stworzyłyśmy własny niewielki kobiecy klan. Zresztą zawsze tak było, tyle że wcześniej klan był większy. W mieście portowym wszystkie kobiety zbierały się codziennie na dużym rozgrzanym słońcem podwórzu, żeby sobie nawzajem pomagać: sprawiać sardynki, obierać fasolę, wieszać pranie, skubać brwi, plotkować o cudzych mężach. Teraz nagle zostałyśmy same: mama i my. Mama twierdziła, że chciała wziąć tutaj babcię, ale babcia odmówiła, a mama na pewno nie nalegała. Babcia byłaby znacznie bardziej skomplikowanym bagażem niż my trzy.

      Tata nigdy już się do nas nie odezwał, mimo że mama od czasu do czasu prosiła, żebyśmy napisały do niego na poste restante. „Szczęście jest jak wąż, który szybko wije się w trawie i znika” – mówiła surowo, ale spod słów przebijał smutek. Była z nim szczęśliwa, i chociaż była dumna, to przyznawała się do tego. Nawet jeśli to było dawno temu.

      Minęło sporo czasu, zanim zaczęłyśmy się domyślać, o co im naprawdę poszło. Kiedy przyjechałyśmy w góry, nadal byłyśmy jeszcze dziećmi. Szybko jednak musiałyśmy nauczyć się dbać o siebie, ponieważ mama była zajęta innymi sprawami. Nie wiedziałyśmy dokładnie czym, ale wiedziałyśmy, że lepiej nie zadawać zbyt wielu pytań. Mama prosiła, żebyśmy starały się nie zwracać na siebie uwagi, i tak było wystarczająco dużo zamieszania związanego z naszym pojawieniem się w wiosce.

*

      Przeprowadzka z miasta portowego w góry była dziwnym pociągnięciem. Jakby ktoś inny tego chciał. Mama zachowywała się, jakby miała romans. Kiedy późnym wieczorem wracała do domu, czułyśmy zapach obcego mężczyzny. Ale z tatą nie kłócili się o miłość, nie było to też coś tak banalnego jak zazdrość. Kiedy tata powiedział, że nie pozwoli, żeby przyczyniła się do jego śmierci, miał na myśli dokładnie to, co powiedział. Kiedy kazał mamie wybierać: „albo oni, albo ja”, to nie chodziło mu o innych mężczyzn. Mama stwierdziła, że to niedorzeczny wybór, nie chciała się zgodzić. On ją uderzył, ona mu oddała, więc on uderzył ponownie, mocniej. Nie pomogło. Mama nie cofnęła się nawet o milimetr. Pewnie nie mogła. Było już za późno i ona to wiedziała.

      Pytanie brzmiało, czy ojciec był gotów puścić nas, dzieci, z kimś, kogo działania mogły sprawić, że skończymy w najbliższym obozie pracy albo pod ścianą z kulką w głowie? Jeśli mama miała romans, to miała go z całą grupą ludzi, bardziej tajemniczą niż jakakolwiek miłość. Chodziło o podziemną komórkę ruchu oporu, zrzeszającą i mężczyzn, i kobiety.

      Pewnego razu, kiedy wyrzekała na tchórzostwo ojca, zdarzyło się jej powiedzieć słowo za dużo, a potem uznała, że w takim razie powinna uchylić rąbka tajemnicy. Ale tylko tyle, żebyśmy zrozumiały, dlaczego już nigdy nie powinniśmy zadawać jej więcej pytań.

      Kiedy w ogóle miała czas się w to wszystko zaangażować, mając trzy różne prace i trzy córki? Ale wszystko zaczęło się właśnie w jednym z miejsc, gdzie pracowała. W domu jednej z eleganckich rodzin, u której sprzątała. Dorośli synowie rodziny, siedząc pod kryształowym żyrandolem, przerzucali się rewolucyjnymi planami, podczas gdy mama odkurzała rodzinne pamiątki i nastawiała uszu. A przynajmniej tak to sobie wyobrażam. Młodzi mężczyźni rozmawiali, jakby jej tam w ogóle nie było, nauczono ich nie zauważać służby. Ale coś musiało się wydarzyć, ktoś musiał zwrócić na nią uwagę i wciągnąć ją w spisek, a potem było już za późno. Grupa rozrastała się, kreśliła coraz śmielsze plany, a gdy sytuacja polityczna się zaostrzyła, ich zaangażowanie przestało się ograniczać do siedzenia pod żyrandolem, stało się bardziej konkretne, niektórzy z grupy wstąpili do Brygad Międzynarodowych.

      Tata uważał, że mama dała się wykorzystać. Ludzie, dla których pracowała – i którzy wbili jej do głowy te wszystkie bzdury – byli ludźmi uprzywilejowanymi, przywykłymi wykorzystywać innych. Powinna była to wiedzieć i nie wikłać się w ich działania. Jeśli coś się wydarzy, przyjdzie jej za to zapłacić. Poświęcą ją, nawet się nad tym nie zastanawiając, podczas gdy sami, dzięki rozlicznym kontaktom, wyjdą z tego cało.

      Kiedy ruszałyśmy w drogę, połowa pierwotnej grupy była w Hiszpanii, gdzie wspierała walkę przeciwko ludziom Franco. Gdyby mama nie miała nas, córek, też pewnie by tam pojechała, przyznała kiedyś. Większość nigdy nie wróciła, więc prawdopodobnie uratowałyśmy jej życie, dodała bez większego entuzjazmu.

      Prawdopodobnie postanowiła pojechać tam, gdzie mogła się przydać, a jednocześnie mieć alibi dla swojego pobytu. Przypuszczam, że ludzie z podziemia zaopatrzyli ją w potrzebne jej rzeczy: zdezelowany samochód, na który nigdy nie byłoby jej stać, mapy z bezpiecznymi drogami i w pewną sumę pieniędzy, żebyśmy przeżyły pierwszy okres. Naprawdę była gotowa ryzykować razem z nami, użyć nas jako przykrywki?

      W Europie już od dawna było niespokojnie. Ustawy norymberskie. Pogromy. Anszlus. Noc kryształowa. Pakt stali. Nadciągała ciemność, która szybko zaczęła przypominać chaos. Ludzie znikali bez śladu. Próbowałyśmy wmówić sobie, że ojciec nie odzywał się do nas, bo pewnie został przymusowo wcielony do wojska, uwięziony, deportowany. Wszystko było lepsze od tego, że po prostu mu na nas nie zależało. W najlepszym razie mogłyśmy się łudzić, że wróci jako bohater i wtedy wytłumaczy nam swoje milczenie. „E tam, pewnie siedzi w barze i popija tani kalwados. Tacy tchórze jak wasz tata zawsze przeżywają” – mawiała mama z goryczą. Zaliczała go do ludzi bez kręgosłupa.

      Kiedy w końcu zaczęłyśmy rozumieć, czego ich prywatna wojna tak naprawdę dotyczyła, wielka wojna w Europie była już faktem. We wrześniu tego roku, kiedy miałam skończyć jedenaście lat, niemieckie, rosyjskie i słowackie wojska wkroczyły do naszej nowej ojczyzny, by podzielić kraj między siebie. Wyjechałyśmy z terenu, który miał się stać francuską „wolną strefą”, do kraju, który miał być pierwszą ofiarą wojny, do ojczyzny taty na wschodzie. Nie uciekłyśmy od zbliżającej się wojny, tylko znalazłyśmy się w jej środku.

*

      Moja młodsza siostra Pauline widziała piętnówkę wędrowniczkę właśnie tego ranka, kiedy wiadomość o wybuchu wojny dotarła do naszej wsi. Był to najgorszy z możliwych znaków, ale ponieważ widziała go tylko Pauline, nikt szczególnie się tym nie przejął, chociaż oznaczał niebezpieczeństwo.

      Dzieciństwo, niewinność… A potem nadeszła wojna. Nie przestałyśmy żyć, ale przestałyśmy planować. Czas został podzielony na mniejsze kawałki, papierosy zaczęto sprzedawać na sztuki, chleb na kromki, wprowadzono kartki na mięso, trzeba było je konserwować, żeby starczało na dłużej, perspektywa czasowa się skróciła. Po co planować na jutro, skoro nie wiadomo, czy ono nadejdzie?

      Nasza odizolowana od świata, trudno dostępna górska osada przez długi czas była bezpieczna. Ale w dolinie, w pięknym Zakopanem u podnóża gór, wkrótce zaroiło się od nazistów. To tam szukali rozrywek. Tam był hotel Palace, w którym teraz mieściła się siedziba Gestapo i mająca złą sławę szkoła policyjna. Mama opowiadała o tym z takim przejęciem, jakby widziała to na własne oczy. Zaczęłam pracować dla niej na długo, zanim dotarło do mnie, co naprawdę robię. Pomagałam jej kopiować różne dokumenty, zanim rozumiałam znaczenie słów, które przepisywałam. To, że byłam zbyt młoda, żeby je rozumieć, było zaletą,

Скачать книгу