Na marne. Marta Sapała
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na marne - Marta Sapała страница 12
Jajka były bardzo często (całe mnóstwo). Robił z nich z kolegami jajecznicę na patelni rozstawionej na ognisku koło mostu. Skończyło się, gdy policja postanowiła wystawić mandat za palenie ogniska i spożywanie alkoholu w miejscu publicznym. Komu to przeszkadzało, pyta, jakie to miejsce publiczne? Nikt oprócz nich tam nie siedział.
Był w Ozimku taki kontener, nazywa go Eldorado, gdzie wyrzucano żywność dwa razy dziennie, korzystali z niej nie tylko koledzy bez domu, ale i znajomi z domami, ci, którzy potem mieli jak to sobie przygotować. Też jednak spłonął. Jeszcze przed Biedronką.
Wciąż, jak słyszał, udaje się namówić sprzedawczynie, żeby pozwoliły wybrać sobie coś z odpisów, ale w sklepie pojawiły się specjalne lodówki. Jakaś firma odbiera z nich przeterminowane mięso, podobno ze względu na jad kiełbasiany. Ale przecież jad kiełbasiany da się wyprodukować w domu, gdy na przykład na święta kupi się za dużo, a potem nie ma gdzie trzymać.
W innym z marketów jeszcze niedawno sprzedawczynie dawały znajomemu, który zamiatał, reklamówki pełne tego, co i tak miały wyrzucić. Też się skończyło. Odgórnym zarządzeniem są zmuszone siłowo niszczyć żywność.
A w Biedronce, która spłonęła, słyszał, jest jeszcze lepszy dostęp do koszy niż wcześniej. Dziewczyny, które tam pracują, mają lepsze warunki.
W jego ocenie z kontenerów w Ozimku regularnie korzysta jakieś dwadzieścia osób.
Jeśli chodzi o wyrok, nie jest najgorzej, bo jako recydywa miał szansę i na lat piętnaście. A w sumie zostały mu trzy lata i pięć miesięcy. Pieniądze w kwocie dwóch i pół miliona umorzył komornik. Coś trzeba będzie zrobić z ponad trzydziestoma tysiącami kosztów egzekucji. Póki jest w więzieniu i pracuje, komornik zabiera je po trochu. Co będzie później, się zobaczy.
(Kartka się kończy, literki robią się coraz mniejsze).
Żal, że mama z siostrą tak rzadko go odwiedzają. Czas tutaj bardziej się dłuży.
Pozostaje jednak stare powiedzenie: jakoś to będzie.
Arkadiusz Bruliński, rzecznik prasowy Grupy ERGO Hestia, pisze ponownie: „Potwierdzam, że egzekucja została umorzona na wniosek wierzyciela, czyli ERGO Hestii. Komornik wydał postanowienie o umorzeniu postępowania 2 października 2018 roku i obciążył kosztami egzekucji dłużnika. Dodam od razu, że obciążenie dłużnika tymi kosztami nie jest decyzją ERGO Hestii, tylko wynika z przepisów”.
W mailu od rzecznika fraza „umorzona na wniosek wierzyciela” jest podkreślona.
Proszę Arkadiusza Brulińskiego o uzasadnienie.
Obiecuje, że skonsultuje się i wróci. Po dwóch tygodniach pisze, że nie ma już nic więcej do przekazania.
Do koszy przy Kolejowej chodzi się w dzień albo tuż po zmroku. W nocy ostatnio jest trudniej; szczególnie po pożarze pracownicy uważają, żeby zakładać kłódki. Wciąż na nowo, bo ci, którzy korzystają z odpisów, w rewanżu za utrudnienie dostępu ciągle coś wpychają do zamków. Zapałkę, trochę kitu albo kropelkę, i znów trzeba instalować nową kłódkę.
Huta Małapanew dalej się odchudza, ostatnie duże zwolnienie przeprowadziła w 2013 roku. Wyparowało dwieście osób. Wojewódzki Urząd Pracy w Opolu od tamtego czasu nie otrzymał kolejnych zgłoszeń.
Na największego pracodawcę w regionie wyrasta JuraPark w niedalekim Krasiejowie. Kilkanaście lat temu odkryto tu szkielet dinozaura o zupełnie innej budowie niż wszystkie znane. Jest nadzieja, że Ozimek volans, bo tak nazwano latającego malucha, zapewni regionowi bezpieczną ekonomicznie przyszłość.
Na stacji benzynowej znów jest ruch.
W miasteczku mówi się, że na rumowisku po Manhattanie ma powstać Lidl.
Chleb – suchy, być może dla konia
To dość młode osiedle. Oddane tuż przed krytycznym rokiem 2008, gdy cena metra kwadratowego w tej okolicy przebiła pułap dziesięciu tysięcy złotych, a skorelowana z nim wartość szwajcarskiej waluty pełzła po ziemi. Składa się z trochę ponad dwustu czterdziestu mieszkań. Jego lokatorzy żyją wygodnie oraz higienicznie, zostawiając produkty uboczne przemiany kuchennej materii w trzech zewnętrznych śmietnikach, dyskretnie wkomponowanych w bryłę budynku. Ten, który jest najbliżej głównego wejścia na teren osiedla, z reguły szybko się zapycha. Zwłaszcza w niedzielę wieczorem. Gdy o świcie w poniedziałek ładowacze otwierają drzwi altanek, obleczone w lazurową folię cielska wysypują się na wyłożony granitem podjazd.
Na rączce czerwonego kontenera dynda półprzezroczysta siatka wypełniona skamieniałym chlebem.
Tak jakby wejścia na teren osiedla nie chroniła otwierana kilkucyfrowym kodem brama. Jakby w wyłożonym ciemnym kamieniem pasażu nie było szklanego akwarium – w którym siedzi ktoś w odprasowanej białej koszuli z pagonami. Ktoś, kto zarabia tak mało, jak to tylko możliwe.
Choć po śmietnikach tego osiedla (ładne, ciche, o skandynawskim designie, mówią) nie krąży nikt zainteresowany suchym pieczywem, wygląda na to, że wśród ludzi użytkujących kosztowne metry kwadratowe nabyte za denominowane we frankach szwajcarskich kredyty są tacy, którzy uważają, że niezależnie od okoliczności niezjedzony, skamieniały chleb nie zasługuje na los pospolitych kuchennych resztek. Że jego los powinien być inny.
Ładowacze w odblaskowych kombinezonach wdeptują w granit to, co się wysypało z worków. Ciągną czerwony kontener za uszy. Wielka łapa podnosi go i odwraca do góry dnem. Hurgot niesie się pogłosem aż do najwyższych pięter (ładne osiedle jest jednak dość akustyczne). Torba ze starannie oddzielonym pieczywem miesza się w komorze razem z całą resztą.
Gdy w 1986 roku CBOS zapytało Polaków o to, co robią, żeby zapobiegać marnotrawstwu (nie tylko żywności), aż sześćdziesiąt osiem procent nauczycieli i czterdzieści dziewięć procent pracowników przemysłu zadeklarowało, że regularnie odkłada suche pieczywo.
Tymczasem z badań przeprowadzonych w 2018 roku na zlecenie Federacji Polskich Banków Żywności wynika, że najczęściej wyrzucanym produktem jest właśnie chleb.
O odkładanie nikt nawet nie pyta.
Przedostatni poziom piramidy
Jodie Baltazar, artystka, reżyserka, wykładowczyni akademicka, ogrodniczka:
– W języku angielskim mamy cudowny, neutralny płciowo zaimek „it”. Czyli „to”. Idealnie nadaje się do mówienia o kompoście, który nie jest ani żywą istotą, ani martwym elementem natury. Kompost to nie osoba (person), porównałabym go raczej do społeczności (community), złożonej z grzybów, bakterii i insektów. Nie pojawia się znikąd, nie trzeba jej specjalnie zapraszać, rozpylać, instalować, po prostu jest. Rozwija się, gdy stworzy jej się warunki. To część naszego świata.
Jest mnóstwo efektownych analogii,