Nie mogę się doczekać… kiedy wreszcie pójdę do nieba. Фэнни Флэгг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nie mogę się doczekać… kiedy wreszcie pójdę do nieba - Фэнни Флэгг страница 3
Macky przerwał jej, powtarzając:
– Normo, po prostu przyjedź tu jak najszybciej.
Nie chciał być niegrzeczny i z przykrością zakończył rozmowę, ale wolał jej nie mówić, że ciocia Elner straciła przytomność i zgasła jak światło. W tym momencie naprawdę nie miał pojęcia, co złamała ani jak poważne odniosła obrażenia. Kiedy parę minut wcześniej przybył na miejsce, leżała na ziemi pod figowcem, Ruby Robinson sprawdzała jej puls, a inna sąsiadka, Tot, stała obok i prowadziła relację na żywo.
Naoczny świadek
Wcześniej, dokładnie dwie minuty po ósmej, Tot Whooten, chuda, żylasta ruda fryzjerka z upodobaniem do niemodnego od lat siedemdziesiątych bladoniebieskiego cienia do powiek, szła do pracy w salonie kosmetycznym nieco wcześniej niż zwykle, ponieważ musiała przygotować mieszankę dla klientki, Beverly Cortwright, z którą umówiła się na farbowanie. Gdy mijała dom Elner Shimfissle, przypadkiem spojrzała w górę i zobaczyła, jak jej sąsiadka spada z dwuipółmetrowej drabiny w chmurze czegoś, co wyglądało na setki szerszeni. Gdy biedna Elner wylądowała z hukiem, Tot krzyknęła:
– Nie ruszaj się, Elner! – Wbiegła po schodkach na werandę drugiej sąsiadki, wrzeszcząc na całe gardło: – Ruby! Ruby! Chodź tu szybko! Elner znowu spadła z drzewa!
Ruby Robinson, drobna kobieta mająca około stu pięćdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, nosząca dwuogniskowe szkła, które sprawiały, że jej oczy wydawały się dwa razy większe, właśnie jadła śniadanie. W chwili gdy usłyszała Tot, skoczyła na równe nogi, porwała ze stolika w korytarzu niewielką lekarską torbę z czarnej skóry i popędziła co sił w nogach. Gdy razem wbiegły do ogródka przy domu, jakieś dwadzieścia rozeźlonych szerszeni wciąż brzęczało wokół drzewa, pod którym leżała nieprzytomna Elner Shimfissle. Ruby natychmiast wyjęła z torby sole trzeźwiące i podsunęła je Elner pod nos, a Tot zaczęła zdawać sprawozdanie innym sąsiadom, którzy gromadzili się wokół figowca.
– Szłam do pracy – mówiła – kiedy usłyszałam głośne brzęczenie… bzz… bzz… bzzzzz, więc spojrzałam w górę i zobaczyłam, jak Elner odrywa się od czubka drabiny, a potem… Trach! Bum! Spadła na ziemię. Dobrze, że ma taki ciężki tyłek, bo w locie nie wywinęła kozła ani nic, tylko poleciała prosto jak tona cegieł.
Ruby szybko użyła innych soli, lecz i po nich Elner nie odzyskała przytomności. Ani na sekundę nie odrywając od niej wzroku, Ruby nagle zaczęła wyszczekiwać rozkazy:
– Niech ktoś wezwie karetkę! Merle, przynieś mi jakieś koce. Tot, zadzwoń do Normy i powiedz, co się stało.
Ruby, niegdyś siostra przełożona w dużym szpitalu, umiała wydawać rozkazy. Wszyscy się rozproszyli i zrobili dokładnie to, co kazała.
Norma rusza w drogę
Chwilę po zakończeniu rozmowy z Mackym Norma znów pobiegła do kuchni i spryskała twarz zimną wodą, a potem przemknęła przez dom, gorączkowo zbierając po drodze torebkę, dokumenty ubezpieczeniowe i te z opieki społecznej, szczoteczkę, pastę do zębów i wszystko inne, czego jej zdaniem ciocia mogła potrzebować w szpitalu. Norma od dawna liczyła się z takim nieszczęściem, a gdy się wydarzyło, była rada ze swojej dalekowzroczności. Dziesięć lat temu przygotowała teczkę opisaną: SZPITAL, NAGŁY WYPADEK, CIOCIA ELNER.
Miała też w garażu zestaw na wypadek trzęsienia ziemi, złożony z butelkowanej wody, zapałek, sześciu puszek chili „Del Monte”, niewielkiego zapasu swoich hormonów, lekarstwa na tarczycę, aspiryny, słoika kremu chłodzącego „Merle Norman”, zmywacza do paznokci i zapasowej pary kolczyków. Choć istniało niewielkie prawdopodobieństwo wystąpienia trzęsienia ziemi w Elmwood Springs w stanie Missouri, uważała, że lepiej dmuchać na zimne.
Po zgromadzeniu wszystkich potrzebnych rzeczy wybiegła z domu i krzyknęła do kobiety stojącej na sąsiednim podwórku: „Jadę do szpitala, moja ciocia znowu spadła z drzewa”, po czym wskoczyła do samochodu i ruszyła. Sąsiadka, która znała ją niezbyt dobrze, stała i patrzyła za nią, zastanawiając się, co, u licha, jej ciotka robiła na drzewie.
Norma skręciła za róg i wyjechała z osiedla, starając się jak najszybciej, choć bez łamania przepisów, pokonać drogę przez miasto. Po ostatnim upadku cioci wcisnęła gaz do deski i drogówka wlepiła jej pierwszy w życiu mandat za przekroczenie prędkości, a na domiar złego, kiedy ruszała, najechała policjantowi na nogę. Dzięki Bogu, że to był kolega Macky’ego, bo inaczej mogłaby resztę życia spędzić za kratkami. Wiedziała, że musi uważać, żeby nie zarobić następnego mandatu – sumiennie przestrzegała ograniczenia prędkości, ale w trakcie jazdy jej myśli pędziły sto kilometrów na godzinę. Im dłużej rozmyślała o wydarzeniach ubiegłego półrocza, tym większa ogarniała ją wściekłość i tym bardziej winiła Macky’ego za obecny stan cioci Elner. Gdyby zostali na Florydzie, zamiast wracać do domu, nic takiego by się nie stało. Norma dotarła do skrzyżowania na międzystanowej i zatrzymała się na światłach. Czekając, aż najdłuższe czerwone światło w historii ludzkości zmieni się na zielone, wróciła myślami do tego brzemiennego w skutki dnia sprzed sześciu miesięcy…
Było wtorkowe popołudnie i ciocia Elner grała w bingo w ośrodku kultury. Norma wróciła do domu ze spotkania Strażników Wagi – była w doskonałym nastroju, bo zrzuciła kolejny kilogram i dostała od instruktorki naklejkę z uśmiechniętą buźką – a wtedy Macky zdetonował bombę. Czekał na nią w salonie z tą dziwną miną, którą miał zawsze, gdy podjął jakąś decyzję. Poprosił, żeby usiadła; rzeczywiście chciał jej coś powiedzieć. O Boże, co tym razem? – pomyślała, a kiedy powiedział, ledwo mogła uwierzyć własnym uszom. Po przejściu przez coś, co nazwała „spóźnionym o dziesięć lat okresem obłędu wieku średniego”, gdy już sprzedali sklep żelazny i przeprowadzili się łącznie z ciocią Elner, jej kotem Sonnym i całym majdanem do Vero Beach na Florydzie, Macky jakby nigdy nic oznajmił, że chce wrócić do domu! Zaledwie po dwóch latach mieszkania w zielonym jak mięta parterowym betonowym domu z trzema sypialniami i tarasem z widokiem na gaje cytrusowe w „Wiosce Wypoczynkowej” stwierdził, że ma dość Florydy z jej huraganami, ruchem ulicznym i staruszkami jeżdżącymi pięćdziesiątką. Popatrzyła na niego z totalnym niedowierzaniem.
– Mówisz mi, że po sprzedaniu praktycznie wszystkiego, co mieliśmy, i po dwóch latach doprowadzania tego lokum do porządku chcesz wrócić do domu?
– Tak.
– Przecież od lat powtarzałeś: „Nie mogę się doczekać przeprowadzki na Florydę”.
– Wiem, ale…
Nie pozwoliła mu dokończyć.
– Nim się wyprowadziliśmy, zapytałam: „Jesteś pewien, że chcesz to zrobić już teraz?”. „Oczywiście” – odparłeś. „Po co czekać? Jedźmy wcześniej, wyprzedzimy pokolenie wyżu demograficznego”.
– Wiem, że tak, ale…
– Czy