Kryminał pod psem. Marta Matyszczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał pod psem - Marta Matyszczak страница 4
Wyglądało to tak, jakby cała populacja południowej Polski uparła się w jednym czasie wyruszyć na wybrzeże. Tym właśnie wyjątkowo krótkim pociągiem.
Róża przypuszczała, że jeszcze chwila i rozwarstwi się jej kręgosłup przez ten diabelski plecak. Solański szedł za nią, z Guciem na rękach. Zrzędził coś o pozostawionych w tyle rowerach. Kwiatkowska miała nadzieję, że teraz, bez nadzoru, to już bankowo ktoś je świśnie.
Trzy wagony, pięćset kuksańców i trzysta kopniaków w piszczel dalej kolejarz otworzył zaryglowany przedział.
– Konduktorski – oznajmił.
I bez dodatkowych wyjaśnień się wycofał.
Kwiatkowska, Solański i Gucio rozlokowali się na dwóch puściutkich kanapach i popatrzyli na siebie z niedowierzaniem.
– Zasuń kotarę! – zarządziła Róża. – Żeby nam tu nie wleźli.
Wyglądało na to, że podróż, wbrew początkowym obawom, minie im całkiem przyjemnie. Taka myśl przebiegła dziennikarce przez głowę.
Nawet nie wiedziała, jak bardzo się myli.
Solański pluł sobie w brodę. Co za idiotyczny pomysł, żeby jechać pociągiem! Wydawało mu się, że skoro chcą wziąć rowery, to tak będzie po prostu wygodniej. Okazało się jednak, że dawno nie korzystał z usług polskich kolei. Stracił rozeznanie. Z przedziałem służbowym im się poszczęściło, zgoda, jednak cały czas bał się o rowery. Wprawdzie przymocował je specjalnym zatrzaskiem do poręczy, ale przecież to żadna przeszkoda dla ewentualnego złodzieja. Musiał po prostu co jakiś czas przejść się tam i sprawdzić, czy wszystko gra.
Starał się zgrywać luzaka, ale się denerwował. To były jego pierwsze wakacje z Różą, takie z prawdziwego zdarzenia. Tym razem nie czekało na nich żadne śledztwo. Tylko oni, morze i Gucio.
Pies zajął połowę kanapy, na której siedział Szymon. Na przeciwległej Kwiatkowska rozciągnęła się na całej długości. Poinformowała go też, że w razie gdyby ktoś tu wszedł i spytał, czy są wolne miejsca, ona zamierza udawać, że śpi. A jeśli będzie trzeba, to nawet że smaży się już w diabelskim kotle (była realistką, na żadne aniołki nie liczyła).
Solański oparł stopy na grzejącym jak w środku grudnia kaloryferze ulokowanym pod siedzeniem. Miał nadzieję na wypoczynek. Po burzliwych miesiącach wreszcie udało mu się dogadać z Różą. Dała mu szansę. Nie chciał więc tego zepsuć. Teraz mieli już żyć długo i szczęśliwie.
Wybrał Świnoujście. W dzieciństwie jeździł tam z rodzicami na wczasy pracownicze. Huta, w której zatrudniony był jego wujek, miała w kurorcie swój ośrodek wczasowy, więc rodzina Solańskich korzystała z przywilejów ludu robotniczego. A i w latach studenckich zdarzyło mu się wybrać do przygranicznego miasta na pijackie wakacje z kumplami. Świnoujście miało swój niepowtarzalny urok. Najszersze nad polskim Bałtykiem plaże. Stylową dzielnicę nadmorską. No i na pewno nie narzekało się tam na nudę. Bo w końcu ile można leżeć plackiem? Dobrze, że zabrali rowery. Róża będzie zachwycona wycieczkami, które dla nich zaplanował.
Z rozmyślań wyrwał go pisk hamulców. Jakiś kwadrans po godzinie dwudziestej drugiej pociąg wjechał na stację Opole Główne. Na peronie czekały kłopoty w postaci – lekko szacując – przynajmniej połowy mieszkańców województwa.
– Wyrok zapadł. – Solański zacytował klasyka, przyciskając nos do szyby.
– Kładź się! – nakazała Kwiatkowska. – I udawaj, że śpisz!
Nic jednak te podstępy nie dały. Gdy dwie minuty później opuszczali stolicę polskiej piosenki, w ich przedziale tkwiło już łącznie osiem osób.
Plus pies.
Róża włączyła Internet w komórce i dowiedziała się, że do Poznania pociąg przyjedzie dokładnie o drugiej dwadzieścia osiem w nocy. Pora idealna do zbrodniczych czynów! Cały pojazd będzie pogrążony we śnie, więc tym łatwiej uda jej się pozbyć rowerów. Miejsce też pasowało. Na dworcu, mimo tak nieludzkiej godziny, z pewnością znajdą się tłumy. Nikt więc tak szybko nie zwróci uwagi na porzucone na peronie jednoślady. I wózek.
Kwiatkowska siedziała między oknem a Solańskim. Przed nią na rozchybotanym składanym stoliku leżała nowa powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Nie czytała, bo było za ciemno. Solański mógł się podśmiewać, że lubi romanse, ale zawsze to lepsze niż te jego flaki, trupy i zwyrodnialce, o których rozpisywali się obdarzeni chorą wyobraźnią autorzy kryminałów.
Na Szymonie, ułożony najwygodniej ze wszystkich, spał Gucio. Monotonny turkot pociągu zdawał się działać usypiająco. Choć mogła to być też kwestia duchoty panującej w pomieszczeniu. Otwieranie okna nie pomagało, ponieważ mechanizm był uszkodzony – skrzydło automatycznie podjeżdżało w górę. Fetorek, na który składały się woń potu, latami porastającego pociąg brudu, nieświeżych oddechów, podkładów węglowych i obowiązkowych kabanosów, umilał atmosferę.
Jedna z trzech wyposażonych w parciane siaty kumoszek, które dosiadły się w Opolu – nawet nie pytając, czy tu wolne – tuż przed północą zarządziła zgaszenie światła. Solański, ponieważ był najwyższy, wstał i przekręcił czarną korbę nad drzwiami. Wcześniej, też bez szemrania, wykonał polecenie: „Pomoże mi pan z walizeczką!” i ulokował na półce torbiszcze, które – sądząc po napiętych mięśniach i wyraźnym wysiłku odmalowującym się na twarzy detektywa – musiało ważyć tyle, co on sam. Róża czekała tylko, kiedy konstrukcja zwali im się na głowy.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła druga. Czas najwyższy na działanie! Starając się nikogo nie zbudzić, rozpoczęła chocholi taniec między nogami współpasażerów. W mozole podróży i nienaturalnym ścisku przestało już komukolwiek przeszkadzać, że ociera się o zadki zupełnie obcych ludzi i splata własne kończyny z cudzymi, niczym tancerze podczas tanga.
Róża z westchnieniem ulgi wydostała się na korytarz. Przydeptując śpiących pokotem na podłodze urlopowiczów drugiego sortu, dotarła na sam koniec pociągu.
Rowery stały, jak je zostawili.
Najwyraźniej nikt nie okazał się aż tak głupi, by się na nie połasić. Kwiatkowska sprawdziła zapięcie. Draństwo wyglądało na solidne. Wyjęła z kieszeni przygotowany zawczasu scyzoryk i przymierzyła się do ślusarskiej roboty.
Ci cholerni – jak widać, niesłusznie pomawiani o tandeciarstwo – Chińczycy musieli wyprodukować tę blokadę co najmniej z tytanu, ponieważ po kilku próbach przedziabania jej nożykiem Róża uzyskała jedynie trzy zadraśnięcia na dłoniach. Scyzoryk zaś zupełnie się rozklekotał.
– O, jednak stoją! – usłyszała za plecami Szymona i o mało nie dostała zawału. – Trzeba było mnie obudzić, to sam bym poszedł sprawdzić.
Solański tkwił za Różą