Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 3
Łaska plótł głupstwa – zastanawiał się, jakiej nagrody zażąda nasz informator. Nie było żadnego informatora. To gadanie miało na celu odwrócenie uwagi wroga od naszych czarodziejów. Będą się teraz krzątać w poszukiwaniu wyimaginowanych szpiegów.
– Wyprowadzić ich – rozkazał Łaska. Spojrzał na posępną grupę. Uśmiech nie opuszczał jego twarzy. – Myślicie, że spróbują czegoś?
Nie spróbowali. Jego absolutna pewność siebie zastraszyła wszystkich, którym mogło coś przyjść do głowy.
Pomaszerowaliśmy przez labirynt krętych uliczek o wieku dorównującym połowie wieku świata. Nasi więźniowie wlekli się apatycznie. Wytrzeszczałem gały z wrażenia. Moi towarzysze nie dbają o przeszłość, ja jednak nie mogę nie czuć zachwytu – i niekiedy lęku – na myśl o tym, jak głęboko w otchłań czasu sięga historia Berylu.
Łaska zarządził nieoczekiwany postój. Dotarliśmy do Alei Syndyków, która wije się od Komory Celnej aż do głównej bramy Bastionu. Aleją szła procesja. Mimo że dotarliśmy do skrzyżowania pierwsi, Łaska ją przepuścił.
Procesja składała się z setki uzbrojonych ludzi. Wyglądali groźniej niż ktokolwiek w Berylu, nie licząc nas. Na ich czele jechała ciemna postać na największym karym ogierze, jakiego w życiu widziałem. Jeździec był drobny i szczupły jak kobieta. Miał na sobie strój z wytartej czarnej skóry oraz czarny morion, który całkowicie zakrywał jego głowę. Dłonie skrył w czarnych rękawicach. Nie było widać żadnej broni.
– Niech mnie cholera – szepnął Łaska.
Poczułem niepokój. Na widok jeźdźca przeszył mnie dreszcz. Coś prymitywnego, skrytego we mnie głęboko, zapragnęło rzucić się do ucieczki. Jednakże ciekawość dokuczała mi bardziej. Kto to jest? Czy zszedł z tego niezwykłego statku, który widziałem w porcie? W jakim celu tu przybył?
Jeździec omiótł nas obojętnym spojrzeniem niewidocznych oczu, jak gdyby mijał stado owiec. Nagle szarpnął głową i wbił wzrok w Milczka.
Ten odwzajemnił jego spojrzenie, nie okazując strachu. Mimo to wydał się w jakiś sposób umniejszony.
Kolumna ruszyła naprzód, silna i zdyscyplinowana. Łaska rozkazał nam wznowić marsz. Wkroczyliśmy do Bastionu zaledwie o kilka metrów za przybyszami.
Aresztowaliśmy większość bardziej konserwatywnych przywódców Niebieskich. Gdy wieści o akcji się rozeszły, bardziej niewyżyte typki postanowiły trochę się rozruszać. Wywołały coś potwornego.
Dręcząca nieustannie ludzi pogoda źle wpływa na ich rozum. Motłoch w Berylu jest skłonny do gwałtu. Zamieszki wybuchają właściwie bez przyczyny. W skrajnych przypadkach liczba zabitych sięga tysięcy. Ten był jednym z najgorszych.
Połowę problemu stanowi armia. Cały szereg słabych, krótko piastujących urząd Syndyków doprowadził do załamania dyscypliny. Teraz nikt już nie panuje nad wojskiem. Z reguły jednak bierze ono udział w tłumieniu rozruchów, widząc w tym okazję do grabieży.
Doszło do najgorszego. Kilka kohort z Koszar Wideł zażądało specjalnej darowizny, zanim zareagują na polecenie przywrócenia porządku. Syndyk odmówił zapłaty.
Kohorty zbuntowały się.
Pluton Łaski pospiesznie ustanowił przyczółek w pobliżu Bramy Rupieci i wytrzymał ataki trzech pełnych kohort. Większość naszych ludzi zginęła, lecz żaden nie uciekł. Sam Łaska stracił oko i palec oraz odniósł rany w ramię i biodro. Ponadto, w chwili gdy nadeszła pomoc, był na granicy między życiem a śmiercią.
W efekcie buntownicy woleli się rozpierzchnąć, niż stanąć do walki z resztą Czarnej Kompanii.
To były najgorsze rozruchy za naszej pamięci. Podczas prób ich stłumienia straciliśmy prawie stu braci, a nie bardzo mogliśmy sobie pozwolić na utratę choćby jednego. Ulice Jęku zasłane były trupami. Szczury stały się tłuste. Chmary sępów i kruków zleciały się do miasta z okolicy.
Kapitan rozkazał wycofać Kompanię do Bastionu.
– Niech się samo uspokoi – powiedział. – My zrobiliśmy już dosyć.
Typowa dla niego cierpkość przerodziła się w niesmak.
– Nasz kontrakt nie wymaga od nas popełnienia samobójstwa.
Ktoś palnął coś o tym, że powinniśmy upaść na własne miecze.
– Tego najwyraźniej oczekuje od nas Syndyk.
Beryl zniszczył naszego ducha, nikogo jednak nie pozbawił złudzeń w większym stopniu niż Kapitana. Chciał nawet podać się do dymisji.
Motłoch uparcie, złośliwie usiłował podtrzymywać chaos. Stawiał opór przy każdej próbie gaszenia pożarów lub zapobiegania grabieży, lecz poza tym wałęsał się po prostu po ulicach. Zbuntowane kohorty, wzmocnione dezerterami z innych jednostek, wprowadzały do mordów i grabieży pewną systematyczność.
Trzeciej nocy pełniłem wartę na Murze Trejana pod drwiącymi gwiazdami. Jak ostatni dureń zgłosiłem się na ochotnika. W mieście panował niezwykły spokój. Gdybym nie był tak zmęczony, poczułbym się może bardziej tym zaniepokojony. Jedyne jednak, czego mogłem dokonać, to nie zasnąć.
Podszedł do mnie Tam-Tam.
– Co tu robisz, Konował?
– Pełnię służbę.
– Wyglądasz jak śmierć na chorągwi. Powinieneś odpocząć.
– Ty też nie wyglądasz za dobrze, Mikrus.
Wzruszył ramionami.
– Co z Łaską?
– Jeszcze się nie wylizał.
W gruncie rzeczy uważałem, że nie ma dla niego wielkiej nadziei. Wskazałem palcem na miasto.
– Czy wiesz, co tam się dzieje?
W oddali rozległ się odosobniony krzyk. Było w nim coś, co różniło go od innych, niedawno słyszanych. Tamte pełne były bólu, wściekłości i strachu. W tym można było wyczuć coś bardziej mrocznego.
Unikał jasnej odpowiedzi w sposób charakterystyczny i dla niego, i dla jego brata Jednookiego. Wydaje im się, że jeśli czegoś nie wiesz, to musi to być tajemnica warta zachowania. Ci czarodzieje!
– Krąży plotka, że podczas plądrowania Wzgórza Cmentarnego buntownicy zerwali pieczęcie na grobowcu forwalaków.
– Co? Te stwory się wyrwały?
– Syndyk