Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 35
– To znaczy wmieszać się w naszą akcję.
– To w jego stylu.
– Czy Pani nie…
– Tu są Róże. Ona jest daleko. Poza tym wszystko jej jedno, kto go capnie.
Rozgrywki pomiędzy wicekrólami Pani. Dziwny jest ten świat. Nie potrafię zrozumieć ludzi spoza Kompanii.
Nasze życie jest proste. Nie żądają od nas myślenia. Tym zajmuje się Kapitan. My tylko wypełniamy rozkazy. Dla większości z nas Czarna Kompania jest schronieniem, kryjówką przed dniem wczorajszym, w której możemy się stać nowymi ludźmi.
– Co robimy? – zapytałem.
– Ja zajmę się Kulawcem.
Zaczął poprawiać strój.
Goblin i Jednooki weszli do pokoju chwiejnym krokiem. Byli tak pijani, że musieli podtrzymywać się nawzajem.
– Cholera – pisnął Goblin. – Znowu śnieg. Pieprzony śnieg. Myślałem, że już po zimie.
Jednooki zaintonował pieśń. Coś o urokach zimy. Nie mogłem go zrozumieć. Mowę miał niewyraźną, a poza tym zapomniał połowy słów.
Goblin opadł na krzesło. Zapomniał o Jednookim. Tamten zwalił się na podłogę u jego stóp, zwymiotował mu na buty i spróbował na nowo podjąć pieśń.
– Gdzie, do diabła, są wszyscy? – mruknął Goblin.
– Poszli się napić.
Wymieniłem spojrzenia z Krukiem.
– Możesz w to uwierzyć? Ci dwaj upili się razem.
– Dokąd idziesz, stary czarcie? – pisnął Goblin do Duszołapa.
Tamten wyszedł, nie udzieliwszy mu odpowiedzi.
– Sukinkot. Hej, Jednooki, stary kumplu, mam rację? Stare straszydło to sukinkot?
Jednooki dźwignął się z podłogi i rozejrzał wkoło. Nie sądzę, żeby coś widział tym jednym okiem, które mu zostało.
– Jaszne. – Wykrzywił się do mnie. – Szukinkot. Szame szukinkoty.
Coś wydało mu się zabawne. Zachichotał.
Goblin przyłączył się do niego. Ponieważ Kruk i ja nie mogliśmy zrozumieć dowcipu, przybrał bardzo dystyngowany wyraz twarzy i powiedział:
– Tu nie chcą takich jak my, stary kumplu. Na śniegu będzie nam cieplej.
Pomógł Jednookiemu wstać i wytoczyli się razem przez drzwi.
– Mam nadzieję, że nie zrobią nic głupiego. Bardziej głupiego. Że nie urządzą przedstawienia. Pozabijaliby się.
– Tonk – odparł Kruk. Wyłożył karty. Po jego zachowaniu można by sądzić, że tych dwóch w ogóle się nie pojawiło.
Po dziesięciu czy pięćdziesięciu rozdaniach do pokoju wpadł jeden z żołnierzy, których sprowadziliśmy ze sobą.
– Widzieliście Elma? – zapytał.
Spojrzałem na niego. Śnieg topniał mu we włosach. Był blady i wystraszony.
– Nie. Co się stało, Wypieracz?
– Ktoś pchnął nożem Ottona. Chyba Zgarniacz. Przegnałem go.
– Pchnął? Na śmierć?
Zacząłem szukać apteczki. Otto potrzebował mnie bardziej niż Elma.
– Nie. Ale solidnie go dziabnął. Mnóstwo krwi.
– Dlaczego go tu nie przyniosłeś?
– Nie byłem w stanie.
On też był pijany. Atak na jego przyjaciela otrzeźwił go nieco, ale nie na długo.
– Jesteś pewien, że to Zgarniacz?
Czy stary dureń spróbował kontrataku?
– Jasne. Hej, Konował, ruszaj się, bo on umrze.
– Już idę. Już idę.
– Zaczekaj. – Kruk pogrzebał w swym ekwipunku. – Ja też pójdę.
Zważył w dłoniach dwa pięknie naostrzone noże, zastanawiając się nad wyborem. Wzruszył ramionami i zatknął za pas oba.
– Weź płaszcz, Konował. Na dworze jest zimno.
Zanim znalazłem płaszcz, Kruk wypytał Wypieracza o miejsce, w którym leżał Otto, po czym kazał mu siedzieć w pokoju, aż pojawi się Elmo.
– Chodźmy, Konował – powiedział.
W dół po schodach. Na ulice. Krok Kruka może wprowadzić w błąd. Facet sprawia wrażenie, że się nie spieszy. Trzeba jednak zdrowo się postarać, żeby za nim nadążyć.
Śnieg sypał nie na żarty. Nawet na oświetlonych ulicach nie było nic widać dalej niż na sześć metrów. Napadało go już piętnaście centymetrów. Był ciężki i wilgotny. Temperatura jednak spadała i wzmagał się wiatr. Kolejna śnieżyca? Cholera! Czy nie dość już tego?
Odszukaliśmy Ottona kawałek drogi od miejsca, w którym miał się znajdować. Przeczołgał się kilka ładnych kroków. Kruk podszedł prosto do niego. Nigdy się nie dowiem, skąd wie, gdzie czego szukać. Podciągnęliśmy Ottona do najbliższej latarni. Był nieprzytomny.
– Zalany w sztok – żachnąłem się. – Mógł co najwyżej zamarznąć na śmierć.
Cały był zbryzgany krwią, ale rana nie była głęboka. Wymagała tylko paru szwów. Zaciągnęliśmy go z powrotem na kwaterę. Rozebrałem go i zabrałem się do szycia, póki jeszcze nie był w stanie pyskować.
Kompan Ottona zasnął. Kruk kopał go, aż ten się obudził.
– Chcę usłyszeć prawdę – powiedział. – Jak do tego doszło?
Wypieracz opowiedział nam.
– To był Zgarniacz, facet – upierał się. – To był Zgarniacz.
Wątpiłem w to. Kruk też. Gdy skończyłem szyć, powiedział mi jednak:
– Łap za miecz, Konował.
Jego twarz stała się twarzą łowcy. Nie chciałem ponownie wychodzić na dwór, lecz jeszcze mniejszą ochotę miałem na sprzeczkę z Krukiem, gdy był w takim nastroju. Sięgnąłem po pas z mieczem.
Było