Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 54
Nie chciałem tego słuchać. Jeden rok złych wieści wystarczy. Dlaczego choć jeden z naszych sukcesów nie mógł się okazać trwały?
– Świadomie poświęciła samą siebie?
– Nie. Chciała zyskać czas dla Kręgu, kryjąc się przed nami w lesie. Nie wiedziała, że Pani wie o Kulawcu. Myślałem, że ją znam, ale byłem w błędzie. Prędzej czy później przyniesie nam to korzyść, teraz jednak czekają nas ciężkie czasy, zanim Szept załatwi sprawę na wschodzie.
Spróbowałem się podnieść, lecz nie zdołałem.
– Spokojnie – poradził. – Pierwsze spotkanie z Okiem zawsze jest ciężkie. Myślisz, że dasz radę coś zjeść?
– Przyprowadź tu jednego z tych koni.
– Lepiej zacznij ostrożnie.
– Czy jest bardzo kiepsko?
Nie byłem całkowicie pewien, o co pytam. Duszołap doszedł do wniosku, że chodzi mi o położenie strategiczne.
– Armia Twardzieja jest liczniejsza niż wszystkie, z którymi mieliśmy tu dotąd do czynienia. I jest to tylko jedna z grup, które wyruszyły w pole. Jeśli Glizda nie zdoła dotrzeć do Lordów jako pierwszy, utracimy i miasto, i królestwo. Mogą przez to nabrać takiego rozpędu, że całkowicie wyprą nas z północy. Nasze wojska w Wiedzącym, Jance, Winie i tak dalej nie wystarczą do prowadzenia poważniejszej kampanii. Do tej pory front północny był sprawą uboczną.
– Ale… po tym wszystkim, przez co przeszliśmy? Jesteśmy w gorszej sytuacji niż po utracie Róż? Cholera! To nieuczciwe.
Miałem już dosyć odwrotów.
– Nie martw się, Konował. Jeśli Lordowie upadną, zatrzymamy ich na Stopniu Łzy. Zwiążemy tam ich siły, podczas gdy Szept będzie na wolności. Nie będą mogli jej wiecznie ignorować. Utrata wschodu będzie oznaczała śmierć buntu. Wschód stanowi ich siłę. – Mówił jak człowiek, który usiłuje przekonać sam siebie. Przeżył już podobne wstrząsy podczas ostatnich dni Dominacji.
Skryłem głowę w dłoniach.
– Myślałem, że ich załatwiliśmy – mruknąłem.
Po co, u diabła, opuściliśmy Beryl?
Duszołap trącił Kruka stopą. Ten się nie poruszył.
– Wstawaj! – mruknął. – Potrzebują mnie w Lordach. Może dojść do tego, że Glizda i ja będziemy bronić miasta we dwójkę.
– Jeśli sytuacja jest tak krytyczna, to czemu po prostu nas nie zostawisz?
Chrząkał, jąkał się i omijał temat. Zanim skończył, zacząłem podejrzewać, że ten Schwytany ma poczucie honoru oraz obowiązku w stosunku do tych, którzy przyjęli jego opiekę. Nie chciał jednak tego przyznać. W żadnym razie. To kłóciłoby się z wyobrażeniem o Schwytanych.
Zastanowiłem się nad następną podniebną podróżą. Zastanowiłem się poważnie. Jestem raczej leniwy, ale tego nie zdołałbym znieść. Nie w takiej chwili. Nie, kiedy tak się czułem.
– Na pewno bym spadł. Nie ma sensu, żebyś czekał. Miną dni, zanim będziemy gotowi do drogi. Cholera, możemy pójść na piechotę – pomyślałem o lesie. Piesza wędrówka również mi się nie uśmiechała. – Oddaj nam nasze odznaki. W ten sposób będziesz nas mógł odszukać i zabrać, kiedy będziesz miał czas.
Zaczął utyskiwać. Odbijaliśmy piłeczkę raz za razem. Powtarzałem mu, jak bardzo jestem roztrzęsiony i jak rozbity będzie Kruk.
Był zniecierpliwiony. Chciał wyruszyć. Pozwolił mi się przekonać. Wyładował swój dywan – poleciał gdzieś, gdy byłem nieprzytomny – i wdrapał się na niego.
– Zobaczymy się za parę dni.
Dywan wzbił się w górę znacznie szybciej niż wtedy, gdy Kruk i ja byliśmy na pokładzie. Po chwili zniknął. Powlokłem się ku rzeczom, które nam zostawił.
– Ty bękarcie! – Zachichotałem. Jego protesty były czystą lipą. Zostawił nam jedzenie, naszą broń, którą pozostawiliśmy w Lordach, i różne drobiazgi, które mogły nam być potrzebne. Nie najgorszy szef, jak na jednego ze Schwytanych.
– Hej! Milczek! Gdzie, do diabła, jesteś?
Milczek wszedł powoli na polankę. Spojrzał na mnie, na Kruka, na zapasy i nie powiedział nic. Oczywiście. Jest Milczkiem. Wyglądał na wykończonego.
– Za mało snu? – zapytałem. Skinął głową. – Widziałeś, co się tu stało? – Ponowne skinięcie. – Mam nadzieję, że zapamiętałeś więcej ode mnie. – Potrząsnął głową. – Cholera. Nie będę mógł podać w Kronikach żadnych szczegółów.
To dziwny sposób na prowadzenie rozmowy – jeden człowiek mówi, a drugi kiwa głową. Przekazywanie informacji w ten sposób może być niewiarygodnie trudne. Powinienem się nauczyć języka migowego, który Kruk poznał dzięki Pupilce. Milczek jest drugi na liście jej przyjaciół. Ciekawie byłoby choćby podsłuchać ich rozmowy.
– Zobaczmy, co możemy zrobić dla Kruka – zaproponowałem. Nasz brat spał snem człowieka doszczętnie wyczerpanego. Nie obudził się jeszcze przez wiele godzin. Wykorzystałem ten czas, by wypytać Milczka.
Wysłał go Kapitan. Przyjechał konno. Wyruszył w drogę, zanim Kruka i mnie wezwano na rozmowę z Duszołapem. Jechał bez odpoczynku dzień i noc. Dotarł do polanki na chwilę przedtem, nim go dostrzegłem.
Zapytałem, skąd wiedział, dokąd jechać, zakładając, że Kapitan mógł wyciągnąć od Duszołapa wystarczającą ilość informacji, by wypuścić go w drogę – posunięcie w stylu naszego dowódcy. Milczek przyznał, że nie wiedział, dokąd zdąża. Zanim dotarliśmy na miejsce, znał jedynie przybliżony kierunek. Potem wytropił nas dzięki amuletowi, który dał mi Goblin.
Mały, chytry Goblin. Nie zdradził się ani słowem. Dobrze zrobił. Oko wyczytałoby we mnie tę wiedzę.
– Myślisz, że mógłbyś coś poradzić, gdybyśmy naprawdę potrzebowali pomocy? – zapytałem.
Uśmiechnął się, wzruszył ramionami, podszedł do stosu kamieni i usiadł na nim. Zakończył już zabawę w pytania i odpowiedzi. Z całej Kompanii Milczek jest najmniej zainteresowany tym, jak zostanie przedstawiony w Kronikach. Nie dba o to, czy ludzie kochają go, czy nienawidzą, nie dba, skąd przychodzi i dokąd zmierza. Czasami zastanawiam się, czy obchodzi go to, czy będzie żył, czy też umrze, i nad tym, dlaczego trzyma się Kompanii. Musi go łączyć z nią jakaś więź.
Kruk