Pożeracz Słońc. Christopher Ruocchio
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pożeracz Słońc - Christopher Ruocchio страница 10
– Twoje włosy wyglądają okropnie.
– Dziękuję, mamo – powiedziałem obojętnym tonem i odgarnąłem niesforny kosmyk za ucho.
Pomalowane na czerwono usta lady Liliany rozchyliły się w poszukiwaniu właściwych słów.
– To nie był komplement – powiedziała.
– Nie – zgodziłem się i wzruszyłem ramionami w surducie z wyszytym nad lewą piersią diabłem, herbem mojego rodu.
– Naprawdę powinieneś je obciąć. – Odeszła od okna i wyciągnęła rękę, żeby białymi palcami poprawić mi klapy surduta.
– Ojciec wystarczająco myli mnie z Crispinem, jeśli o to chodzi. – Pozwoliłem jej poprawić też kołnierz bez żadnych komentarzy z wyjątkiem przeszywającego spojrzenia, którym ją obdarzyłem. Jej oczy były bursztynowe, cieplejsze od oczu ojca. Ale i tak nie bardzo mogłem wyczuć to ciepło. Wiedziałem, że gdyby tylko od niej to zależało, wróciłaby do Artemii, żeby być ze swoją rodziną i swoimi dziewczętami, a nie z nami, Marlowe’ami, w tym ponurym miejscu o barwie popiołu. Z Marlowe’ami o zimnych oczach i chłodnym obejściu, z których najzimniejszy był jej własny mąż.
– On nie robi takich rzeczy. – Z powściągliwego tonu wywnioskowałem, że nie zrozumiała, o co mi chodziło.
– Czy chce, żeby Crispin zajął moje miejsce? – Wciąż patrzyłem na nią gniewnie, gdy wyrównywała ramiona mego surduta.
– Czy nie tego właśnie chciałeś?
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Nie potrafiłem na to odpowiedzieć, a przynajmniej odpowiedzieć tak, by nie zburzyć delikatnej równowagi mego świata. Cóż mogłem rzec? Że nie? Nie pragnąłem pracy mego ojca bardziej, niż pragnąłem zostać pierwszym strategosem Legionów Oriońskich. Że tak? Ale wówczas rządziłby Crispin, a Crispin… Crispin byłby katastrofą. Nie pragnąłem zdobyć tronu mego ojca. Pragnąłem, by Crispin go utracił.
Matka odwróciła się i znów podeszła do okna, stukając obcasikami w płyty posadzki.
– Nie twierdzę, że znam plany twego ojca…
– Jakże mogłabyś je znać? – Wyprostowałem się do pełnego formatu mej nierobiącej wielkiego wrażenia postaci. – Nigdy cię tu nie ma.
Nie wybuchła, nawet się nie obejrzała, aby na mnie spojrzeć.
– A myślisz, że ktokolwiek by tu został, gdyby miał wybór?
– Sir Felix został – zaoponowałem, obciągając surdut jeszcze ciaśniej na wąskich ramionach. – I Roban, i inni.
– Oni widzą sposobność awansu. Ziemie, tytuły. Niewielka renta.
– Nie z lojalności wobec ojca?
– Żaden z nich nie zna twego ojca, może poza Felixem. Wyszłam za niego, a nie mogę powiedzieć, że go znam.
Wiedziałem o tym, ale usłyszeć, że moi rodzice pozostają sobie obcy, było dla mnie wstrząsem. Pozwoliłem sobie na najskromniejszy z ukłonów, po czym zorientowałem się, że matka i tak tego nie widzi, zwrócona do mnie plecami.
– On nie zachęca do poufałości – powiedziałem wreszcie, mimowolnie marszcząc brwi.
– I ty też nie powinieneś, gdybyś rządził. – Lady Liliana obróciła się nieznacznie, aby zerknąć na mnie zza złocistobrązowych, kręconych włosów. Jej bursztynowe oczy były zmęczone, lecz patrzyły twardo. Mam wrażenie, że właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z jej wieku, nie tej wczesnej dorosłości, którą prezentowała na zewnątrz, lecz blisko dwustu lat, które miała naprawdę. Wrażenie zniknęło w mgnieniu oka, gdy ciągnęła dalej: – Powinieneś przewodzić swemu ludowi, a nie przyłączać się do niego.
– Gdybym rządził? – powtórzyłem.
– To nie jest z góry przesądzone – powiedziała. – On może jednak wybrać Crispina albo też zamówić trzecie dziecko z kadzi. – Przewidując moją odpowiedź, dodała: – To, że ród Marlowe’ów zwykle honorował najstarszego potomka, nie znaczy, że musi to robić. Prawo pozwala twemu ojcu na wybór dziedzica. Niczego nie zakładaj.
– Dobrze, nie znaczy to jednak, że… – zacząłem nieco urażony.
Przerwała mi:
– Właśnie, nie znaczy. A teraz chodź, bo jesteśmy prawie spóźnieni.
Gwiazdy zdążyły się narodzić i zginąć, zanim podano deser, pomyślałem. Milczałem podczas toastów, przy sałatkach, w trakcie niezliczonych cyklów rozkładania i zbierania zastawy ze stołu. I słuchałem, aż nadto świadom, że gniew, podobnie jak grawitacja, zagina czas i przestrzeń wokół osoby mego ojca. Prywatnie byłem wdzięczny, że pani dyrektor i jej zespół odsunęli mnie daleko od mego zwykłego miejsca po prawej stronie ojca. Od czasu mego spóźnionego przybycia do sali tronowej minął cały dzień, a ojciec wciąż się do mnie nie odzywał. Samo w sobie nie było to dziwne, ale fakt, że zrobiłem, co zrobiłem, i nie spotkałem się z żadną reprymendą, napełniał mnie niepokojem.
Jadłem więc i słuchałem, przyglądając się dziwnym, obcym twarzom dygnitarzy Konsorcjum. Ci plutokraci spędzali całe swoje życie w przestrzeni kosmicznej, a dośrodkowa imitacja ciążenia na pokładach ich ogromnych statków nie zapobiegała zmianom, jakie zachodziły w ich ciałach. Gdyby nie genetyczna terapia, jeszcze bardziej rygorystyczna od mojej, nie mogliby postawić nogi na Delos, z jej grawitacją wynoszącą jedną i jedną dziesiątą standardowej, bo zostaliby zmiażdżeni i legliby jak wyfiletowane ryby na piasku.
– Cielcinowie posunęli się za daleko, pchając się poza Mgławicę – powiedział Xun Gong Sun, młodszy urzędnik Konsorcjum. – Imperator nie powinien tego tolerować.
– Imperator tego nie toleruje, Xun – odpowiedziała miło pani dyrektor Feng. – To dlatego trwa tam wojna. – Przyjrzałem się dyrektorce. Jak wszyscy członkowie delegacji Konsorcjum, była zupełnie łysa, a kości policzkowe i kształt brwi podkreślały spojrzenie jej oczu. Skórę miała ciemniejszą niż pozostali, niemal w kolorze kawy. Zwróciła się ku końcowi stołu,