Pożeracz Słońc. Christopher Ruocchio
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pożeracz Słońc - Christopher Ruocchio страница 9
Zmuszając się do zapanowania nad nagłym wybuchem gniewu, powtarzałem w duchu aforyzm scholiastów i próbowałem nie skupiać się zanadto na rosnącym we mnie oburzeniu. Powinienem odwrócić się i odejść. Wszystko byłoby łatwiejsze.
Zamiast tego odchrząknąłem i powiedziałem:
– Żołnierzu, odsuń się.
– Hadrianie. – Roban położył mi dłoń na ramieniu. – Mamy rozkazy.
Odwróciłem się i przyznaję, że frustracja mnie zgubiła.
– Ręce precz, Robanie. – I pchnąłem drzwi, zanim liktor i jego porucznik zdążyli mnie powstrzymać. Drzwi nie wydały żadnego odgłosu, kiedy otworzyły się do środka. Stało się. Spojrzałem za siebie na hoplitę, który był już w pół drogi do mnie, próbując mnie złapać. Miałem takie same oczy jak mój ojciec i wiedziałem, jak ich użyć. Żołnierz struchlał.
Żadne fanfary nie towarzyszyły mojemu wejściu, chyba że ktoś policzyłby liczbę ukłonów stojących wewnątrz peltastów. Są jakieś granice rozmiarów przestrzeni, którą ludzkie oko i umysł potrafią ocenić, a po przekroczeniu tych granic wielkość i wspaniałość przytłaczają. Sala tronowa przekraczała te granice, była zbyt wysoka, zbyt szeroka i zbyt długa zarazem. Ciemne kolumny stały w wielu rzędach i dźwigały sklepienie pokryte freskami, na których przedstawiono śmierć Starej Ziemi i późniejszą kolonizację Delos. Choć ludzkie zmysły nie potrafiły tego rozpoznać, odległość między posadzką a sufitem subtelnie się zmniejszała w miarę przechodzenia od drzwi do tronowego podium stojącego w odległym końcu sali, więc idący tam suplikant ulegał złudzeniu, że siedzący na podium archon jest większy niż zwykły człowiek. Powiadają, że Solarny Tron na Forum również wykorzystuje tę sztuczkę, dzięki której Imperator potrafi przytłoczyć ogromem postaci nawet najpyszniejszego księcia ze swojej konstelacji.
Sam tron pozostawał nieco w cieniu, a dwa zakrzywione rogi wystające zza jego oparcia – w istocie były to dwa żebra wielkiego łuskowego wieloryba – sięgały w pół drogi do dalekiego sklepienia, blokując częściowo światło padające z rozety za tronem, tak że postać siedząca na tronie była częściowo zamglona.
Delegacja Konsorcjum stała tłumnie przed tronowym podium. Ich sylwetki były absurdalnie wydłużone za sprawą słabej grawitacji panującej na statkach kosmicznych, na których żyli. Było ich siedmioro, wszyscy ubrani w podobne szaty, a towarzyszyło im kilkunastu żołnierzy ubranych w matowe szare stroje i uzbrojonych w krótkie strzelby zamiast lanc energetycznych, tak cenionych w wojskach mego ojca.
– Wybacz mi spóźnienie, ojcze. – Użyłem mego oficjalnego głosu, wykorzystując retoryczny trening, który odbyłem pod kierunkiem Gibsona. – Przedstawicielka Gildii Górniczej zajęła mi więcej czasu, niż się spodziewałem.
– Dlaczego tu jesteś? – Dźwięk tego głosu w tym miejscu zmroził mi krew w żyłach i poczułem, jakby zimny wiatr wdarł się do mojej duszy. Crispin nie tylko wiedział o przyjeździe delegacji Konsorcjum Wong-Hoppera, ale również został zaproszony.
Zignorowałem wypowiedziane irytującym tonem pytanie Crispina i zbliżyłem się na dziesięć kroków do linii, na której stali przed tronem mego ojca goście z Konsorcjum. Nie znajdowałem się jeszcze w cieniu tego wielkiego krzesła i mój ojciec wydawał mi się tylko ciemnym kształtem na tle czerni oparcia z hebanu i kutego żelaza. Przyklękając przed tronem na jedno kolano, skłoniłem głowę przed przybyszami Mandari.
– Szlachetni goście – odezwałem się, a po marudnym tonie Crispina głębokie brzmienie mego wyćwiczonego głosu sprawiało mi niekłamaną przyjemność – wybaczcie spóźnienie. Zatrzymały mnie sprawy lokalne.
Jedna z wysokich postaci zrobiła kilka kroków w moją stronę.
– Wstań, proszę – powiedziała. Wstałem, a przedstawicielka Konsorcjum odwróciła się i spojrzała na mego ojca. – Jak mamy to rozumieć, lordzie Alistair?
Ojciec poruszył się na tronie.
– To mój starszy syn, dyrektor Feng. – Jego głos, który powinien być równie serdeczny jak mój, był dla mnie głosem obcego człowieka.
Kobieta, która pierwsza odezwała się do mnie, skinęła głową i z szelestem szarych rękawów opuściła swoje pająkowate ramiona wzdłuż tułowia.
– Rozumiem – odparła.
Inni członkowie Konsorcjum zaczęli w zakłopotaniu przestępować z nogi na nogę.
– Siądźcie.
W miarę jak moje oczy przywykały do głębokiego cienia, w którym stał tron, zacząłem lepiej dostrzegać sylwetkę ojca. Był bardziej podobny do mnie niż do Crispina; genetyczne krosna stworzyły mego ojca wysokim, szczupłym i twardym, o orlich rysach. Można rzec, że cały składał się z ostrych kątów i prostych krawędzi. Podobnie jak ja, ojciec wystrzegał się lokalnej mody. Miał długie włosy, zaczesane do tyłu, tak że lekko zwijały się pod uszami. Twarz miał gładko ogoloną, zimną, wydatne wargi, a jego fiołkowe oczy beznamiętnie obserwowały wszystko, co znajdowało się niżej.
Przełknąłem ślinę i przesunąłem się za dyrektor Feng i jej wspólników, skupiając uwagę na rzędzie trzech krzeseł po prawej stronie i poniżej tronu. Crispin zasiadł na krześle stojącym przy ojcu. Zatrzymałem się, patrząc w dół na mego brata równie pewnie, jak ojciec patrzył na mnie.
– Przesuń się, Crispinie – powiedziałem cichym głosem.
Brat tylko uniósł brwi, zakładając, całkiem słusznie, że nie będę robił scen przy naszych gościach. Nie zrobiłem tego. Byłem zbytnio dżentelmenem, by tak się zachować. Ale też za bardzo dzieckiem, by nie pozwolić sobie na sięgnięcie po krzesło z krwawego drewna, które stało przy nim, i przeniesienie go dwa stopnie wyżej, na podium, by ustawić je obok ojca. Usiadłem, nie zwracając uwagi na nieme oburzenie, wyczuwalnie płynące od strony czarnego tronu, na którym siedział ojciec.
ROZDZIAŁ 4
DIABEŁ I LADY
– To nie było twoje najgładsze wystąpienie, Hadrianie. – Głos matki dobiegał do mnie wyraźnie zza ciemnych drzwi oddzielających moją garderobę od sypialni. Kontralt, bogaty akcent delijskiej arystokracji, wypolerowany przez dziesięciolecia rozmów, oficjalnych przyjęć i wystąpień. Była też profesjonalną librecistką i reżyserką filmów.
– Crispin by się nie ruszył. – To była cała odpowiedź, na jaką było mnie stać, gdy walczyłem ze srebrnymi guzikami mojej najlepszej koszuli.
– Crispin ma piętnaście lat i jest niecierpliwy aż do przesady.
– Wiem, mamo. – Założyłem szelki na ramiona i naciągnąłem je. – Nie rozumiem, dlaczego ojciec nie… nie uwzględnił mnie.
Jej głos stał się mniej wyraźny i po tym poznałem, że oddaliła się od drzwi garderoby i podeszła do wysokiego okna, z którego otwierał