Boznańska. Non finito. Angelika Kuźniak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Boznańska. Non finito - Angelika Kuźniak страница 8

Boznańska. Non finito - Angelika Kuźniak

Скачать книгу

sama namalowała!”

      „[Boznańska] nie portretuje – jak pisał jeden z francuskich krytyków – sukni, kapelusza, futrzanej etoli czy też kolii z diamentów”.

      Kiedy Portretem kobiety w gronostajach, dzisiaj znanym – niestety tylko z fotografii – również jako Portret patrycjuszki czy Portret gospodyni, zachwyca się Marcin Samlicki: „Twarz brzydka, nalana, oczy wyłupiaste w oprawie fioletowej, ręce grube. Co za typ! Ileż charakteru! Jakaś kuzynka któregoś karła czy błazna Velázqueza”, Boznańska wyjaśnia ze spokojem: „Może dla banalnych smaków wyda się brzydką – nigdy dla wyrafinowanych. Typ czy rasa zawiera w sobie charakter i to jest właściwe piękno. W tem siedzi dusza myśląca, pracująca, cierpiąca, znużona lub umęczona. Nie wolno niczego zmieniać z takich rysów. Zresztą ja nie potrafię poprawiać przyrody – maluję, co widzę”.

      Może dlatego żaden „burżuj nie zamówi u niej nigdy portretu. To nie jest «ładne malarstwo»” – pisał Adolf Basler, pisarz, historyk sztuki. Dla Boznańskiej charakter, emocje i uczucia, „moralna osobowość” będą zawsze ważniejsze niż uroda modeli.

      Poza tym: czego nie widać, nie istnieje. Oko ludzkie nie penetruje półcienia. Ani Boznańska, ani Velázquez nie malują więc tego, co pogrążone jest w ciemności. Zatem non finito. Dzieło – wedle ówczesnych (a nawet dużo późniejszych) zasad malarskich – nieukończone. Ale to nie znaczy, że niepełne.

      Wystarczy spojrzeć na chusteczkę w dłoniach infantki Marianny na obrazie Velázqueza. Podobną Olga namaluje złotowłosej dziewczynce około 1890 roku (Dziewczynka z białą chusteczką). U Boznańskiej widać większą grudkowatość farby, Velázquez posługuje się długimi pociągnięciami pędzla. Gdybyśmy jednak odcięli dłonie, trudno byłoby rozpoznać – jak słusznie zauważa historyczka sztuki Grażyna Bastek – którą chusteczkę namalował Velázquez, a którą Boznańska. Bastek podaje kolejny przykład: kwiat na gorsecie infantki Margerity oraz fragment portretu Zofii Kirkor-Kiedroniowej. To ten sam detal, ta sama wibrująca plama.

      Malarz Jean-Étienne Liotard w swoim Traktacie o zasadach i regułach malarstwa pisze, że plamy to „brzydki i wulgarny sposób malowania, który głosi chwałę niecierpliwości, lenistwa, interesowności i ignorancji”. Takie mazaje „nie pozwalają pokazać delikatnych i lekkich uroków natury, które okraszają wszystkie przedmioty i stanowią ich najpiękniejszą ozdobę”. Malowania plamami należy więc unikać. Bo „najpiękniejsze cechy malarstwa to wyrazistość, czystość i jedność”.

      Ciekawe, co na to Tycjan, który kładł czasem farbę rękami i specjalnie zostawiał na płótnie ślady pędzla lub paznokcia. Co najmniej dwa ze swoich największych dzieł, Apolla i Marsjasza oraz Złożenie do grobu, namalował techniką pittura di macchia (malarstwo złożone z plam).

       F 41

      Olga Boznańska w krakowskiej pracowni podczas malowania portretu Zofii z Goetzów-Okocimskich Włodkowej, 1913

      Liotard chyba zapomniał – tę teorię potwierdzają badania – że mózg potrafi dokończyć dzieło. Dopowiedzieć to, czego ludzkie oko nie widzi. Dzięki pracy oka i mózgu plama na obrazach Boznańskiej i Velázqueza zamienia się w kwiat. Z oddalenia obraz nabiera spójności. Oglądany z bliska jest abstrakcją. Trzeba więc podejść do obrazu, żeby „posmakować”. I oddalić się, aby ocenić.

      „Dziwny człowiek”

      Jako że bardziej lub mniej cierpliwy czytelnik może już zacząć się irytować długością dygresji, wróćmy do Krakowa z końca dziewiętnastego wieku i dorzućmy jeszcze kilka uwag na temat edukacji Olgi.

      Po pierwsze: wiemy niewiele lub prawie nic o szkołach, do których Olga chodziła w dzieciństwie.

      Po drugie: Boznańska miała uważnych rodziców. Wcześnie dostrzegli talenty obu córek. I opłacili prywatne lekcje.

      Iza uczy się gry na fortepianie u Emila Śmietańskiego, znanego szczególnie z wykonań Bacha i Beethovena. To za jego radą Boznańscy wysyłają ją na naukę do Lipska, a potem Wiednia. Radzi sobie dobrze. Oceny ma wysokie, ale nie chce grać na egzaminie. Publiczność ją paraliżuje. Ze studiów Iza wraca jakoś wiosną 1887. W grudniu rok później daje na Sali Redutowej w Krakowie koncert. Recenzje „Kuryera Warszawskiego” i „Czasu” nie są może entuzjastyczne, ale krytycy doceniają jej wysiłek. „Panna Iza Boznańska […] złożyła przede wszystkiem wykonaniem tria Beethovena dowody techniki bardzo ładnie rozwiniętej, precyzyi i uderzenia pewnego. Zrozumienie rzeczy zasługuje, szczególnie w pierwszej i ostatniej części tria, na zupełne uznanie – bez szukania efektów, bez rozdrabniania umiała panna Boznańska uwydatnić wszystkie szczegóły kompozycyi.

      Sonata Beethovena op. 31 Nr 2 w ogólności wykonana bardzo poprawnie, a miejscami pięknie frazowana, zyskałaby na większej jednolitości. […] Środkowa część piękniej wypadnie, jeśli mniej będzie miała akcentów, a więcej głębokości. Część ostatnia zagraną była najpiękniej i mogła w zupełności zadowolić wybrednego słuchacza.

       F 43

      Olga Boznańska, ok. 1880

      Z trzech drobniejszych utworów, wypadł nokturn Chopina (cis-mol) ładnie i z dobrem zrozumieniem. Melodya Moszkowskiego miała niejedną zaletę, a taniec Scharwenki wiele wdzięku i lekkości”.

      Do Olgi na Wolską dwa razy w tygodniu przychodzi Józef Siedlecki. „Dziwny człowiek, doszczętnie opętany przez demona sztuki”. Artysta „nie mający odwagi porwać się na dzieło wielkie, gdyż nie czuł się godnym, by zasiąść do jego stworzenia” (opinia Stanisława Witkiewicza, malarza i teoretyka sztuki).

      Po trzecie: ten opór! Ta pogarda dla kobiet na uniwersytecie! Połowa lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku (ale niestety również później) to czas, w którym wykształcenie kobiet wielu nadal uznaje za zbyteczne.

      „Dopóki kobieta jest przeznaczona do rodzenia dzieci i karmienia niemowląt, jak na to wskazuje sama budowa jej narządów, to stanowczo ani mowy być nie może o równouprawnieniu z rodzajem męskim – pisze w «Przeglądzie Lekarskim» w 1895 roku Ludwik Rydygier, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Lwowskiego. – Tak już w całej przyrodzie Pan Bóg rzeczy ułożył, albo kto woli, niech powie, tak już w całej przyrodzie rzeczy się ukształtowały, że role są podzielone nie tylko u ludzi, ale i u zwierząt, a nawet roślin”.

      Od 1846 roku Kraków znajduje się w granicach cesarstwa austriackiego. 6 maja 1878 minister wyznań i oświaty Karl Ritter von Stremayr wydaje rozporządzenie, w którym dopuszcza kobiety do studiowania na wyższych uczelniach. Pod pewnymi warunkami jednak. Kształcić mogą się tylko za zgodą profesora i władz szkoły. Poza tym muszą przebywać w osobnych salach. Egzaminy – owszem, niech zdają. Ale po ukończeniu studiów nie dostaną dyplomu.

      Od 1873 roku rektorem krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych jest Jan Matejko. Kobiety do 1920 nie mają wstępu na uczelnię.

      Olga nie ma chyba czego żałować. Bo – jak pisał Stanisław Witkiewicz – szkoła ta to „cieplarnia, w której pielęgnują się roślinki, nie mające ani racyi, ani siły do samodzielnego rozrostu. […] dotychczasowe doświadczenia dostatecznie mogą przekonać o bezpłodności lub wprost szkodliwości wpływu [szkoły krakowskiej] na naszą sztukę”. Zero

Скачать книгу