Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa страница 3
Wszystko jest Tobą.
Ty jesteś wszystkim.
Mojej kochanej żonie
1
Dwudziestego dziewiątego października 1989 roku niebo nad Śląskiem się rozjaśniło. Zegary wybiły dwudziestą drugą i pracownice koksowni ruszyły po pracy na brudne ulice. Niebo pachniało dymem.
Jadwiga Przybylok wracała do domu. Zziębnięta i zmęczona chciała odpocząć. Wsłuchiwał się w odgłos jej kroków przy akompaniamencie dźwięków Bytomia. Kiedy się zbliżyła, spadł na nią gruby na cal żebrowany pręt.
– Jezusie! – jęknęła.
Usiadła na pokrytej szronem trawie, trzymając się rękami za głowę. On patrzył. Wyglądał jak przedszkolak, który się wstydzi, bo zmoczył majtki.
– Ty giździe pieroński! – syknęła, patrząc na dłoń. – Maryjo świynto!
Cienka strużka spłynęła po jej czole, zalewając oczodół. Druga sunęła po skroni na żuchwę i niżej, na szyję. Pomiędzy palcami ciemniała ciepła, parująca krew.
– Chrystusie!
– Bolało?
– Ożeż ty... Czamuś mnie maznoł?
– Bo chciałem. Bolało czy nie?
– Coś nie rychtyg z tobą czy żeś asi je pofyrtany?
Uśmiechał się słabo. To, że się podniosła, zaskoczyło go. Jednak nie wszystko wziął pod uwagę. Kobieta tymczasem, otrząsnąwszy się z szoku, zaczynała rozumieć.
– Ubić mnie chcesz?
Gdyby nie to, że byli poza zasięgiem światła latarni, zobaczyłby przerażenie w jej oczach. Oblizał wargi, rejestrując, że się instynktownie cofnęła.
– To nic nie da – szepnął.
– Coś pedzioł?
– To nic nie da. Nie utrudniaj – dodał, ściskając pręt. – Lepiej powiedz, jakie to uczucie. Jak to jest wiedzieć, że zaraz się umrze?
– Jezder – wydusiła. – Ty naprowde chcesz mnie ubić, ja?
Księżyc wyłonił się zza chmur, lecz w nowiu nie mógł oświetlić niczego. Wokół panowała ciemność i cisza.
– Dej mi pokój – powiedziała błagalnie.
Podszedł na wyciągnięcie ręki. Uniósł podbródek i spojrzał jej w oczy. Wiedział, że wystarczy jeden ruch. Miał nad nią kontrolę. Patrzył, jak cofa się na plecach. Zrobił jeszcze jeden krok.
– Jezderkusie, jezderyjo, nie! Ludziskaaaa! Milicjaaaa!
Trafił ją w prawą skroń. Upadła na twarz, strącając szron ze zmrożonych źdźbeł.
2
Jego sercem targnęło nieprzyjemne uczucie. Wiedział, że za chwilę coś się wydarzy, wypadki potoczą się w innym kierunku. Znał ten stan, towarzyszył mu, odkąd pamiętał. Przypominał trwające milisekundę porażenie prądem i choć nieczęsto się pojawiał, zawsze zwiastował coś istotnego.
– Tu policja! Apeluję o nierzucanie w kierunku policjantów niebezpiecznych przedmiotów!
Łoskot łopat śmigłowca narasta. Powietrze wibruje, gaz drażni nozdrza i oczy.
– Policja wzywa dziennikarzy i przedstawicieli mediów o opuszczenie terenu działań – słyszy urywany komunikat pomiędzy wybuchami petard i wyciem syren.
Trzy metry dalej roztrzaskuje się butelka. Kałuża benzyny staje w płomieniach. Czarny, gryzący dym kieruje się na nich. Kilka kamieni trafia w tarcze.
– Zawsze i wszędzie policja jebana będzie! – niesie się z gardeł. – Policja jebana będzie! Policja jebana będzie!
– Trzymaj szyk!
– Zawsze i wszędzie...
– Trzymaj szyk!
– ...jebana będzie.
Huk jest potężny. Bliski. Uderzenie kostki brukowej w tarczę niemal przewraca Emila. Policjant cofa się o krok.
– Kurwa, co z tobą! – Ktoś go popycha. – Trzymaj szyk!
Znowu huk. Tarcza z prawej rozsypuje się od uderzenia metalowej śruby. Drugi kawałek stali odbija się od bruku i trafia młodego policjanta w nagolennik. Ból jest nagły, ale do zniesienia.
– Przygotuj broń gładkolufową!
Za plecami słyszy metaliczny trzask przeładowania.
– Naprzód! – krzyczy ktoś za Emilem. – Tarcza w górze! Trzymaj szyk!
Maska ogranicza widzenie, komunikaty w radiu zlewają się z hukiem petard, łoskotem łopat śmigłowca i rykiem syren. Każdy oddech sprawia trudność. Gaz szczypie w oczy, pali spoconą skórę. Szybki zaparowują. Za tarczą faluje tłum, młody policjant walczy ze sobą, żeby nie zerwać maski. Reflektor śmigłowca wychwytuje postacie z kapturami na głowach i szalikami na twarzach. Płonąca benzyna oświetla tłum na pomarańczowo. Masa napiera, zbliża się niczym rozjuszone wielkie zwierzę. Wrogie cienie ruszają się, podnoszą kamienie, rzucają, wybiegają i znikają.
– Tarcza w górę! Trzymaj szyk! – pada zza pleców. – Trzymaj szyk!
Kolejny kamień trafia Emila w ochraniacz goleni.
– Salwą ostrzegawczą! Ogniaaa!
Huk go ogłusza. Policjant rozpoznaje pod nogami stalową kulkę z łożyska. Zapach kordytu miesza się z dymem i wciskającym się pod maskę gazem.