Demony przeszłości. Część druga. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Demony przeszłości. Część druga - Diana Palmer страница 8
Zjawiła się w pracy o wpół do dziewiątej rano ubrana w dżinsową spódnicę i koronkową bluzkę, na nogach miała pantofle na wysokich obcasach. Pracownicy redakcji, w dżinsach i T-shirtach, oszacowali ją zdziwionym wzrokiem i wrócili do zajęć.
– Wystroiłam się? – spytała ukradkiem Boba.
– Nie na Phoenix – odparł żartobliwie – i nie, jeśli wybierasz się na wywiad. Jednak na bieganie po mieście, to tak. Uważam, że lekko przesadziłaś.
– Okej. Następnym razem się poprawię. Czym mam się zająć?
Bob przedstawił jej zakres obowiązków i przydzielił boks tuż obok boksu Harveya Rittera. Zwróciła uwagę, że Ritter nawet nie podniósł głowy na jej widok ani jej nie przywitał. Jako jedyny reporter w pracującym od lat zespole, niechętnie odniósł się do jej obecności, co wcale nie zdziwiło Gaby.
– To spis lokalnych numerów. – Bob wskazał kartkę umieszczoną przy stacjonarnym telefonie. – Policja, straż pożarna, obrona cywilna i tak dalej. Jak będziesz miała trochę czasu – nie dzisiaj, bo musimy zapełnić na jutro gazetę – to warto, żebyś obeszła wszystkie ważne instytucje w mieście i się przedstawiła. Spotkasz miłych ludzi. Polubisz ich.
– Okej. A co masz teraz dla mnie? – spytała Gaby.
– Harvey kończy artykuł na temat nowej firmy, która się u nas ulokowała, po czym zajmie się kroniką policyjną. Możesz dowiedzieć się czegoś na temat pożaru, który wybuchł w czasie weekendu, i sprawdzić, czy ktoś coś wie o nalocie na handlarzy narkotyków. Słyszałem, że są w to zamieszane grube ryby.
– W takim razie zasięgnę języka w komendzie policji i przejrzę raporty z aresztowań.
– Rzeczywiście tak postąpisz? – zdziwił się Bob.
– Oczywiście, że tak.
– Zatem witaj w Lassiter – odparł z szerokim uśmiechem.
Gaby musiała się pospieszyć, bo jedna informacja pociągała za sobą następną, więc prawie cały dzień zajęło jej zbieranie materiałów. Wzięła je do domu, żeby wieczorem napisać artykuł.
– Chyba nie powinnaś przynosić roboty do domu? – spytał Bowie, kiedy poprosiła go o udostępnienie komputera.
– Na ogół tego nie robię, ale jestem tu nowa. Poza tym muszę się nauczyć rytmu pracy w tygodniku. Mówią, że Harvey Ritter stara się unikać kontrowersji.
– Ale ty nie, prawda? – Bowie zmrużył oczy. – Nie liczysz się z tym, gdzie uderzysz i jak mocno.
Gaby zaczerwieniła się, świadoma, iż jej artykuł dla „Phoenix Advertiser” na temat przedsięwzięcia Bio-Ag wczoraj ukazał się drukiem. Było dla niej oczywiste, że Bowie go przeczytał.
– Zaprezentowałam stanowiska obu stron – zauważyła.
– Pewno. Swoje i ich – zakpił.
– Bowie…
– W gruncie rzeczy nie dbam o to, co piszesz, bo i tak się nie poddam – odrzekł. – Nie musisz podzielać mojego punktu widzenia, aby go szanować.
– Oczywiście, że szanuję – powiedziała Gaby niemal błagalnym tonem. – Nie jesteś osamotniony. Popierają cię przynajmniej dwie grupy obrońców środowiska i część mieszkańców. Chodzi o to, że po prostu muszę przedstawić problem tak, jak go widzę.
– Możemy o tym dyskutować do sądnego dnia – stwierdził Bowie. – Lubisz swoją pracę, prawda?
– Może jestem uzależniona od adrenaliny – odparła wymijająco. – A teraz pora, żebym popracowała nad artykułem.
– Zapraszam do mojego gabinetu. – Z tymi słowami opuścił salon, po czym bez słowa wyszedł z domu.
Kiedy Gaby kładła się spać, jeszcze go nie było.
Artykuł zawierał nazwiska, daty, miejsca, podawał wiarygodne źródła informacji. Gaby przywiozła dyskietkę do redakcji, żeby Bob mógł przeczytać tekst. Gdy skończył lekturę, orzekł:
– Świetnie się spisałaś.
Gaby wróciła do swojego boksu i zaczęła przepisywać na maszynie najnowsze wiadomości, które nadchodziły mailem albo zostały przyniesione do redakcji, głównie dotyczące życia towarzyskiego, a także ciekawostki o miejscowych notablach. Chciała w ten sposób pomóc Judy, która tkwiła po uszy w reklamach, ogłoszeniach drobnych i nekrologach. Reklamami wielkoformatowymi, jak się dowiedziała, zajmowali się Bob i Harvey.
Wtorek to najgorętszy dzień w redakcji, uznała. Napływało dużo wiadomości, telefony się urywały, trzeba było przygotować serwis informacyjny oraz pomagać w dziale technicznym.
– Co to jest? – spytał Harvey po lunchu, czytając pierwszą stronę najświeższego wydania „Lassiter Citizen”. Twarz mu poczerwieniała. – Kto to napisał? To artykuł, który miałem przygotować na przyszły tydzień!
– Wtedy byłaby to już musztarda po obiedzie – wyjaśniła Gaby. – Ja miałam czas, a ty nie, co za różnica, kto wykona robotę? Czyż nie stanowimy zespołu?
– To prawda – włączył się Bob – nie gorączkuj się.
– Uważam, że w tym miasteczku za mało się dzieje jak na dwóch reporterów – zauważył kąśliwie Harvey.
– Byłbyś zaskoczony, dowiadując się, jak dużo – odparował Bob. – Przestań się jeżyć. Nie zostaniesz bez pracy, dlatego że zatrudniłem Gaby. Zresztą, ona będzie zajmowała się sprawami, których ty nie znosisz, jak choćby kontrowersyjnym planem Bio-Ag.
Początek był kiepski, a potem było jeszcze gorzej. Gaby musiała walczyć o każdy strzęp informacji. Harvey prawie zawsze wydawał się wiedzieć, co ona zamierza, i ją ubiegał. Miał nad nią przewagę, bo znał miasto i wszystkich oficjeli. Gaby pozostała kronika policyjna i niewiele więcej. Poza tym zlecano jej rozmaite dodatkowe obowiązki. Musiała przepisywać swoje teksty, pomagać przepracowanej Judy, zajmować się prenumeratą, wysyłką gazet, przyjmować ogłoszenia przez telefon, a nawet w razie potrzeby robić zdjęcia. Przedstawiały na przykład gigantyczne warzywa i wraki samochodów, podczas gdy Harvey fotografował oficjalnych gości przybywających do miasta, królowe piękności i pożary.
– Harvey