Ostatnia wdowa. Karin Slaughter
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatnia wdowa - Karin Slaughter страница 19
Po chwili długiej jak wieczność powoli skinął głową.
– A jeśli zabiję ją? – Hank przytknął broń do głowy Michelle Spivey.
– Zrób to. No dalej, ty gnido – powiedziała tym razem bez zająknięcia. Ściskała pięścią spodnie w talii. Sara widziała zakrwawiony bandaż, pęknięte szwy na linii bikini.
Czyżby ją operowali?
– Ciągle uważasz się za porządnego człowieka – Michelle zwróciła się do Hanka. – Co powie twój ojciec, kiedy się dowie, kim naprawdę jesteś? Słyszałam, jak o nim mówisz; jak go podziwiasz; jak chcesz, żeby był z ciebie dumny. On jest chory. Umrze. A na łożu śmierci będzie myślał, jakiego potwora pomógł sprowadzić na ten świat.
Clinton wybuchnął śmiechem.
– A niech mnie, laluniu, pod wpływem twojego gadania zaczynam się zastanawiać, jak ciasna jest cipka twojej córki.
Nad głową Sary coś przemknęło. Hank odwrócił się gwałtownie i wycelował w Clintona.
Rozległo się metaliczne klik, klik, klik.
Rewolwer się zablokował.
– Ty skurw… – krzyknął Clinton, wyszarpując glocka z kabury.
Hank pociągnął Michelle na ziemię, gdy rewolwer wystrzelił. Sara zamknęła oczy. Zastygła na kolanach z rękami za głową i czekała na kulę.
Kuli nie było.
Usłyszała dwa strzały jeden po drugim.
Otworzyła oczy. Martwy Merle leżał na ziemi. Vince/Vale był ranny. Wypadł z otwartych drzwi auta. Plama krwi z rany w boku rosła w oczach.
To było dzieło Willa. Teraz odwracał się, by strzelić do Clintona, ale ten rzucił się na niego i przygwoździł do ziemi.
Sara podniosła się i zerwała do biegu.
Szarpnięcie osadziło ją w miejscu.
Hank unieruchomił jej szyję przedramieniem i odciął dostęp powietrza. Mroczki zaczęły latać jej przed oczami. Wbiła paznokcie w skórę Hanka.
– Puść mnie! – krzyknęła, łapiąc powietrze jak ryba, drapiąc go i kopiąc.
Kątem oka dostrzegła coś ciemnego. To była charakterystyczna długa lufa glocka 22. Nazywali go eliminatorem, ponieważ amunicja kaliber czterdzieści unieszkodliwiała człowieka raz na zawsze.
Hank celował w ziemię. Jego palec spoczywał nad kabłąkiem spustu, gotów do oddania strzału.
To nie było konieczne.
Clinton okładał Willa pięściami. Używał rąk jak młotka. Walił w tułów, w wątrobę, śledzionę, trzustkę, nerki.
– Powstrzymaj go – błagała Sara. – On zabije…
Ręka Willa dosięgła twarzy Clintona. Nóż sprężynowy. Dziesięciocentymetrowe ostrze. Z rany pociekła krew.
Clinton cofnął się gwałtownie.
Will dźgnął go w pachwinę.
Sara wstała, ale Hank nie pozwolił jej uciec, bo nadal oplatał przedramieniem jej szyję. Trzymał glocka skierowanego w dół, ale nie spuszczał palca z kabłąka spustu. Mięśnie jego ramienia były mocne jak lina.
– Will… – Głos uwiązł Sarze w gardle.
Will zakasłał, plując krwią. Przekręcił się na bok. Trzymając się za brzuch, próbował wstać i szukał wzrokiem rewolweru.
– Idziesz z nami albo strzelę mu w serce – powiedział Hank do Sary.
Szloch wyrwał jej się z piersi. Wyciągnęła przed siebie ręce, jakby tym gestem mogła mu pomóc.
Will napiął mięśnie nóg. Znowu próbował wstać. Zwymiotował.
Z tyłu głowy kapała mu krew. Dźwignął się na kolana, ale padł jak kłoda.
Sara krzyknęła, jakby to ona runęła na ziemię.
– Pani doktor? – Hank uniósł broń, mierząc do Willa.
Ruszyła w stronę bmw. Ledwie mogła się wyprostować. Kolana uginały się pod nią z każdym krokiem. Will ciągle wił się na ziemi z bólu. Rzuciła okiem na ulicę. Na chodniku stała jej matka. Trzymała w rękach strzelbę. Starą dubeltówkę, która od pięćdziesięciu lat zbierała kurz nad kominkiem Belli.
Sara potrząsnęła głową, błagając Cathy wzrokiem, by się nie wtrącała.
Hank pociągnął Michelle w stronę bmw. Pchnął ją do Vale’a, by się nią zajął, a sam ruszył w kierunku Willa z glockiem u boku.
– Obiecałeś. – Już wypowiadając to słowo, Sara zdała sobie sprawę, jaką głupotą jest ufanie masowemu mordercy.
– Ty prowadzisz. – Vale popchnął ją mocno na siedzenie kierowcy. Przez otwarte drzwi po stronie pasażera widziała wszystko. Will był na czworakach. Z ust leciały mu wymiociny pomieszane z krwią. Miał zamknięte oczy. Pot ściekał mu po twarzy.
– Cholera – mruknął Clinton, zajmując miejsce za Sarą. – Jezu, ale syf. Wynośmy się stąd.
Sara patrzyła bezradnie, jak Hank robi zamach nogą. Chciał kopnąć Willa w głowę.
– Will! – krzyknęła z całych sił.
Will złapał Hanka za nogę i przewrócił na chodnik. Nie było walki. Will usiadł na nim okrakiem i zaczął okładać pięściami po twarzy.
Szybko, metodycznie, wściekle.
– Zostaw go! – wrzasnął Clinton.
Vale schylił się z wysiłkiem, by sięgnąć po rewolwer ukryty przy kostce. Przeraził się na widok koszuli przesiąkniętej krwią z rany w boku.
– Powiedziałem, zostaw go! – Clinton wycelował glocka w głowę Vale’a. – Ale już!
– Jezu, Carter! – Vale usadowił się na miejscu dla pasażera. – Nie możemy zostawić Hurleya.
Clinton. Hank. Vince.
Carter. Hurley. Vale.
– Ruszaj! – Sara dostała w tył głowy lufą glocka. – Jedź!
Uruchomiła silnik i zawróciła. Zobaczyła Willa w bocznym lusterku. Obok niego leżał martwy Merle. Will nadal siedział okrakiem na Hanku, Hurleyu czy jak mu tam było.
Jego też zabij, pomyślała. Zatłucz go na śmierć.