Wieczny odpoczynek. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wieczny odpoczynek - Aleksandra Marinina страница 7
Nastia drgnęła. Znanym kompozytorem? Nieźle! Czy to czasem nie ten Niemczinow, który… Zgadza się, to chyba on. Wtedy, w osiemdziesiątym siódmym roku, jeszcze nie było zwyczaju, żeby podawać do publicznej wiadomości nieprzyjemną prawdę na temat gwiazd. Wiele znanych osób popełniało samobójstwa, umierało z przedawkowania narkotyków albo na skutek alkoholizmu, a gazety oględnie oznajmiały, że ten czy ów zginął tragicznie, odszedł przedwcześnie. O kompozytorze Giennadiju Niemczinowie też pojawiła się skąpa wzmianka: „Odszedł od nas w rozkwicie sił twórczych”. Ponieważ do zabójstwa doszło na letnisku, sprawą zajmowało się nie miasto, lecz obwód. To dlatego Nastia nie poznała wtedy żadnych szczegółów. Słyszała tylko, że Niemczinow został zabity i tyle.
– A do kogo należał domek Niemczinowów? Do kompozytora czy do Wasilija Pietrowicza? – W tym momencie Nastia zaatakowała. Ostrożnie, wyglądając zza węgła i nie do końca wiedząc, co chce uzyskać. Ale ów diabelski brak logiki nie dawał jej spokoju. Brwi Biełkina uniosły się lekko w geście zdziwienia.
– Wasilija Pietrowicza? A kto to taki?
– Niemczinow senior, ojciec Giennadija. Zapomniał pan, jak się nazywa?
– Przedtem też nie wiedziałem. Znałem tylko Giennadija i Swietę, no i oczywiście ich córkę Leroczkę. Była małym dzieckiem.
– Aleksandrze Władimirowiczu – powiedziała Nastia z napięciem w głosie. – To bardzo ważne, dlatego proszę, żeby się pan dobrze zastanowił, zanim udzieli odpowiedzi. Czy gdy zobaczył pan na sąsiedniej posesji gospodarzy, a z nimi mężczyznę, wiedział pan, że to ojciec Giennadija Niemczinowa?
– Nie miałem pojęcia.
– Nigdy przedtem go pan nie widział?
– Zdecydowanie. Nie widziałem.
– Jest pan tego pewien?
– Anastazjo Pawłowna, mam dobrą pamięć wzrokową. Na oczy też nie narzekam. Nie muszę chyba przypominać, kim jestem z zawodu.
– Pamiętam – wtrąciła Nastia. – Był pan pilotem wojskowym.
– W takim razie musi pani wiedzieć, że można polegać na moim wzroku. Niemczinowowie korzystali z domku przez okrągły rok, bo był duży i ciepły. Mój domek nie jest tak przystosowany do zimy, ale co niedzielę wybierałem się tam, żeby pojeździć na nartach. Robię tak do dzisiaj. Latem mieszkam tam na okrągło. Gdybym choć raz zobaczył tamtego mężczyznę, tobym go zapamiętał.
A więc na tym polegał brak logiki, który zwrócił uwagę Nastii. Czytając akta sprawy, od razu zauważyła, że sąsiad, Aleksander Władimirowicz Biełkin, mówił nie o Wasiliju Pietrowiczu Niemczinowie, ojcu właściciela posesji, tylko o mężczyźnie, który miał koło pięćdziesięciu pięciu lat, ciężko stąpał, był masywnie zbudowany, szpakowaty, ubrany w ciemne spodnie, sweter koloru bordo z dwoma białymi pasami z tyłu i z przodu. Niemczinow został zatrzymany na podstawie znaków szczególnych, przede wszystkim na podstawie opisu owego bordowego swetra w białe pasy.
– Czy dobrze się pan przyjrzał wtedy jego twarzy? – zapytała.
– Oczywiście. Zapamiętałem też głos. Rozmawiałem z nim.
– O czym?
– Chciał podlać kwiaty, wziął konewkę i zaczął szukać wody. Giennadij i jego żona byli w domku, a ja akurat doprowadzałem do porządku krzak porzeczki przy płocie. Widzę, że mężczyzna chodzi z konewką tam i z powrotem, wygląda przy tym na stropionego. Gdy mnie zauważył, przywitał się i zapytał, skąd bierzemy wodę. Pokazałem mu, gdzie na działce Gieny jest hydrant. Napełnił konewkę i zaczął podlewać kwiaty. Potem wrócił do domku.
– A potem?
– Co potem? To wszystko. Sąsiedzi byli w domku, a ja wróciłem do siebie. Usiadłem na kanapie i oglądałem telewizję, nadawano akurat serial Siedemnaście mgnień wiosny, więc starałem się nie przegapić żadnego odcinka. Gdy usłyszałem strzały, nie zwróciłem na nie uwagi. Resztę już pani mówiłem.
– Czy wtedy, dziesięć lat temu, ktoś panu zadawał podobne pytania?
– Nie. Właściwie nie rozumiem, czemu pani je zadaje. Przecież zabójca został ujęty, okazał się nim mężczyzna, którego widziałem na posesji Niemczinowów. Co tutaj może być niejasne?
– Nic. – Nastia westchnęła. – Zwłaszcza że podczas śledztwa i na rozprawie sądowej Niemczinow przyznał się do zabójstwa.
– W takim razie po co traci pani czas?
– Chce pan zapytać, dlaczego zabieram go panu?
– To też. – Biełkin się uśmiechnął. – Może sądzi pani, że czas kogoś, kto ma urlop, nie jest cenny?
– Nie, wcale tak nie sądzę. Aleksandrze Władimirowiczu, czy nie wydało się panu dziwne, że ojciec właściciela posesji nie wie, gdzie jest hydrant?
– Nie. – Biełkin zaczął się irytować, i to bardzo wyraźnie. – Widziałem tego mężczyznę po raz pierwszy, dla mnie to był zwyczajny gość, więc uznałem za naturalne, że czegoś nie wie. Nie rozumiem, do czego pani zmierza. Uważa pani, że złożyłem fałszywe zeznania?
Nastia roześmiała się serdecznie. Wreszcie do niej dotarło, dlaczego Biełkin się denerwuje. No oczywiście, jej pytania mogą sugerować, że sprawdza jego słowa i im nie dowierza.
– Bardzo przepraszam – powiedziała łagodnie. – Nie chciałam, żeby pan tak pomyślał. Chodzi o coś innego. Musi pan wiedzieć, że posesja należała nie do Giennadija, tylko do jego ojca, Wasilija Pietrowicza. Był pan ich sąsiadem przez pięć lat i przez ten czas ani razu nie widział prawdziwego właściciela. A gdy nagle się zjawił, okazało się, że nawet nie wie, gdzie na działce wykopano studnię artezyjską. To znaczy, że tam nie bywał. Nasuwa się więc pytanie: czemu?
– Pytanie jest oczywiście ciekawe, ale to nie ja powinienem być jego adresatem. Już pani mówiłem, że znałem sąsiadów tylko z widzenia, mówiliśmy sobie „dzień dobry” i pożyczaliśmy czasem różne narzędzia, nic poza tym. Nie mam pojęcia, dlaczego ojciec Giennadija nie przyjeżdżał na letnisko. Nie orientuję się w ich rodzinnych sprawach.
Głos Biełkina był nadal surowy, ale irytacja zniknęła. Nastia odniosła nawet wrażenie, że mężczyzna zaczął popatrywać na nią z ciekawością. A przynajmniej nieco życzliwiej. Zerknęła na zegarek i wstała.
– Pewnie musi pan iść na obiad. Dziękuję za poświęcony czas.
Biełkin posłał jej kpiące spojrzenie i nagle rzucił ostro:
– Proszę usiąść, pani major. Jeszcze nie skończyliśmy.
Nastia osłupiała ze zdumienia i posłusznie osunęła się z powrotem na fotel. Biełkin milczał, przypatrując jej się jak robakowi pod mikroskopem. Jego