Nasza mama czarodziejka. Joanna Papuzińska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nasza mama czarodziejka - Joanna Papuzińska страница 1

Nasza mama czarodziejka - Joanna Papuzińska Poduszkowce

Скачать книгу

-Koziełło

      Joanna Papuzińska

      Nasza mama czarodziejka

      © by Joanna Papuzińska

      © by Wydawnictwo Literatura

      Seria: Poduszkowce

      Okładka i ilustracje: Ewa Poklewska-Koziełło

      Korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

      Wydanie XXI

      ISBN 978-83-7672-625-0

      Wydawnictwo Literatura, Łódź 2019

      91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

      [email protected]

      tel. (42) 630-23-81

      www.wydawnictwoliteratura.pl

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Jak nasza mama odczarowała wielkoluda

      Pośrodku naszego miasta jest park. Pośrodku parku – zjeżdżalnia, drabinki i boisko do grania w piłkę. Tam zawsze chodzimy się bawić.

      Aż tu nie wiadomo skąd zjawił się kiedyś w mieście wielkolud. Od razu zajął cały park dla siebie. Na bramie wywiesił tablicę: „Nikomu nie wolno tu wchodzić, choćby nie wiem co”.

      Całymi dniami wylegiwał się na trawnikach, a wszystkie dzieci musiały bawić się na ulicy.

      Któregoś dnia nasz najmłodszy brat rzucił piłkę tak mocno, że przeleciała przez ogrodzenie i wpadła do parku. Wielkolud złapał ją i nie chciał nam oddać. Wróciliśmy do domu z płaczem.

      Wtedy nasza mama wpadła w złość.

      – No nie – powiedziała – ja już dłużej tego znosić nie będę!

      I poszła do parku.

      Wszyscy, nawet dorośli panowie, bali się tego wielkoluda. Ale nasza mama – nie. Podeszła do niego bliziutko i zawołała:

      – Nie pozwalam dokuczać małemu dziecku!

      A ponieważ zobaczyła, że wielkolud ma kurtkę rozerwaną na plecach, powiedziała jeszcze:

      – Taki duży, a wygląda jak obdartus! Jak panu nie wstyd! Proszę zaczekać, wezmę igłę z nitką i zaszyję dziurę!

      Bo naszą mamę okropnie denerwuje, kiedy ktoś jest nieporządnie ubrany. Więc posłała nas po igłę i nici, przystawiła do pleców wielkoluda drabinę ogrodniczą i zaczęła mu cerować kurtkę.

      Szyła, szyła, aż nagle drabina zachybotała się i nasza mama niechcący ukłuła wielkoluda igłą.

      – O, przepraszam – powiedziała, bo wielkolud syknął.

      Ale wielkolud syczał dalej. Mama zobaczyła, że przez dziurkę zrobioną igłą powietrze ucieka z niego jak z przedziurawionej opony. Kurczył się i kurczył, a po pięciu minutach stał się zwyczajnym chłopakiem – mniej więcej takim jak ja.

      – Bardzo dziękuję! – powiedział do mamy. – Pani mnie odczarowała! Ja byłem bardzo zarozumiałym chłopcem i ciągle chodziłem nadęty. Zdawało mi się, że jestem najmądrzejszy, najpiękniejszy i najważniejszy na świecie. Od tego nadymania robiłem się coraz większy i większy, aż w końcu stałem się wielkoludem. Z początku podobało mi się to nawet, bo byłem największy i najsilniejszy. Ale co z tego? Nikt mnie nie lubił, nikt nie chciał się ze mną bawić. Teraz wiem, że lepiej być zwyczajnym chłopcem i nie nadymać się. Mogę wrócić do domu. Do widzenia! A tutaj jest piłeczka!

      I znów w naszym mieście stało się wesoło i bezpiecznie jak zawsze. Znów mogliśmy spędzać całe dnie w parku. Ale od tej pory nasza mama boi się, żeby któryś z nas nie zamienił się w wielkoluda.

      Dlatego ma zawsze naszykowaną miseczkę z mydłem i słom-ką do puszczania baniek. Gdy tylko któryś z nas zacznie sobie myśleć, że jest „naj… naj… naj…” i nadymać się – mama daje mu słomkę i mówi:

      – Masz, popuszczaj sobie trochę baniek mydlanych. To ci dobrze zrobi, wydmuchasz z siebie całą zarozumiałość. Bo zdaje mi się, że jesteś za bardzo nadęty!

      Jak nasza mama zreperowała księżyc

      Mama opowiadała potem, że obudziła się w nocy, bo księżyc świecił jej prosto w twarz. Wstała z łóżka, aby zasłonić okno. I wtedy usłyszała, że ktoś pochlipuje na dworze. Więc wyjrzała oknem, ciekawa, co tam się dzieje. I zobaczyła, że księżyc świeci na niebie z bardzo smutną miną, a po brodzie osłoniętej małą białą chmurką płyną mu łzy.

      – Co ci się stało? – spytała nasza mama. – Dlaczego płaczesz?

      – Buuuuu!… – rozpłakał się wtedy księżyc na cały głos – chciałem zobaczyć, jak wygląda z bliska wielkie miasto, spuściłem się na dół, zaczepiłem o wysoką wieżę i obtłukłem sobie rożek!

      Księżyc odsłonił białą chmurkę i mama zobaczyła, że ma odtrącony dolny róg. Wyglądał zupełnie jak nadłamany rogalik.

      – Co to będzie! – lamentował księżyc. – Kiedy zrobię się znów okrągły, będę wyglądał jak plasterek sera nadgryziony przez myszy! Wszyscy mnie wyśmieją!

      – Cicho – powiedziała mu mama. – Cicho, bo pobudzisz dzieci. Chodź tu, na balkon, połóż się na leżaku i poświeć mi, a ja spróbuję wymyślić jakąś radę na twoje zmartwienie.

      Księżyc podpłynął do balkonu i ułożył się ostrożnie na leżaku. A mama założyła szlafrok, pantofle i poszła do kuchni. Cichutko wyciągnęła stolnicę, mąkę, jaja, śmietanę i zagniotła wielki kawał żółciutkiego ciasta. Z tego ciasta ulepiła rożek, taki, jakiego brakowało księżycowi.

      – Siedź teraz spokojnie – powiedziała – to ci przyprawię ten twój nieszczęsny rożek.

      Okleiła mama księżycowi brodę ciastem równiutko i wy-lepiła taki sam rożek jak ten, co się obtłukł. Potem wzięła jeszcze parę skórek pomarańczowych i skórkami, jak plastrem, przylepiła ciasto do księżyca.

      – Gotowe! – powiedziała. – Za kilka dni rożek ci przyrośnie i będziesz mógł te plasterki wyrzucić. Ale pamiętaj, na drugi raz nie bądź gapą, omijaj sterczące dachy i wysokie wieże. Przecież mogłeś się rozbić na kawałki!

      Jak nasza mama obroniła statek przed burzą

      Kiedy byliśmy na wakacjach

Скачать книгу